***
Poznaliśmy się, gdy miałam 29 lat, czyli całe życie przed sobą. Dziś mam 47…
On pracował w firmie, która była kontrahentem mojego pracodawcy. Do Warszawy przyjeżdżał z Trójmiasta na pięć dni (od poniedziałku do piątku), by na weekendy wracać do domu, do żony i dzieci.
Nic nie zwiastowało tego co ma się stać. A stało się tyle, że się w nim zakochałam. Czy on we mnie też? Ciągle chciałam wierzyć, że też się we mnie zakochał, ale z upływem lat nie wiem sama w co wierzyłam.
Najpierw mi mówił, że nie rozstanie się z żoną, bo dzieci są za małe, bo nie zrozumieją, ale że kocha mnie, tak, mocno mnie kocha. Sama nie wiem na co czekałam i dlaczego wierzyłam i w co.
Mieszkaliśmy razem, więcej, mieszkanie, które kupiłam wspólnie urządzaliśmy. Moje mieszkanie, które od poniedziałku do piątku stawało się naszym wspólnym.
Każdego roku wyjeżdżaliśmy razem na dwutygodniowy urlop. Nauczyłam się nie robić zdjęć, a przynajmniej nie publikować ich nigdzie w sieci, bo przecież ON. On ma żonę, ma dzieci.
***
Moja rodzina nigdy nie zaakceptowała tego związku. Nie jesteśmy razem zapraszani na żadne imprezy okolicznościowe. Mam oficjalny zakaz pojawiania się z nim.
Odkąd pamiętam chciałam mieć dzieci (moje rodzeństwo ma), ale z nim ciągle było to niemożliwe. Myślę, że on nie chciał mieć kolejnych dzieci, bo niby po co? Ma dwoje dzieci tam, w Trójmieście, więc po mu znowu pieluchy i nieprzespane noce?
A ja ciągle czekałam. Nie wiem na co. Czekałam. Łudziłam się, że może jednak będzie chciał mieć dzieci ze mną, że w końcu odejdzie od żony i będzie ze mną budował rodzinę.
Czasem zastanawiałam się, czy jego żona domyśla się, wie, że on kogoś ma? Czy zastanawiała się, gdzie on mieszka w Warszawie w ciągu tygodnia pracy? Czy chciała go odwiedzić? Co jej mówił i co mówił dzieciom? Tak naprawdę co im mówił.
***
Dziś jego dzieci mają po dwadzieścia kilka lat. Kończą studia, zakładają rodziny swoje, a on nadal nie chce rozstać się z żoną, ale tkwi też ze mną. Ja nie mam siły go zostawić. Mam poczucie straconego czasu, wpędzenia się w lata. Bo w sumie to się wpędziłam w lata, ciągle czekając na niego, jego decyzję.
Mogłam odejść dawno, ale nie umiałam. Może gdybym odeszła miałabym dziś dzieci? Jest wiele pytań, na które nie znajdę odpowiedzi.
Mam 47 lat, tkwię w związku z facetem, który pomimo dorosłych dzieci, nie chce odejść od żony, ale nie chce też rozstać się ze mną.
Czuję jakbym przegrała własne życie. Czuję się jakbym była pionkiem na szachownicy, który ktoś przesuwa poza moją wiedzą i zgodą. Czuję się jak w sieci, z której nie ma wyjścia.
On niedługo będzie miał wnuki, których ja nie poznam, bo przecież oficjalnie nie ma mnie w jego życiu. On będzie z nim spędzał czas, z dziećmi, z wnukami, żoną.
Tak, przegrałam swoje życie…
Imię i nazwisko bohaterki znane redakcji.