Historia tej rodziny wygląda tak:
Normalna rodzina…
Normalna, przeciętna rodzina: mama, tata, nastoletni syn, pies. Mieszkają w domu, w niedużym mieście. Rodzice pracują, syn chodzi do szkoły. Co roku wszyscy razem wyjeżdżają na wakacje, Wielkanoc spędzają w Tatrach. Razem jeżdżą na nartach, chodzą po górach.
Syn nie jest asem w nauce, czasem się buntuje, opuści dzień czy dwa w szkole. Jednak przechodzi z klasy do klasy. Właśnie zdał do drugiej klasy szkoły zawodowej. Mimo swoich 17 lat zawsze wraca o umówionej porze do domu, nie później niż godzina 22.
W pewnym momencie coś się dzieje. Syn znika popołudniami i wieczorami, nie wiadomo, gdzie i z kim. Z domu od czasu do czasu giną pieniądze. Winowajca w końcu się przyznaje. Na co poszły? Milczenie lub zmyślanie odpowiedzi na poczekaniu. W końcu pada szczera odpowiedź: papierosy i alkohol kupowany dla znajomych.
Pierwsza wizyta u psychologa, w poradni leczenia uzależnień. Bardzo przyjemna pani psycholog wypytuje o kolegów, spędzanie czasu. Kilka faktów wychodzi na jaw. Jednak dopalacze, narkotyki zdaniem syna nie wchodzą w grę. On? W życiu! Pani psycholog daje krótkie instrukcje zdziwionej i nieprzyjmującej do końca tych słów do wiadomości mamie: nie trzymać w domu pieniędzy, wartościowych rzeczy, np. złota, biżuterii i obserwować zachowanie nastolatka.
Za tydzień kolejna wizyta. Do trzeciej już nie doszło. Bunt.
Kolejne ginące pieniądze. I w końcu pierwsza noc syna spędzona poza domem. Po prostu nie wraca. Nie odbiera telefonu, pisze smsy na odczepnego. Pojawia się rano, kręci się i niedługo znów wychodzi. Kolejnej nocy też znika, by tylko wpaść do domu po pieniądze z portfela ojca. Wysyła kilka smsów, że jest ze znajomymi. Wiadomo, że żyje, nikt mu krzywdy nie robi. Zjawia się w niedzielę koło południa. Wystraszony, skruszony. Wieczorem pęka: brał amfetaminę, pierwszy raz. Boi się tego. Nie spał 48 godzin. Marihuanę pali od jakiegoś czasu. Przeprasza.
Kolejna terapeutka, specjalista od uzależnień. Nie nawiązują kontaktu i współpracy. Rodzicom też jakoś nie podpasowała. Rezygnacja z terapii. Kilkaset złotych wywalonych w błoto.
Niby jest normalnie.
Wychodzi do szkoły, chodzi na praktyki, pomaga w domu. Na zebraniu okazuje się, że w szkole się zjawia na pierwszej lekcji, potem kręci się na boisku, siedzi na korytarzu, na zajęcia nie dociera. Praktyki w porządku. Jest zawsze.
Jednak nie jest normalnie. Pieniądze znikają, biżuteria, kolekcja znaczków też. Nawet w tygodniu wraca do domu nad ranem. Zmęczeni rodzice po nieprzespanej z nerwów nocy wychodzą do pracy. Co syn robi? Nie wiadomo. Po południu chwilę jest w domu. Prowokowanie kłótni i wychodzenie z wściekłością z domu albo ucieczka przez balkon to standard. Powroty nad ranem, a z czasem po dwóch dniach, w środku tygodnia, stają się cotygodniową normą. Zawsze od środy do piątku jest lepiej, choć i w weekendy jeszcze nie ma tragedii. Syn pomaga w domu jak może. Wyrzuty sumienia? Koszmar dla rodziców rozpoczyna się w poniedziałek i trwa do środy.
Zmęczenie, strach, złość, niepokój. I tak co tydzień przez 3 miesiące. Żadne rozmowy, próby przemawiania do rozsądku lub emocji nie pomagają. Szkoła poszła w odstawkę. Trzeba pisać podanie, by pozwolili mu uczyć się w niej w drugim semestrze. Dziwne, lecz zależy mu na tym. Boi się, że go wyrzucą. Decyzję, że zostaje, przyjmuje z wielką ulgą. Nerwy i niewyspanie obojga rodziców, ataki paniki lękowej u mamy. Rozpacz. Leki antydepresyjne. Kolejna pani psycholog. Tym razem trafiona. Syn nawiązał z nią kontakt, lubią się. Spotykają się regularnie co tydzień. Ufa jej.
Po kolejnej nocnej nieobecności syn przyznaje się, że czasem ma jakieś zwidy i halucynacje. Ostatnio miał wrażenie, że ktoś go śledzi. Jest przerażony. Nie ukrywa, że bierze regularnie amfetaminę.
W końcu pęka.
Wraca nie do domu, lecz do dziadków. Płacze, że sobie nie radzi, potrzebuje pomocy. Prosi, by go pilnować i nie wypuszczać z domu. Widzi, co się dzieje z rodzicami, nie chce ich krzywdzić. Na praktyki chodzi normalnie, więc z tym nie będzie problemu. A szkoła? I tu jest problem. ,,Tych” znajomych ma właśnie w szkole… Dociera na pierwszą lekcję, a potem zawsze ,,coś” się znajdzie. ,,Towaru” nie trzeba długo szukać, znajdzie się zawsze i wszędzie. Pod szkołą też.
Nowy kolega. Trochę starszy, z tych, co nie biorą. Jest jak anioł stróż. Pilnuje, odciąga od towarzystwa. Dwa tygodnie spokoju i życia bez brania. Jest lepiej. Na jak długo?
Czasem opowiedzenie drugiej osobie tego, z czym się mierzymy, może zdziałać cuda. Kolega z pracy mamy miał ten sam problem. Nie ma czasu. Trzeba podejmować konkretne, radykalne decyzje. Korzystać z tego, że syn widzi, że już jest źle.
Szybkie ruchy:
Wtorek – spontaniczna wizyta mamy w poradni leczenia uzależnień, tej samej co z synem kilka miesięcy temu.
Sobota – kolejne spotkanie terapeuty już z całą rodziną.
Poniedziałek – dziesięciominutowe spotkanie syna i terapeuty. Decyzja podjęta. Terapia w ośrodku zamkniętym. Telefon do ośrodka. Rozmowa telefoniczna osoby z ośrodka z synem.
Piątek – przyjęcie w ośrodku przez społeczność rówieśniczą.
Teraz może być już tylko lepiej. Jak w normalnej, przeciętnej rodzinie…
Katarzyna Sikora