Więcej...

    Coś specjalnego…

    Komisarz Renata Zamojska przetarła dłonią spocone czoło. Żar lał się z czerwcowego nieba, a tu ani skrawka cienia. Poczuła, jak kropla potu zaczęła szybką wędrówkę w dół jej pleców, łaskocząc delikatnie skórę. Marzenie o zimnym prosecco pojawiło się całkiem niespodziewanie i sprawiło, że bezwiednie oblizała spragnione usta.

    ***

    Taki żar, a ona na zgliszczach pożaru. Nie dość, że słońce piecze z góry, to także od stóp czuć uderzenia gorącego powietrza. I jeszcze ten nieznośny smród spalenizny. Co za piekło, pomyślała.

    Grupa strażaków dogaszała pożar, inni porządkowali już teren. Nagle obok niej pojawił się szef techników. W jasnej lnianej koszuli z podwiniętymi rękawami, świeży i pachnący wodą kolońską (Hugo Boss, rozpoznała zapach, któremu przez lata był wierny jej mąż), jakby wyszedł właśnie od fryzjera. A może rzeczywiście tam był, pomyślała. Przecież to niemożliwe, żeby pachnieć w takich okolicznościach.

    – Stary parterowy budynek z drewna – zaczął sprawozdanie. – Dawniej zamieszkały, ale od kilku lat stał pusty i niszczał.

    ***

    – Ofiary?

    – Niestety – odparł. – Tam na prawo od komina znaleźliśmy spalone zwłoki. Mężczyzna, myślę, że trzydzieści, czterdzieści lat.

    – Bezdomny? Zaprószył ogień?

    Podrapał się w głowę.

    – O ile bezdomni noszą drogie zegarki i mają iPhone’y.

    – A on miał? – spytała zdziwiona policjantka.

    Szef techników potwierdził kiwnięciem głowy.

    – I z tego co widać po tym, co z niego zostało, ciuchy też nosił niczego sobie – dodał.

    – To zmienia postać rzeczy.

    – Aha, ale jest coś jeszcze…

    ***

    Zamojska westchnęła głęboko.

    – Wal pan, byle szybko, bo zaraz się tu roztopię.

    Kiwnął głową ze zrozumieniem.

    – No więc… On był… przypięty kajdankami do rury.

    – Co?

    – Nie mógł się wydostać z pożaru, bo był unieruchomiony kajdankami.

    – Jezu, więc to może morderstwo. Albo… ktoś porwał tego bogatego dla okupu i tu go przetrzymywali.

    – Tylko, co poszło nie tak? – zastanawiał się szef techników.

    – No właśnie, co? To mamy zagadkę.

    ***

    Komisarz Zamojska ustawiła twarz w strumieniu wentylatora. Zamknęła oczy i delektowała się chłodzącym strumieniem powietrza. Nie usłyszała, kiedy do pokoju wszedł szef techników. Chrząknął głośno kilka razy, żeby zwrócić jej uwagę. Wreszcie otworzyła oczy i spojrzała na niego.

    – Co wiemy po sekcji? – spytała bez wstępu.

    – Żadnych innych obrażeń poza tymi spowodowanymi przez pożar – odpowiedział. – Najprawdopodobniej umarł wskutek uduszenia.

    – Nie udało nam się go do tej pory zidentyfikować – policjantka rozłożyła bezradnie ręce. – Nikt nie zgłosił zaginięcia ani porwania. Nic z tego nie rozumiem.

    – Nie sądzę, żeby to było porwanie – powiedział mężczyzna.

    – Tak? A skąd nagle to przypuszczenie?

    – Bo podczas sekcji znaleziono kluczyk od kajdanek. Miał go przy cały czas w kieszeni spodni. Wygląda na to, że sam mógł się w każdej chwili uwolnić. Dlatego myślę, że to nie było porwanie.

    – O! Ale to… bez sensu – powiedziała zaskoczona Zamojska.

    – Jak sama pani powiedziała: mamy zagadkę.

    ***

    Zamojska wpatrywała się w ekran komputera. Zdjęcia z miejsca pożaru przywołały wspomnienie panującego tam gorąca i smrodu. Przeglądała to po raz dziesiąty i powoli ogarniało ją zniechęcenie. Na kolejnym zdjęciu poza zgliszczami widać było także grupę gapiów, których przyciągnęła tragedia. Powiększyła je i przesuwała ekran do kolejnych twarzy, aż trafiła na tę jedną. Młody mężczyzna z ratlerkiem na rękach z grymasem innym niż u pozostałych widzów. Powiększała jego twarz, aż ta zajęła cały ekran. Tak, nie ma wątpliwości, mężczyzna płakał.

    ***

    Siedział naprzeciwko niej. Tak jak na zdjęciu trzymał na rękach psa. Stworzenie wpatrywało się w Zamojską wielkimi oczami.

    – To chihuahua, nie ratlerek – poprawił ją. – Ludzie często mylą.

    Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała swoją pomyłkę.

    – Pana? – spytała.

    – Nie, kolegi. Musiał wyjechać na kilka dni i zostawił mi go pod opieką.

    ***

    Komisarz wpatrywała się w mężczyznę, szukając kontaktu wzrokowego. On jednak uciekał ze spojrzeniem.

    – A może kolega nie wyjechał, co? Może… zginął, na przykład w tym pożarze, którego efekty pan z takim przejęciem obserwował i pan będzie musiał się już tym psem zajmować na stałe. Lubi pan psy? Dużo obowiązków, wiem coś o tym… Współczuję…

    Mężczyzna był coraz bardziej zdenerwowany.

    – Nie wiem, o czym pani komisarz mówi. Stałem tam z ciekawości. Taj jak inni. To może nie jest fajne, ale ludzie tacy są. Ciekawość i tyle.

    Zamojska pokazała mu wydrukowane zdjęcie z powiększeniem jego twarzy.

    – A płakał pan, bo ma pan takie dobre serce i żal było panu tego starego domu. Chyba… chyba, że pan wiedział, ze w środku ktoś był i to nie była osoba panu nieznana. To jak było?

    ***

    Teraz patrzył jej prosto w oczy, ale milczał.

    – No, niech pan powie, Jest trup, to nie żarty – drążyła Zamojska. – Przecież nie jest pan niewiniątkiem. Komputer od razu pana znalazł po tym zdjęciu – komisarz wzięła do ręki papierową teczkę. – Andrzej Rudzki. Oszustwa, drobne przekręty, sporo tego, ale jak do tej pory nic poważnego. A teraz taki numer. Ofiara była przykuta do rury, a – jak twierdzą strażacy – ogień podłożono równocześnie w co najmniej trzech miejscach. Więc ktoś musiał rzucić zapałkę. To był pan, prawda? Tylko po co? O co w tym chodzi? Niech pan wreszcie zacznie mówić! Niech pan powie przynajmniej, kim był ten spalony. Jak się nazywał? No, już!

    ***

    – Masz się nim opiekować – powiedział Radek, przekazując mu psa. – Jak stąd wyjdę, odbiorę go.

    – Radek, proszę cię, zrezygnuj – powiedział Andrzej Rudzki błagalnym tonem. – To już przegięcie. Pięć minut?! To za długo! Spalisz się! To nie warte tych pieniędzy.

    – Zamknij się wreszcie – warknął Radek. – Zakład to zakład. Wiesz, że z tego żyję. Ty zresztą też. I to chyba nieźle, co? Nie ma ryzyka, nie ma kasy. Im większe ryzyko, tym ta kasa większa. Proste, nie? Więc zrób, co do ciebie należy. Podpalasz tę ruderę na mój znak i zmykasz. A potem stoisz na zewnątrz i filmujesz. Pamiętaj tylko, żeby włączyć relację. Żeby się potem nie okazało, że smażę się na darmo – zaśmiał się. – Na początek wrzucisz moje zdjęcie, jak jestem przykuty w środku. A potem już obraz na żywo. Wszyscy muszą widzieć wejście do domu i zegar z kamery. Zobaczysz, że padnie rekord. Będą obstawiać zakłady jak szaleni. Przebijemy wszystko, co pokazywaliśmy w sieci do tej pory. To będzie coś, mówię ci. To będzie coś specjalnego.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY