***
Wyjechać latem trzeba, nie ma dyskusji. Jedziemy więc w egzotyczne kraje, na wycieczkę objazdową, na wieś – byle poza miasto. A skoro dziś tak nam przeszkadza miejski skwar i tzw. betonoza, to co dopiero w czasach zdecydowanie mniejszej higieny i niższego poziomu rozwoju cywilizacji? W 1865 r. jeden z autorów „Tygodnika Ilustrowanego” pisał o tym, jak dobrze – i dlaczego – rozumie wyjeżdżających na lato z Warszawy:
„I ja bym tak zrobił, gdybym mógł, bo nie zabawna to rzecz, gościć w Warszawie przez lato i za jedyną rozrywkę przypatrywać się nowobudującym się domom i zwolna naprawianemu brukowi, ale to tak zwolna, że podczas owego ulepszania jednej części ulicy, druga ma najzupełniejszy czas popsuć się do reszty”.
Wiadomo, pragniemy korzystać z pięknej pogody w pełni, najlepiej w wyjątkowych okolicznościach przyrody i w najlepszym towarzystwie. Jedni chcą nacieszyć się słońcem, inni napodróżować, jeszcze inni czekają na letnie owoce. Krąży zresztą w internecie mem, zgodnie z którym motywacja naszej radości z lata informuje, czy nadal jesteśmy młodzi duchem. Podobno, jeżeli lato kojarzymy z zabawą, plażą, przygodą, wolnością – jak najbardziej. Ale już niekoniecznie – gdy ekscytacji głównie dostarcza myśl „dwie godziny i pranie suchutkie”!
***
Takie rzeczy tylko latem
Niezależnie od wieku lato to jednak święto i okres większej wolności. Na tę porę roku planujemy urlopy, więcej spotykamy się z rodziną i przyjaciółmi, pozwalamy sobie na spontaniczne wycieczki. Na „wakacje” czekamy z utęsknieniem i ekscytacją, nawet jeżeli lata szkolne mamy już dawno za sobą, i przywilej „wakacji” od nauki nam nie przysługuje. Nie inaczej było kiedyś. Autorka „Bluszczu” w 1928 wprost nazywa wakacje „świętem”:
„Wyjazd na lato jest momentem, którego osobiście nigdy bym nie umiała dość podkreślić ze względu na jego znaczenie. Może zostało mi to z dzieciństwa, kiedy po nieskończonych zimowych miesiącach wracało się do domu na wieś i przeżywało niewysłowione szczęście powrotu do drugiego, wielkiego Domu – do natury? Dość, że święto wakacyj jest dla mnie nad wszystkie inne święta, bo, jak źródło wszelkiego uzdrowienia, leczy duszę i ciało, zakurzone przez życie w mieście”.
***
Aby jednak do tego „drugiego, wielkiego Domu” jakoś się dostać, należało znaleźć odpowiedni środek transportu. Już ponad sto lat temu z wakacyjnymi wojażami w dużej mierze kojarzyły się pociągi. W związku z letnimi wyjazdami, podobnie jak dziś, irytację zdawały się budzić w XIX wieku państwowe koleje. Dziś narzekamy na tłok, brak klimatyzacji i opóźnienia pociągu Słonecznego, ówcześnie zaś – na brak połączeń osobowych w ogóle. W „Kurierze Warszawskim” z 1869 r. czytamy zażalenie:
„Byłoby więc do życzenia, ażeby Zarząd kolei Warsz.-Wied., (wychodząc z zasady, że koleje w kraju budują się nie tylko dla korzyści akcjonarjuszów, ale i dla pożytku ogólnego), postanowił, iżby na przestrzeń między Warszawą a Skierniewicami, codziennie do pociągu towarowego dodawany był jeden wagon osobowy, któryby w godzinach poobiednich z Warszawy passażerów zabierał, a którymby ciż passażerowie nazajutrz w godzinach rannych do Warszawy dostać się mogli”.
***
Przed wyjazdem
Kto pracuje, ten wie, że z punktu widzenia pracy zawodowej czas na urlop nigdy nie jest odpowiedni. A gdy już poweźmiemy ten szalony krok i postanowimy porzucić na jakiś czas służbowe obowiązki – przygotowaniom nie ma końca. I tym w domu, związanymi z pakowaniem i organizacją wyjazdu, i tym w pracy, które mają przygotować firmę na katastrofę, jaką jawi się nasza (oby!) dwutygodniowa nieobecność. Wiadomo, człowiek nie wie w co ręce włożyć.
A co mieli w takiej sytuacji powiedzieć nasze arystokratyczne przodkinie sprzed dekad? Owszem, pranie, sprzątanie, pakowanie – od tych obowiązków miano przecież służbę. Ale już wizyta u fryzjera, manikiurzystki czy uzupełnienie garderoby o ubrania najnowszych krojów, same się przecież nie robiły. Miały jednak ówczesne panie także pewien rodzaj obowiązków z kategorii „przed wyjazdem”, którego dziś już (na szczęście) nie kultywujemy. Mianowicie – zobowiązania towarzyskie:
„Przed wyjazdem na długie wakacje letnie oddawało się wizyty ciotkom. Mijały jedne po drugich wnętrza mieszkań, pachnących najróżniejszemi woniami: kwiatów, kuchni, tualety, apteki. Białe firanki, doniczki roślin kwitnących, stoły, zakryte ceratą i zastawione grubem szkłem, albo znowu – chińską porcelaną na cienkim obrusie”.
***
Autorka powyższego opisu, zamieszczonego w „Bluszczu” z 1928 r. wspominała, że wcale nie nastrajały te wizyty pozytywnie do wakacyjnych wyjazdów. Wręcz przeciwnie, otrzymane przestrogi, zasłyszane ploteczki lub ogólnie przygnębiający charakter tych spotkań, sprawiał, że odechciewało się na długo powtarzania tegoż rytuału. Nawet kosztem rezygnacji z wakacyjnych wyjazdów!
Sztuka pakowania
A to znacie?
„Prawie przy każdym wyjeździe na wycieczkę dalszą, czy to zbiorową, czy też jednej rodziny, powstają poważne trudności, pochodzące z niemożności praktycznego, wygodnego upakowania potrzebnych przyborów i prowjantów. Do tego koszyka nie mieści się wszystko, ten drugi ma urwane ucho; w walizce wszystko się pogniecie, kilku pakunków zabrać nie sposób, bo któż to wszystko będzie dźwigał od kolei, lub statku?! W aucie też miejsca wszystkie są z góry obliczone i pozajmowane, wszelkie drobne pakunki zawadzać będą. Rwetes w domu, chaos, umęczenie gospodyni i pomagających jej w przygotowaniach domowników”.
***
To ponownie opis z międzywojennego „Bluszczu”, tym razem na temat pakowania, tyleż celnie opisujący rzeczywistość, co uniwersalny. Dziś, niemal sto lat później, umówmy się: kto lubi pakowanie? I kto umie pakować siebie i rodzinę tak, żeby wszystko było zwarte, łatwo dostępne, ustawne i zmieściło się w wybranym przez nas środku transportu lub w limicie bagażu?
A wydawałoby się, że tyle mamy dziś ułatwień! Walizki zwymiarowane do wymagań przewoźników lotniczych, organizery, podróżne wersje kosmetyków, filmiki w serwisach społecznościowych o tym, jak szybko i efektywnie pakować różne rodzaje rzeczy, gotowe listy spraw do załatwienia przed wyjazdem i spisy elementów bagażu. Z pewnością pakowanie to sztuka sama w sobie, a doskonalić możemy ją jedynie poprzez częste ćwiczenia. A jednak zawsze z sentymentem lubimy sobie powspominać dopychanie kolanem walizy, żeby się domknęła. Podróż autem z bagażami/gitarą/nocnikiem na kolanach. A nawet zakładanie na siebie w pośpiechu ubrań lub pospieszne wyjadanie niedoszłych pamiątek z podróży, które nie zmieściły się w limicie bagażu. I nie żeby śmieszyło nas to w chwili, kiedy musimy się z tym uporać na czas.:)
***
Moda na lato
„To bikini to hit tego lata!”, „Przetestuj najładniejsze fryzury na plażę”, 8 najmodniejszych sukienek na wakacje” – wykrzykują współczesne media, starając się wpoić nam przeróżne powinności, bezpośrednio związane z czyimiś interesami ekonomicznymi. W dawnych czasach garderoba na wyjazd „na letnisko” również obliczona była w dużej mierze na wywarcie wrażenia. Zdaje się jednak, że ówczesne media starały się lansować niegdyś nieco zdrowszy niż dziś i bardziej „z przymrużeniem oka”, stosunek do mody. Może to kwestia epoki, której obce były pojęcia fast fashion i ultrakrótkich letnich kolekcji, a może zubożonego po wojnie społeczeństwa; w każdym razie w dwudziestoleciu międzywojennym („Bluszcz” 1928) prasa kobieca serwowała takie oto pokrzepiające porady:
„Terenem, na którym w sezonie letnim najczęściej króluje Pani, jest plaża i ukwiecona weranda. Plaża, nawskroś nowoczesna, nie stawia żadnych prawie ograniczeń jej fantazji. Przytuli ją jednako do swego aksamitnego podłoża w pyjamie, trykocie, w płaszczu z kosztownego jedwabiu, lub ciepłego, a mniej pretensjonalnego éponge’u, czy flaneli. Nie zatrzaśnie przed nią wrót, otwartych szeroko na krainę pocałunków słońca i fali, jeżeli zapomni o tem, że ostatnim wyrazem chwili jest kąpielowy trykot z czystej wełny, i nie uśmiechnie się ironicznie na widok dyletanckiego utrzymania go w jednym kolorze, pomimo, że wie, wie doskonale, o kapryśnem upodobaniu, które każe stwarzać dziwaczne, a śliczne mieszaniny z bananów, maków, lilij, bławatków, bzów i fantastycznych złocieni.
***
Wszystko jej jedno, czy Pani ma pantofelki brokatowe, czy sandałki z rafji, czy też ciżemki, przytwierdzone do nóżki splotem wstążek. Naznaczy ją tak samo rozkosznem piętnem gorącego bronzu, spotykając na swej triumfalnej drodze jej bose, lub też obute w gumę, czy skromne płótno, nóżki. Byle wyszła w krasie młodzieńczego wdzięku, smukłym kształtem przytuliła się do ciepłego piasku i z radosnym okrzykiem, z miłością i wiarą, rozświetliła ją swą urodą, zachwytem i wdzięcznością! Plaża żąda niewiele”.
Co racja to racja. I dziś mogłaby wyjść nam na dobre głębsza refleksja nad tym, w czym wygodnie nam będzie pływać i jakie buty zapewnią bezpieczeństwo na wyprawie w góry. Choć oczywiście nic mi do tego, jeśli komuś wygodnie w misternej plątaninie ozdobnych sznureczków lub z obuwia uznaje wyłącznie japonki.
***
A teraz na poważnie
Skoro mowa była o bezpieczeństwie, to latem czyha ich oczywiście wiele, szczególnie na dzieci. Jedne z poważniejszych zagrożeń wiążą się z wodą. I niestety, przez wieki i dekady nie zmienia się tu zbyt wiele, bo wypadki takie do dziś najczęściej wiążą się z błędem ludzkim – niedostateczną uwagą i dozorem dorosłych. Międzywojenny „Bluszcz” grzmiał:
„(…) Do najtragiczniejszych wypadków wśród dzieci wiejskich należą utonięcia, zwłaszcza latem przy kąpieli w rzekach, stawach, jeziorach i gliniankach. Najczęściejszą przyczyną tragedii jest brak opieki ze strony rodziców i opiekunów. Nigdy nie zapomnę gromady dzieci brodzących po rzece Bug w rejonie wsi Kózki i Bużka. Bawiły się całymi tygodniami beztroskie i szczęśliwe, zupełnie nieświadome grożącego im niebezpieczeństwa. Rodzice też byli zadowoleni, że mają „kłopot z głowy”, chociaż znane im były przypadki tragicznych utonięć”.
***
Wakacje a kwestia kobieca?
I jeszcze jeden ciekawy wątek letnisk sprzed lat, tyleż ważny, co niespodziewany. Wakacyjne wyjazdy bowiem, na początku ubiegłego stulecia stanowiły ciekawy wyraz „kwestii kobiecej”. Dzięki zachowanym gazetom i czasopismom z dwudziestolecia międzywojennego możemy zauważyć, że wtedy po raz pierwszy zaczęto mówić o wypoczynku jako prawie, nie tylko przywileju wyższych klas społeczeństwa. W prasie kobiecej tego okresu znajdziemy więc liczne wzmianki na temat organizacji wczasów dla kobiet z klasy robotniczej. W „Gazecie dla Kobiet” z roku 1918 czytamy na przykład:
„Ażeby urzeczywistnić nasze plany t.j. stworzyć tam szkołę gospodarstwa i gotowania dla członków towarzystw Związkowych, hotel dla przyjezdnych i zwiedzających stolicę stowarzyszonych, letnisko i dom dla pracownic wyczerpanych pracą i wątłego zdrowia kobiet, będziemy jeszcze musieli pokonać niejedne trudności i ciężkiej się podjąć pracy”.
Z tego samego wydania dowiadujemy się, że w maju zawiązał się „Komitet wywczasów letnich dla pracownic w handlu i przemyśle”, a jego inicjatorki bardzo chwaliły grono pań-sponsorek z miasta, które tak potrafiły się wczuć w położenie setek pracownic. W ten sposób grono letników wyjeżdżających głównie dla rozrywki powiększyło się znacząco o prekursorki dzisiejszych beneficjentek urlopów „dla poratowania zdrowia”.
***
Ruszajmy na letnisko!
Jeżeli macie ochotę zakosztować letniskowych klimatów z dawnych lat – nic prostszego. Nic prostszego, zwłaszcza gdy spędzacie urlop lub macie szczęście mieszkać nad morzem. Klimat dawnych letnisk świetnie przechował na przykład Sopot, ze swymi secesyjnymi kamienicami. Pierwszy dom letniskowy powstał tam już w XVIII wieku.
O wiele dłuższą historię ma maleńki Jantar, znany, z racji swego położenia na Bursztynowym Szlaku, już w XIII wieku, a Jurata, ulubione letnisko malarza Wojciecha Kossaka i jego córek Marii (Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej) i Magdaleny (Samozwaniec) ma tradycje międzywojenne, podobnie jak Jastrzębia Góra z okresowo znikającą (po obfitych ulewach) plażą.
Jeżeli zaś mieszkacie na Mazowszu, warto wybrać się do Konstancina Jeziorny pod Warszawą. Tamtejsze piękne tereny docenili szczególnie w XIX wieku bogaci przemysłowcy, artyści i członkowie stołecznej socjety. Do dziś można tam podziwiać zbudowane według modnych ówcześnie projektów wille i pensjonaty. Z uwagi na lokalny mikroklimat, piękne otoczenie i naturalne źródła solanki, miejscowość otrzymała prawa uzdrowiska i urzędową nazwę „Osada i Uzdrowisko Konstancin”. Tężnia działa do dziś.
***
Źródła: „Bluszcz”, „Tygodnik Ilustrowany”, „Kurier Warszawski”, „Gazeta dla Kobiet”, Konstancinjeziorna.pl, Muzeumwarszawy.pl, czasemancypantek.pl, komilfo.biz, polskatravel.pl