Wczasy
Zaczynamy od dojazdu na wymarzone wczasy. Pociąg? Owszem – jak ktoś lubił jechać w ścisku i wchodzić do wagonu przez okno. Dlatego większość wybierała transport na własnych kółkach, czyli zapakowania rodziny i niezbędnego dobytku przeważnie do malucha lub syrenki. Niezbędny był w takich sytuacjach bagażnik na dachu. Dobrze, jak jechaliśmy na wczasy, ale kiedy jechało się na modne wtedy kempingi trzeba było zabrać ze sobą: namiot, śpiwory i zapasy żywności na kilka tygodni.
I na drogę brało się kanapki, jajka, sól w serwetce, etc. Bo przecież nie było po drodze żadnych miejsc, w których można by coś zjeść. zapominajmy o kuchence, butli gazowej, garnkach, kanistrach na wodę, kluczu do konserw i materacach (konieczna pompka nożna), śpiworach. Upchnięcie tego w aucie było dużą sztuką. Niełatwe to zadanie załadować to wszystko do Fiata 126p. Dlatego pewnie szczytem szczęścia były pół darmowe wczasy, na które dowozili autokarami i gwarantowali 3 razy dzienne wyżywienie.
Dom wypoczynkowy
Wczasy bywały darmowe, ale nie były idealne. Każdy porządny dom wypoczynkowy prowadził książki życzeń i zażaleń, dzięki którym teraz możemy przypomnieć sobie realia tamtych czasów. Czytamy w nich m.in.: gościowi oddaje się do dyspozycji wydzieloną czytelnię z 30 fotelami, ale książki w czytelni ani jednej, a dziennik ten sam od trzech dni. W kawiarniach na terenie ośrodka też nie było specjalnych rewelacji: wypić w niej można tylko kawę i to czarną, piwo albo wino, bo brak lodówki uniemożliwiał sprzedaż czegokolwiek poszukiwanego.
Bardzo ciekawe były też prośby do wczasowiczów, które wisiały na tablicach przy recepcji. Mówiły m.in. o tym, by po posiłku obywatel zsuwał naczynia na krawędź stołu, zdejmował i składał pościel na zakończenie turnusu, no i czasem, żeby sprzątał własny pokój w zastępstwie sprzątaczki i… „nie bawił się papierem toaletowym”.
Wieczorki zapoznawcze
Na wyjazdach największym zainteresowaniem cieszyły się wieczorki zapoznawcze z nieodłącznym panem kaowcem. Tam tworzyły się przyjaźnie i dzielono się według zainteresowań. Było bardzo wielu brydżystów i od południa do nocy trwały maratony brydża. Inna grupa oblegała bilard oraz żołnierzyki. Słuchało się też kultowego „Lata z radiem” z małych odbiorników radiowych, które przywoziło się ze sobą i zabierało na plażę.
A na plaży… częściej niż teraz można było, jak to śpiewał Zbigniew Wodecki – spotkać golasa. To właśnie w czasach PRL modne było opalanie się nago. Władze tępiły jak mogły ten trend, ale i tak rodacy masowo zrzucali z siebie ubrania. Adresy plaż dla nudystów przekazywano sobie szeptaną pocztą. Ciekawe zdanie miał na ten temat malarz, Franciszek Starowieyski: wszystkie kobiety na świecie, ale Polki aż w 90 procentach, z czego 80 procent ma lekką nadwagę, kiedy włożą kostium zamieniają się w baleron. Chodzę na gołą plażę, bo nie znoszę tekstyliów. Panie wyglądają w nich strasznie. Kiedyś przede mną szła jakaś koszmarna kobieta w kostiumie. Leżę potem na plaży, podnoszę głowę, a obok mnie dwa metry powierzchni pięknego, opalonego ciała. To była ta sama kobieta! Z kolei na wychudzonych paniach kostium nieapetycznie wisi. Gdy się rozbiorą, wszystko wygląda lepiej (mówił w wywiadzie dla Gali, 2008 r.).
Nudyści
Za to sam Wodecki, który tak promował nudystów w swoje piosence, o opalaniu bez ciuchów mówił w książce „Pszczoła, Bach i skrzypce”: Z Krzyśkiem Materną w Bułgarii, pracowaliśmy wtedy razem. Okazało się, co mnie zdumiało, że mają taką plażę. Przepłynęliśmy wpław, majtki zdjęliśmy w wodzie i weszliśmy na plaże między ludzi. Czułem się okropnie, bo jestem okropnie wstydliwy i bardzo mi się to nie podobało.
Jedna z najbardziej obleganych plaż nudystów w PRL-u była w Międzyzdrojach. Odbywały się tu jedne z największych w całym kraju zloty naturystów. W trakcie sezonu wybierano również najpiękniejszą golaskę oraz mistera golasów. Golasy tak kochały wtedy chodzić bez ubrania, że po wakacjach w 1980 roku zorganizowali po raz pierwszy bal naturystów w warszawskiej restauracji „Sofia”.
Czy ktoś to jeszcze pamięta? 😉
txt: Kasia Krauss
foto: NAC