Więcej...

    Młot Stradivarius

    Komisarz Renata Zamojska czekała aż wzrok przyzwyczai się do mroku. Pozostałe zmysły pracowały w tym czasie ze wzmożoną aktywnością. W pomieszczeniu czuła wyraźnie zapach starego papieru, kurzu i psiej sierści, ręką gładziła gładkie drewniane oparcie krzesła, a do uszu docierał ciężki, świszczący oddech gospodarza.

    ***

    – Proszę wybaczyć tę ciemność, od dawna nie potrzebuję światła – odezwał się słabym ochrypłym głosem. – Mozart, chcąc nie chcąc też się do tego przyzwyczaił.

    Domyśliła się, kto nosi imię sławnego kompozytora. Widziała już zarys postaci mężczyzny siedzącego na fotelu w rogu pokoju i wielkiego psa u jego boku.

    – To dog, mój pies opiekun – potwierdził jej domysł, a pies szczeknął, jakby osobiście chciał się przedstawić policjantce.

    – Pan jest muzykiem? – spytała. – Skrzypkiem, tak?

    – Na emeryturze – odpowiedział. – Zawodowo nie gram już od trzech lat. Grałem pierwsze skrzypce w orkiestrze w stolicy.

    – Znał pan dobrze Ludwika Sztencla?

    Chwila ciszy, zanim odezwał się znowu,

    – Nie mogę uwierzyć, że nie żyje. Był moim przyjacielem. Długoletnim. Jedynym…

    – Ale panowie chyba też rywalizowali, prawda? – spytała Zamojska.

    ***

    Znowu kilkanaście sekund ciszy.

    – Słyszę, że jest pani dobrze poinformowana – zauważył oschle. – Tak, konkurowaliśmy o pozycję pierwszego skrzypka w orkiestrze. Ale to nie wykluczało naszej wielkiej przyjaźni. Wręcz przeciwnie, to nas napędzało i dawało motywację do naszego rozwoju. Wie pani, muzyk, który nie dąży do doskonałości, jest nic niewart.

    – Widywaliście się często?- pytała dalej.

    – Niestety nie. Raz w tygodniu, zawsze w czwartek po południu o szesnastej wpadał na dwie godziny.

    – Rozmawialiście?

    – Najwyżej pół godziny. Potem graliśmy…

    – Zawsze w czwartek o szesnastej? Który z panów był pedantem, on czy pan?

    ***

    Roześmiał się.

    – Już panią lubię – odpowiedział. – Uwielbiam inteligentne kobiety – nie widziała tego, ale gotowa była się założyć, że uśmiechnął się do niej uwodzicielsko. – On, zdecydowanie on. U niego wszystko było zaplanowane jak w zegarku. Wszystko, co do minuty. Każde odstępstwo od planu, od ustalonego kalendarza, odbierał jako osobistą porażkę.

    – Ojej, aż tak?

    – Aż tak.

    – Pan nigdy go nie odwiedzał? – spytała Zamojska.

    Stary mężczyzna westchnął głęboko.

    – Dawniej, kiedy byłem tylko ślepy – odpowiedział. – Od kiedy jestem jeszcze dodatkowo zniedołężniały, już nie. W ogóle nie ruszam się z domu. Ostatni raz byłem u niego jakiś rok temu.

    ***

    Rozejrzała się po pokoju. Wreszcie miało to jakiś sens, bo oswojone z mrokiem oczy rozpoznawały szczegóły: dużo starych mebli, stojących głównie pod ścianami, bardziej wysunięty na środek był tylko mały stolik obok fotela, w którym spoczywał gospodarz.

    – Pan oczywiście wie, że Ludwik Sztencel był w posiadaniu bardzo wartościowych skrzypiec? – spytała komisarz.

    – Pani się zna na instrumentach? – w tonie mężczyzny dało się wyczuć nutę arogancji.

    – Nie znam się, ale nazwisko Stradivarius mówi coś nawet policjantom, proszę pana – odrzekła.

