Więcej...

    Nie byłam gotowa na bycie matką

    Kiedy usłyszałam diagnozę, przeraziłam się. Gdy usłyszałam prawdę, zatkało mnie. Siedziałam tam w zimnym, białym pokoju, na niewygodnym krześle i miałam wzrok wbity w podłogę. Nie powiedziano mi, że będę mieć raka, ale usłyszałam, że nie mogę mieć dzieci, a bardzo chciałam je mieć. Całe życie myślałam, że będę mamą, a ktoś tę rolę mi zabrał, zanim byłam na nią gotowa. Czy życie jest niesprawiedliwe? Myślę, że to mało powiedziane, posłuchajcie mojej historii, w której tonę każdego dnia.

    Długo nie mogłam znaleźć odpowiedniego partnera. Każdy kolejny był jakimś, trudnym człowiekiem. Czegoś mnie uczył, zabierał mi czas, a ja w naiwności swojej, wierzyłam, że być może to właśnie ten. Traciłam lata, miesiące, dni. Jakoś wydawało mi się, że całe życie będę młoda, gotowa. Kiedy miałam 20 lat byłam za młoda na dzieci, tak wiedziałam, że nie dam rady się zmobilizować i nie dam rady wychować tego dziecka. Gdy miałam 25 lat nie czułam, że to odpowiedni partner. Nie chciałem mieć dzieci z kimś, z kim będę przez całe życie toczyć wojny. Wojny w moim życiu i tak było wystarczająco dużo.
    Kiedy miałam 30 lat poczułam, że jakoś tak mi niewygodnie w tym życiu. Przeżyłam ogromną stratę. Po kilku latach rozstałam się z partnerem, kiedy wydawało mi się, że wchodzę na inny poziom życia, na inny poziom emocjonalny, że zaraz będę gotowa, że już jestem gotowa na to, by mieć swoją rodzinę. Usłyszałam, że jednak gramy na innych instrumentach i wspólna muzyka nam po prostu nie wychodzi.
    Rozczarowałam się, myślę, że to mało powiedziane. Byłam wściekła, rozgoryczona, oszukana i zdradzona. Czułam się jakby mnie ktoś wstawił w jakiś inny tor drogi. Uznałam, że już nigdy więcej nie zwiążę się z żadnym facetem, a myśl o dziecku w ogóle jakoś mi nie towarzyszyła. Patrzyłam jak moje koleżanki mają dzieci, te dzieci dorastają, są coraz starsze, a ja ciągle byłam sama i bez męża, i bez dzieci.
    W końcu wkroczyłam w życie, w którym pytanie: no, już chyba czas, nie uważasz? słyszałam częściej niż: co u Ciebie? Na początku było mi smutno, potem chyba przywykłam, a na końcu budziło u mnie złość, bo wydawało mi się, że jestem panią swojego życia i tylko ja będę decydować o tym, co się w tym życiu dzieje. Faktycznie byłam jakimś wodzem, dowódcą, zwał jak zwał, ale mój okręt płynął samotnie na morzach i oceanach tego świata. Walczył podczas ogromu burzy i stał samotnie w porcie. Było mi ciężko.
    W końcu, pewnego dnia, na moim statku stanął ktoś, kto zmienił moje życie. Zakochałam się, zrozumiałam, czym jest odwzajemniona miłość. Poczułam, że to ten moment, aby zmienić swoje życie, założyć rodzinę i być szczęśliwą. Miałam jednak 30 parę lat, a parę, to tak naprawdę kilka i bliżej było do czterdziestki niż do trzydziestki.
    Kochałam mojego partnera, wzięliśmy ślub, wszystko było na właściwym miejscu. W końcu poczułam, że moje życie nabrało kształtu, o który walczyłam przez lata, że jest mi dobrze, że jest mi po prostu w tym życiu wygodnie. W końcu wszystko działało tak jak powinno i nadeszła burza, pierwsza, na którą ani ja, ani mój mąż, nie byliśmy gotowi.
    Decyzja o dziecku zapadła po bardzo długich rozmowach, była przemyślana, nie zadziała się z przypadku. Przez kilka pierwszych miesięcy słyszeliśmy od lekarza, że to normalne, żeby dać sobie czas, że w ciągu pierwszego roku, nie ma ciśnienia. Po prostu jak to lekarz powiedział: wystarczy się kochać. Przez kilka pierwszych miesięcy, nie czułam, że mam w głowie myśl o dziecku. Po pierwszej połowie roku, przestaliśmy czerpać przyjemność, po prostu myśl o tym, że chcemy mieć dziecko zdominowała nasze życie i to codzienne, i to łóżkowe.
    Każdego miesiąca, nowy test, który później był wyrzucany do kosza, zabijał we mnie największą radość tego życia. Po roku zgłosiliśmy się do lekarza, rozpoczęły się badania i tak naprawdę wydawało mi się, że jedyną przeszkodą w naszym życiu to wiek, przecież się kochamy, mamy pracę, możliwości. Nie jesteśmy dwudziestoletnimi, młodymi dzieciakami, którzy czują pociąg do siebie i mogą wszystko, ale nie byliśmy za starzy.
    Niestety, kiedy usłyszeliśmy diagnozę, poczuliśmy, że jakiś etap w naszym życiu się zakończył. Nigdy nie będę w ciąży i nigdy nie będę matką. Wychodząc od lekarza, wydawało mi się, że znów ktoś wsadził mnie w jakąś obłędną historię. Nie w moje buty, totalnie nie w moje życie. Przecież tak długo walczyłam o to, żeby być szczęśliwą, żeby mieć normalną rodzinę, żeby wszystko grało. Nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego los okrutny znowu mi to robi.
    Pierwszy tydzień, tak naprawdę nie rozmawialiśmy ze sobą. Każdy potrzebował chyba czasu na to, żeby zrozumieć, co się dzieje, dać sobie moment na smutek. Poczułam się jakbym miała żałobę, jakby coś umarło. Po tygodniu chciałam rozmawiać z moim mężem, ale uznał, że temat jest zamknięty i nie chce do niego wracać, a ja chciałam się przytulić, chciałam z nim porozmawiać. Poczułam się winna, że to przeze mnie nie rozmawiamy, że nie rozumiem i tak dalej. On nie chciał gadać.
    Po trzech miesiącach nawet nie chciał już ze mną sypiać w jednym pokoju. Powiedział mi nawet, że przecież bez seksu można żyć, a u nas seks już nic nie zmieni. Zgłosiłam się do terapeuty i zalecił nam terapię małżeńską, ale mój mąż mówił, że nie jest żadnym świrem i nigdzie nie będzie chodził. Nawet nie chciał słuchać o tym, żebyśmy dali sobie szansę. Miałam taki pomysł, żebyśmy gdzieś pojechali, zbliżyli się do siebie. Może jakiś wyjazd, wakacje, nie chciał. Mówił, że ma dużo pracy, a przez tę historię z dzieckiem stracił dużo klientów. Stracił klientów! Pomyślałam, a co ja do cholery straciłam? Straciłam siebie, swą kobiecość, życie. Na dodatek sklejam resztki mojej rodziny, która pozostała. Nie, ja się nie pogodziłam i ja chciałam walczyć o nas i naszą normalność, mimo że w środku powoli umierałem.
    Minął rok od diagnozy, a my dalej jesteśmy w zawieszeniu. Tak, jesteśmy małżeństwem, ale tylko na papierze. Kiedyś poruszyłam z nim temat, że moglibyśmy adoptować dziecko, ale on spojrzał na mnie i powiedział, że nie będzie wychowywał czyjegoś dzieciaka. Od tamtej pory nie zawracałam mu głowy i nadal nie zawracam. On pracuje, zarabia, ja żyję, opiekuję się domem. Mam swoje pasje, czasem tylko siedząc na ławce w parku, widząc te wszystkie wózki wokół mnie i te małe dzieci, które się do mnie ochoczo uśmiechają, doprowadzają do wybuchu rozpaczy w moim sercu, bo to nie jest tak, że ja czekałam, bo chciałam żyć karierą. Ja nie byłam gotowa, a kiedy już byłam, gotowość sama odeszła. Jestem w ciele, w którym nie ma już dla mnie kobiety, jest pustka.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY