Co roku, chodzę na wigilię do moich schorowanych rodziców. Siadamy wspólnie do stołu, razem z siostrą mojego taty i z bratem mamy. Na stole nie ma, nie wiadomo jakich potraw, czy wykwintnych trunków. Raczej to skromne wigilijne przyjęcie. W rogu połyskuje choinka, na choince nie ma markowych bombek, wielkich gwiazd, szarf, czy innych ozdób, które można kupić obecnie w nadmiarze i zamiast drzewka mieć połowę wystawy sklepowej. Na naszej choince są zwykłe, tanie, tandetne i jakże urocze bombki, jeszcze pamiętające późny PRL. Są światełka, no i te cukierki, które co roku moja mama kupuje w sklepie na rogu.
Wszyscy są tacy eleganccy i nieważne czy założyli koszule, którą zakładają od 10 lat na tę okazję czy starą garsonkę wyciągniętą z szafy, schowaną starannie po zeszłej wigilii. Ja też tego wieczoru w takiej kroczyłam do moich rodziców. Starzejących się każdego roku… idąc do nich, dziękowałam Bogu za to, że mogę jeszcze usiąść z nimi przy tym stole.
Zaczął prószyć śnieg. Poczułam chłód, tej zimy nie pierwszy, bo tego roku grudzień nie dawał za wygraną. Miałam wrażenie, że chciał pokazać, że od wielu lat nie było pięknej i śnieżnej, mroźnej zimy. Mijając domy, przez okna widziałam jak ludzie chodzą, krzątają się, albo zasiadają przy stole. Wszędzie były choinki, czasem przez uchylone okno było słychać kolędy. Czułam spokój, jak nigdy, a na pewno przez cały rok nie czułam takiego spokoju. Moi rodzice czekali na mnie, a ja wiedziałam, że spędzę najlepszy wieczór tego roku.
Idąc dalej, zauważyłam, że można funkcjonować bez samochodu. Ulice były puste, nie jest to miasto stołeczne, ale duże miasteczko, a jednak nikt nie jeździł. Nawet poczułam, że mogłabym iść środkiem ulicy i nawet przez chwilę szłam, chociaż wiem jakie to głupie. Nie było też nikogo na chodniku, nawet na spacer nikt się nie przechadzał, było za wcześnie tego wieczoru.
Cieszyło mnie wszystko. Zapomniałam rękawiczek, kiedy zanurzyłam moje dłonie w śniegu poczułam, że topi się od moich ciepłych płoni, ale ciepłych nie tak normalnie, tylko tak z głębi serca. Kiedy miałam przejść ostatnie skrzyżowanie na drodze do moich rodziców, usłyszałam jak z jednego z domów wydobywa się płacz. Pomyślałam, że może to z radości, ale nie przypominał on o radości. Nawet chciałam szybko przejść, bo stwierdziłam, że może to nic takiego, a na pewno to nie moja sprawa, ale kiedy już prawie mijałam tą posesję, nie byłam w stanie odejść. Wróciłam, zapukałam do drzwi.
Drzwi się otworzyły, widocznie słabo były zamknięte. W środku była starsza pani, która stała w korytarzu, w swoim maleńkim domu. Na podłodze leżała taca z jedzeniem. Zatkało mnie, ale wydukałam to pytanie: co się stało? Ona spojrzała na mnie pełnymi łez oczami, potem spojrzała na podłogę, na to jedzenie i znów na mnie. Odpowiedziała do mnie krótkie zdanie, które rozwaliło mi tamtego dnia głowę. Drogie dziecko, miałam spędzić wigilię sama, ale pierwszy raz w od wielu lat miałam pieniądze i mogłam kupić jedzenie, i zrobić wigilię nie taką skromną, jak przez wiele ostatnich lat, ale taką, żeby przypomnieć sobie smak dzieciństwa. Tylko nie miałam siły, połowy przepisów mojej mamusi nie pamiętam, a teraz jeszcze stare ręce wypuściły wszystko, co robiłam przez cały dzień.
Łzy płynęły mi po policzkach. Nie byłam w stanie mówić. Poczułam taki straszny ból i zaczęłam myśleć o moich rodzicach, którzy są tacy sami. Zapytałam, gdzie są jej wnukowie, dzieci. Powiedziała mi, że dzieci spędzają wigilię razem ze swoimi rodzinami, bo tak łatwiej. Nie zapraszać starej matki, bo to daleko, bo to problem, bo trzeba byłoby przywozić, odwozić. Nie chcę sprawiać problemów, więc spędzam wigilię sama – dodała na końcu i spuściła wzrok.
Nie byłam w stanie tego znieść. Pomogłam jej posprzątać, ubrałam ją w ciepłą kurtkę, założyłam czapkę i bez żadnego tłumaczenia, powiedziałam jej, że musi ze mną iść, bo nie jestem w stanie jej tu zostawić. Spojrzała na mnie, otarła łzy, uśmiechnęła się i zamknęła drzwi za sobą, dalej ruszyłyśmy razem. Kiedy dotarłam z nią do drzwi domu moich rodziców, złapała mnie za rękę i powiedziała: Dziękuję.
Kiedy wchodziliśmy do środka, wszyscy byli zaskoczeni, tym co się dzieje, a wręcz bardzo dopytywali co się stało i kim jest owa pani. Kiedy opowiedziałam im całą historię, mój ojciec spojrzał na mnie westchnął i powiedział, że mogłabym w życiu być kim chciałam, mogłabym w życiu w różne drogi pójść i on byłby ze mnie dumny, bez względu na to, gdzie na tej drodze bym była. Jednak dziś zdałam egzamin z człowieczeństwa i on zdał swój egzamin jako ojciec.
To są najpiękniejsze święta mojego życia, ta wigilia zapadnie mi na zawsze w pamięci, na wiele lat zapamiętam te pamiętne słowa… dziękuję. To ten dzień dał mi siłę, ale nie taką normalną, jak zawsze z radości świątecznej. Ten konkretny dzień, ta konkretna wigilia, da siłę i wiarę, że można w tym świecie zachować się jak człowiek. Jak człowiek, który ma serce, a nie tylko rozum, nie tylko potrafi przeliczać, wyliczać, mnożyć i dzielić.
Jestem z siebie dumna, ale i dumna z tego kim są moi rodzice, bo nauczyli mnie wyciągać dłoń. Po skończonej kolacji odprowadziłam starszą panią, pożegnałam… Ona podziękowała jeszcze kilka razy. Wróciłam do siebie, pełna łez i pełna radości. Gdybym miała dzieci w swoim życiu, to chciałabym, żeby wiedziały, że właśnie w takich chwilach zdaje się najtrudniejsze egzaminy, ale i najpiękniejsze egzaminy. Tego Wam moi drodzy życzę w te święta, abyście w chwilach trudnych zdawali najpiękniejsze egzaminy w swoim życiu. Abyście w tych trudnych chwilach, umieli sięgnąć do swojego wnętrza, sprawdzić, gdzie macie największe pokłady miłości i tą miłością umieli się dzielić, nie tylko w święta.
Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.