    – Nie chciałem pani urazić – powiedział. – Po prostu nas muzyków irytuje czasami to, w jaki nonszalancki i stereotypowy sposób traktuje się muzykę poważną. Dla pani informacji: w warsztacie Antonio Stradivariusa powstało dużo instrumentów, wszystkie są wspaniałe, ale niektóre, nawet w tym szlachetnym gronie, są wyjątkowe, wręcz genialne.

    – A jakie są te skrzypce Sztencla?

    – Właśnie takie: genialne. To jedne z najcudowniejszych skrzypiec, jakie kiedykolwiek powstały. I jak każdy wyjątkowy instrument mają nazwę własną. Nazywają się Młot Stradivarius.

    – Osobliwe imię dla tak subtelnego instrumentu – zdziwiła się Zamojska.

    – To tłumaczenie od słowa Hammer, z niemieckiego właśnie młot. Christian Hammer, tak nazywał się jeden z pierwszych właścicieli tego cuda – wyjaśnił.

    – A skąd u zmarłego taki drogocenny instrument? Bo był drogi, prawda?

    – Niewyobrażalnie, proszę pani, niewyobrażalnie.

    – Więc skąd go miał? Był bogaty? – drążyła Zamojska.

    ***

    Widziała jak w ciemności mężczyzna kręci głową.

    – Nie, nie był. Ale miał bogatą córkę, która bardzo kochała swojego ojca. I kilkanaście lat temu na aukcji w Nowym Jorku kupiła mu te skrzypce.

    – A pan grał na nich? Przyjaciel pozwalał panu na to czasem?

    Znowu westchnięcie w mroku.

    – Tak. Raz w roku, w swoje urodziny, 16 lipca, zapraszał mnie do siebie, wyjmował je z sejfu i mogłem na nich grać przez godzinę. Byłem wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

    Komisarz Renata Zamojska chrząknęła znacząco.

    – No właśnie. Wczoraj był 16 lipca. I wczoraj umarł Ludwik Sztencel – powiedziała, szukając w ciemności ślepych oczu mężczyzny, by w nie spojrzeć i wyczytać w nich prawdę.

    ***

    Szef techników nie miał wątpliwości:

    – To nie była żadna niestrawność, tylko trucizna. Bardzo mocna. Jej ślady znaleźliśmy w kieliszku i w brandy w karafce. Byłbym zdziwiony, gdyby sekcja tego nie potwierdziła.

    – Ktoś go otruł? – zaskoczona Zamojska złapała się za głowę. – Znaleźliście jakieś inne ślady?

    – Nic. Na karafce były wyłącznie odciski palców ofiary. Mieszkał sam. Nie przyjmował gości. Miał wysprzątane, sterylnie czyste mieszkanie – informował szef techników.

    – A Stradivarius? – przypomniała sobie Zamojska.

    – Leży grzecznie w sejfie i czeka.

    – Czeka na co?

    – Jak to na co? Na odczytanie testamentu. Ten pedant Sztencel nie zaniedbał niczego. Znaleźliśmy dokument w szufladzie biurka.

    ***

    Pies merdał radośnie swoim ogromnym ogonem i wpatrywał się w Zamojską z nadzieją.

    – Polubił panią – powiedział stary mężczyzna do policjantki, a potem ofuknął doga:

    – Mozart, daj spokój! Pani komisarz nic dla ciebie nie ma!

    – Niestety – Zamojska pokazała psu puste dłonie.

    – Z czym pani przychodzi? – spytał gospodarz. – Zaintrygowała panią moja opowieść?

    – Bynajmniej – odpowiedziała. – Muszę rozwiązać sprawę śmierci Ludwika Sztencla i coś mi mówi, że wszystkie odpowiedzi znajdę u pana.

    – U mnie?

    – Pan wie, że Sztencel zapisał panu w testamencie tego Stradivariusa? – przeszła od razu do rzeczy.

    ***

    Zaległa cisza.

    – Przyznaję, kiedyś mi o tym wspomniał.

    – I nie mógł pan zaczekać?

    – Nie rozumiem.

    – Zaczekać, aż umrze.

    – Nie podoba mi się kierunek, w którym zmierza pani tok myślenia. Obawiam się, że na końcu jest coś, co mnie obrazi i zakończy nasze spotkanie.

    ***

    Komisarz Zamojska zrobiła kilka kroków w stronę siedzącego mężczyzny.

    – Myślałam o tym całą noc. Kurczę, jak mógłby pan to zrobić, skoro pana tam nie było i nie wychodzi pan z domu? I wtedy przypomniałam sobie dwie rzeczy: po pierwsze sam pan powiedział, że był u niego „jakiś rok temu”, a po drugie mówił pan o jego kalendarzu, systematyczności, pedanterii. Więc może to brandy nie zostało zatrute niedawno, tylko właśnie przed rokiem, podczas pana ostatniej wizyty u niego? I może było czymś na specjalne okazje, na przykład urodziny Sztencla? I pan wiedział, że napije się go dopiero kolejnego 16 lipca?

    W mroku dobiegł do niej gwizd podziwu.

    – Już chyba mówiłem, ze uwielbiam inteligentne kobiety – powiedział. – Żałuję, że nie mogę pani zobaczyć, bo podejrzewam, że jest pani także piękna. Niestety, to nie wystarczy. Nie ma pani żadnych dowodów, więc to tylko ciekawe przypuszczenia, pani komisarz.

    Milczała przez chwilę.

    – Skąd pan miał tę truciznę? – nie dawała za wygraną. – A może… może pierwotnie wcale nie była przeznaczona dla pana przyjaciela, tylko dla pana? Wśród pana znajomych w orkiestrze krąży plotka, ze jest pan bardzo chory. Co to jest, rak? Umiera pan?

    ***

    Milczał. A ona mówiła dalej.

    – Wie pan, mogę to jakoś załatwić, żeby sprawa się bardzo, bardzo przeciągnęła. Mogę zrobić tak, żeby te piękne skrzypce stały się dowodem przestępstwa i spoczęły na długo w jakimś policyjnym magazynie. Ma pan tyle czasu? No, ma pan?

    Usłyszała jak głośno przełyka ślinę.

    – Co pani proponuje? – spytał bardzo cicho.

    ***

    Tym razem nie zapomniała o psie. Wyjęła z kieszeni kilka małych smakołyków i podsunęła dogowi na otwartej dłoni.

    – Przyniosła je pani? – usłyszała z kąta pokoju. – Naprawdę je pani ma?

    Odruchowo uniosła futerał, żeby mu go zademonstrować, zapominając, że stary mężczyzna nie może go zobaczyć.

    – Zgodnie z umową – potwierdziła. – Ale najpierw wyjaśnienia.

    ***

    Kiwnął głową w mroku.

    – Ma pani rację. Jestem chory. Ale to nie rak. Jest o wiele gorzej, to Alzheimer. Za kilka miesięcy nie tylko nic nie będę potrafił zagrać na tym cudownym instrumencie, ale prawdopodobnie będzie dla mnie tylko nic nieznaczącym kawałkiem drewna. To dlatego nie mogłem czekać, aż może on umrze pierwszy i ja dostanę skrzypce.

    – Nie rozumiem. Nie mógł pan powiedzieć tego wszystkiego Sztenclowi? Był pana przyjacielem, zrozumiałby.

    Starzec roześmiał się gorzko.

    – Myśli pani, że nie próbowałem? Odmówił. Nie, nie dlatego, że był bez serca. Wręcz przeciwnie. Wiedział jak pożądam Młota i myślał, ze w ten sposób zmobilizuje mnie do walki. Nie chciał zrozumieć, że ta choroba… Że to naprawdę nie ode mnie zależy, że to beznadziejne.

    – Rozumiem – powiedziała Zamojska.

    Podeszła do mężczyzny. Na małym stoliku przy jego fotelu położyła kartkę papieru.

    – To pana przyznanie się do morderstwa. Tak jak ustaliliśmy, słowo w słowo. Może mi pan zaufać.

     

    ***

    Włożyła mu w drżącą rękę pióro i pomogła podpisać dokument. Potem położyła mu na kolanach futerał.

    – Zgodnie z umową. Przyjdę po niego jutro w południe.

    – Dziękuje – odpowiedział, otwierając futerał. Z namaszczeniem wyjął z niego skrzypce i przytulił do policzka.

    – Jesteś wreszcie. Jesteś. Mój piękny. Młot Stradivarius.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY