Mistrz filmowej metafizyki
Kino Bergmana to sztuka sama w sobie – przesiąknięta egzystencjalnymi frustracjami, bólem istnienia, destrukcją relacji międzyludzkich, samotnością i demaskacją pozorów. Całość zostaje zamknięta w enigmatycznych kadrach, które lawirują od wizualnego ascetyzmu do eksperymentów z językiem filmu. Wiekopomne dzieła Ingmara Bergmana niejednokrotnie nagradzano na najważniejszych festiwalach filmowych Berlinale, w Wenecji czy Cannes – od mistycznych „Tam, gdzie rosną poziomki” przez rozprawiającą o śmierci „Siódmą pieczęć” do wysmakowanych estetycznie „Szeptów i krzyków”.
Aktorzy tego mistyka kina stawali przed nie lada wyzwaniem. Niejednokrotnie byli zmuszeni kreować postacie spętane sidłami obłędu i autodestrukcji, prezentowali skrywane przez większość z nas pragnienia i lęki, wcielając się w bohaterów starających się przeniknąć egzystencjalną tajemnicę. To wymagało całej gamy emocji i psychologicznego zaangażowania, które dowodziło kruchej granicy między kreacją a rzeczywistością.
Nie tylko Hitchcock wolał blondynki. Poznajcie bergmanowskie muzy, czyli ulubione aktorki legendarnego reżysera. Inspirowały nietuzinkowymi osobowościami oraz aparycją, niejednokrotnie stawały się też życiowymi partnerkami Ingmara Bergmana. Przykuwały spojrzenia skandynawską urodą łączącą anielskość błękitnego spojrzenia i jasnych włosów z nieprzeniknionym sekretem oraz magnetyzmem. Każda z aktorek szwedzkiego twórcy wypracowała odrębny styl i wizerunek, który składał się na złożony portret filmowej kobiecości.
Liv Ullmann – największa muza Bergmana

Tej artystki nie trzeba przedstawiać żadnemu kinomanowi. Ma na koncie honorowego Oscara, Złoty Glob i cztery statuetki David di Donatello. Norweska aktorka, reżyserka i scenarzystka Liv Ullmann urodzona 16 grudnia 1938 roku zaczynała karierę od sceny. Podczas pracy w Królewskim Teatrze w Oslo poznała Ingmara Bergmana, który przed reżyserią filmową zajmował się reżyserowaniem sztuk. Z czasem wystąpiła w jego dziewięciu produkcjach:
- „Persona” (1966),
- „Godzina wilka” (1968),
- „Hańba” (1968),
- „Namiętności” (1969),
- „Szepty i krzyki” (1972),
- „Sceny z życia małżeńskiego” (1973) – miniserial,
- „Twarzą w twarz” (1976) – nominacja do Oscara dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej,
- „Jajo węża” (1977),
- „Jesienna sonata” (1978).
Dwukrotnie reżyserowała ponadto filmy według scenariusza Bergmana: „Intymne zwierzenia” (1996) oraz „Wiarołomni” (2000). Ich relacja wykraczała daleko poza X muzę. Twórca był oczarowany nie tylko unikalną ekspresją swojej gwiazdy i jej nietuzinkową urodą, ale przede wszystkim fascynującą osobowością i podobnym rozumieniem sztuki kręcenia filmów. Owocem prywatnych zażyłości pary pozostaje ich córka, obecnie dziennikarka Linn Ullmann.
Nie należy milczeć na temat tego, że relacja Liv i Ingmara z czasem ewoluowała od romantycznego uczucia do toksycznej zależności. Bergman miał być zaborczym despotą, odciął Liv od reszty świata i zabraniał wychodzić gdziekolwiek bez niego. To doprowadziło do zakończenia romansu, co przewrotnie okazało się zbawienne dla ich relacji. Choć przestali dzielić ze sobą łóżko, pozostali przyjaciółmi do końca.
Liv Ullmann w filmach Bergmana pozostawała przede wszystkim bohaterką osnutą aurą tajemnicy. Nie była bynajmniej typem femme fatale, lecz kobietą nieprzeniknioną, ze skrytą, choć potężną namiętnością, uwikłaną w egzystencjalne rozterki. Reżyser wydobywał z niej wszelkie skrajności i wewnętrzny mrok. Sporą rolę w tym procesie odgrywała nietuzinkowa uroda skandynawskiej gwiazdy – pełne usta, hipnotyzujące spojrzenie, twarz stworzona do filmowania, w której można się zatracić.
Charakterystykę postaci granej przez Liv Ullmann najlepiej widać na przykładzie „Persony” (1966). Wciela się tu w teatralną diwę Elisabet Vogler, która zaniemówiła na scenie. Mijają dni, a mimo braku fizycznych objawów, kobieta wciąż nie mówi. Jej milczenie staje się rodzajem buntu przeciwko konwenansom i fatalizmowi, to symboliczne zdjęcie maski, akt protestu i autokreacji. Otoczenie nie potrafi pogodzić się z jej wyborem. Pielęgniarka aktorki zatraca siebie, zagłębiając się niemal maniakalnie w jej motywacje. To jeden z dowodów fascynującej Liv Ullmann, która potrafiła doprowadzić do obsesji nie tylko na ekranie.
Bibi Andersson – bergmanowska anielica

We wspomnianej „Personie” Liv Ullmann towarzyszy kolejna wielka muza Ingmara Bergmana, Bibi Andersson. Szwedzka aktorka ukuła wizerunek niewinnej, młodej dziewczyny, tworzącej kontrast dla postaci nieokiełznanej i sekretnej Liv. Bibi, właściwie Berit Elisabeth Andersson, przyszła na świat 11 listopada 1935 roku i wystąpiła łącznie w kilkunastu produkcjach filmowych oraz telewizyjnych Bergmana.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to on ją odkrył. Wcześniej miała na koncie przedsięwzięcia teatralne, a na ekranie pojawiała się w epizodach. Pierwszy wspólny obraz – „Uśmiech nocy” (1955) – był przepustką Bibi na gwiazdorski firmament, a jednocześnie wnosił przykre konsekwencje w życiorysy postronnych osób. Ingmar miał wiele muz, ale miał też w zwyczaju je brutalnie zmieniać. Nigdy na dobrą sprawę o nich nie zapominał, lecz wraz ze świeżą fascynacją nową artystką, odsuwał na dalszy plan dotychczasowe gwiazdy. Tak było i tym razem – Bibi zastąpiła Harriet Andersson (o której więcej opowiemy kilka akapitów niżej), a samą Bibi z czasem prześcignie Liv Ullmann.
Twórca znalazł w niej uosobienie dobroci i dziewczęcego uroku. Jednym z najbardziej znanych owoców ich współpracy pozostaje osadzona w realiach średniowiecza i rozprawiająca o widmie śmierci oraz sensie istnienia „Siódma pieczęć” (1957). Ale Bibi zaprezentowała pełnię swych aktorskich możliwości przy okazji podwójnej roli autostopowiczki i kuzynki z przeszłości w intymnym arcydziele „Tam, gdzie rosną poziomki” (1957). Ingmar Bergman kreśli w nim traktat o przemijaniu, przesiąknięty nostalgią, ale też samotnością bohaterów.
Bibi Andersson wielokrotnie nagradzano za współpracę z Bergmanem. W 1958 roku na Festiwalu Filmowym w Cannes zdobyła wyróżnienie dla najlepszego aktorskiego teamu wraz z Ingrid Thulin, Evą Dahlbeck i Barbro Hiort af Ornäs za dzieło „U progu życia”. Z czasem honorowano ją samodzielnie. Zdobyła NSFC dla najlepszej aktorki drugoplanowej w bergmanowskim serialu „Sceny z życia małżeńskiego”, a także tę samą statuetkę, lecz w kategorii pierwszoplanowej za „Personę”.
Harriet Andersson – od niej wszystko się zaczęło

Zanim Ingmar Bergman wnikał w zawiłości kobiecej psychologii za sprawą bohaterek Liv Ullmann czy Bibi Andersson, tytuł jego muzy należał do Harriet Andersson (zbieżność nazwisk przypadkowa). To dla niej miał stworzyć „Wakacje z Moniką” (1953), w których wcieliła się w tytułową, temperamentną kobietę. Wyzwolenie bohaterki, a także śmiałość sekwencji erotycznych uczyniły z tytułu przełomową pozycję. Film otworzył drzwi wielkiej kariery młodego Bergmana i samej Harriet, która była związana uczuciowo z reżyserem prywatnie.
Szwedzka aktorka, która skończyła w lutym 93 lata, była pierwszą wielką muzą w początkowym etapie twórczości reżysera. Nigdy nie odsunął jej od własnej twórczości, mimo kolejnych romansów i aktorskich odkryć. Podobnie jak Liv Ullmann, Harriet zagrała w jego dziewięciu produkcjach. Porażała zdolnością transformacji i rolami przekraczającymi strefę komfortu – tak osobistą, jak i widzów.
W nagrodzonym Oscarem dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego „Jak w zwierciadle” (1961) sportretowała cierpiącą na schizofrenię w męskim i wyzbytym uczuć świecie Karin. Dzieło otworzyło trylogię pionową Bergmana, w której relacje międzyludzkie odgrywają kluczową rolę obok gorzkich rozważań nad obecnością (a właściwie jej brakiem) Boga w świecie.
W dojrzałym wieku Harriet Andersson zasłynęła zaś kreacjami w rozprawie o trzech siostrach spowitych symboliczną czerwienią, czyli „Szeptach i krzykach” (1972), a także epokowym, uhonorowanym czterema Nagrodami Akademii „Fanny i Aleksander” (1982).
Gunnel Lindblom – kusicielka z duszą

Mianem bergmanowskiej seksbomby często określa się Gunnel Lindblom (1931-2021), której ognista zmysłowość wybrzmiała w licznych dziełach skandynawskiego mistrza. Ograniczanie umiejętności aktorki wyłącznie do prezentacji namiętności i aparycji jest jednak bardzo krzywdzące. Gwiazda odnosiła sukcesy nie tylko na ekranie, ale też scenie, niemal zatracając się w rolach.
Mogliśmy oglądać ją w „Siódmej pieczęci” i „Tam, gdzie rosną poziomki”, ale to „Milczeniem” (1963) zajęła stałe miejsce na piedestale muz Bergmana. Jako kobieta głodna miłości, oscylująca między femme fatale a biblijną Ewą, zdominowała ekran, a ten wprost rozsadzał erotyzm. Erotyzm stanowiący właściwie maskę dla rozdzierającej pustki. Bergman ponownie nie zapomina bowiem o głębokiej psychologii postaci, rozpadzie ludzkich relacji i egzystencjalnej problematyce składającej się trylogię pionową – „Milczenie” jest jej ostatnią odsłoną przesiąkniętą niemal bolesnym pesymizmem.
Ingrid Thulin – artystka wyprzedzająca swój czas

We wspomnianym „Milczeniu” aktorskie wyzwanie Gunnel rzuca druga gwiazda produkcji – Ingrid Thulin (1926-2004). Była szwedzką aktorką i reżyserką, która zasłynęła nie tylko ze stałej współpracy z Ingmarem Bergmanem, ale też zyskała międzynarodowe uznanie za sprawą występów pod okiem Vincente Minnellego czy Luchino Viscontiego. Na tle pozostałych bergmanowskich muz wykazała się największym zaangażowaniem poza planem szwedzkiego mistyka i odniosła oddzielny triumf.
Bycie muzą tak wielu legend światowej kinematografii nie było przypadkiem. Ingrid Thulin podarowała nam cały wachlarz emocjonalny i często wstrząsające role przełamujące tabu. Cechował ją przy tym wyjątkowy naturalizm oraz urok podszyty nutą cynizmu i szczyptą buńczuczności. Nie bez znaczenia pozostawała również aparycja Ingrid zbliżająca ją do stylu współczesnych piękności.
Talent Thulin odznaczono tzw. włoskim Oscarem, czyli nagrodą David di Donatello za „Szepty i krzyki” (1972), a także na Festiwalu Filmowym w Cannes dzięki kreacji w psychologicznym dramacie „U progu życia” (1958). W tym drugim wykreowała niezwykle przejmującą oraz intensywną rolę młodej kobiety zmuszonej wybierać między macierzyństwem a miłością partnera.
Z kolei w „Gościach Wieczerzy Pańskiej” (1963) przekroczyła utarte ścieżki. W czasach, w których aktorki nie pokazywały się bez makijażu, pozwoliła nie tylko na jego zmycie, ale też przesadne zrażenie wizerunku. Bergman na jej przykładzie wędrował między kolejnymi wariantami kobiecości, czyniąc z niej w „Godzinie wilka” (1968) obiekt męskiej obsesji i pożądania.
Podsumowanie
Aktorki Ingmara Bergmana porażały wszechstronnymi zdolnościami i emocjonalnym aktorstwem. Hipnotyzowały publiczność również nadzwyczajną aparycją. Każda z muz reżysera miała przypisaną konkretną funkcję w jego twórczości, a poza ekranem współpracowała z twórcą również podczas adaptacji sztuk teatralnych. Niejednokrotnie zawdzięczały mu przełom w karierze, a także trwałe miejsce w historii kina.
Ukochane muzy Bergmana dowodziły jego możliwości kreacji, ale nie były zaledwie gotowym tworem na wzór stworzonej przez Pigmaliona Galatei. Wspomniane gwiazdy wykazywały się bowiem determinacją, siłą ducha oraz indywidualizmem, który wykraczał daleko poza kino jednego twórcy – nawet jeśli był tym największym.
Więcej o sylwetkach kobiet znajdziecie tutaj.