Więcej...

    Dziś gram we własną grę

    Gdybym kiedyś miała świadomość, że pewnego dnia rzucę wszystko i wyjadę w świat, nie byłabym tak spięta i napięta w dotychczasowym życiu. Gdybym kiedyś chociaż przez chwilę pomyślała, że moje życie może się zmienić, a nie blokowała się w tym życiu, myślę, że miałabym większą cierpliwość, ale i radość z tego życia. Tak sobie myślę, że gdybym naprawdę bardzo chciała coś zmienić, to bym to zmieniła, a nie szukała wymówek. Cóż, dziś to wiem, jestem o kilkanaście kroków mądrzejsza. Dziś zadaję sobie pytanie: po co mi to było? Czy znalazłam odpowiedź? Zapraszam do mojej historii.

    W życiu, jak to w życiu, człowiek ma plan. Kiedy jest młody zastanawia się nad studiami, a potem nad rodziną. Wszystko ułożone pięknie, idealnie pod linijkę, a może też wpisane w oczekiwania innych, rodziców, partnera, później może trochę też dzieci. Chociaż nawet nie trochę, moje życie było całkiem ułożone pod to, co moje dzieci chcą. Były małe, więc trudno żebym oczekiwała zrozumienia, albo żebym oczekiwała, że czegoś nie muszę.

    Kochałam je i dalej bardzo kocham, ale nie zdawałam sobie sprawę z tego, że podporządkowanie siebie w każdym aspekcie życia pod drugiego człowieka, nawet jeśli to najukochańsze i najczulsze stworzenie na świecie, może zapędzić w kozi róg. W tym rogu, jak to w rogu, dwie ściany, sufit i podłoga. Ani nie możesz ruszyć w lewo, ani w prawo. Głową muru się nie przebije, a sufitu już tym bardziej, bo beton. Kiedy żyje się w takim przeświadczeniu, że już nic nie można, że jest trudno, ale takie jest życie, nie daje się rady.

    Pamiętam te wszystkie wieczory, kiedy siadałam z kubkiem gorącej herbaty i zastanawiałam się jak dalej żyć. Rachunki, nowa praca, zmiana miejsca zamieszkania, najpierw pampersy i mleko, potem książki, potem problemy w szkole, zajęcia pozaszkolne i też dobrze byłoby mieć jakieś wakacje. Z rodziną wszystko było takie, jak powinno być.

    Tylko, cóż, no właśnie, używanie tego jakże pięknego sformułowania: życie jest takie jak powinno być, warto zadać sobie pytanie: ale powinno według kogo? Według mnie? Według moich najbliższych? Według jakiegoś guru, który czuwa i mówi, jakie życie powinno być, a jakie nie powinno? Przecież w mojej głowie nie mieściło się pojęcie odpuść, zostaw, zmień.

    Kiedy ma się 30 lat to jeszcze można pomyśleć o zmianie, ale potem to już wydaje mi się jest coraz trudniej. Kiedy licznik zmienia się na 4 z przodu, człowiek opada z sił i wydaje mu się, że już to najpiękniejsze i najlepsze życie ma za sobą. Mimo tego, że dalej wszystko jest idealnie poukładane. To jest inaczej, trudniej podjąć jakąś decyzję, ruszyć z miejsca. Mam wrażenie, że jak na początku nie ruszy się z kopyta i nie wyrwie wszystkiego z bebechów maszyny życia, to potem jest już coraz trudniej i gaźnik z czasem jest coraz bardziej zapchany.

    Moje frustracje narastały, nawarstwiły się. Tak naprawdę wszystko od poczucia winy, po nienawiść do świata. Obwinianie wszystkich innych, obwinianie moich dzieci, obwinianie mojego męża, teściów, rodziców, szefa, współpracowników, wszystkich, bo przecież w mojej głowie, to oni byli winni temu, że ja nie jestem w stanie nic zmienić. To oni mi nakładają coś, a ja potulnie jak baranek idę na rzeź, żeby potem móc spojrzeć w lustro i powiedzieć: co ja robię?

    Ta maszyna tak pędziła. Wrzucałam jedynkę, dwójkę, trójkę, czwórkę, piątkę, szóstkę, czasem wsteczny, ale tylko na chwilę, bez zastanowienia. Kolejny cel w życiu, budowa domu, kupno samochodu i sprzedaż starego auta, remont domu, pomoc dzieciom w kupnie mieszkania, odkładanie na czarną godzinę. Ostatnio nawet odkładanie na pogrzeb, na miejsce na cmentarzu, ciągle coś. Ja nawet nie zauważyłam, że żyję. Nie zauważyłam, że to życie umyka, a ja każdego dnia się budzę, wyrywam kartkę w kalendarzu i tak naprawdę bezrefleksyjnie odkładam ją na bok. Patrzę w sufit i myślę, ile to jeszcze potrwa. Cóż, potrwa, no właśnie, tyle, ile ja sama będę chciała, żeby trwało.

    Kiedy pewnego dnia usiadłam naprzeciw lustra i robiłam makijaż, zdałam sobie sprawę, że to wszystko trwa w takim wymiarze i z taką intensywnością, i takim trudem na jaki ja sobie pozwalam. To nie moje dzieci zamknęły mnie w domu i kazały jeść słodycze, a potem nienawidzić siebie za to jak wyglądam. To nie mój mąż mówił mi jak mam żyć, ubierać się, jak dobierać przyjaciół, jaką wybrać pracę. To nie mój szef nakazywał mi robić wszystko ponad siłę. To były moje wybory, tak oni dawali mi wybór, tylko ja sobie go nie dawałam. Ja nie dawałam sobie wyboru życia inaczej, z pełną piersią, na pełnym oddechu, bo coś zawsze było dla innych, nigdy dla mnie.

    Dziś kiedy pierwszy raz stanęłam naprzeciw siebie i zrozumiałam, zauważyłam, że chcę robić coś dla siebie, usiadłam w wielkim bujanym fotelu, spojrzałam na ogromny telewizor i nacisnęłam na pilocie przycisk „play”. To tak, jakby moje życie zaczęło się dopiero w tym momencie. Szkoda z jednej strony, że tak wiele lat jechałam na autopilocie, jakby moje życie i jakbym ja była okrętem, a ktoś sterował nim odgórnie. Jednak z drugiej strony mam świadomość, że są ludzie na świecie, którzy nigdy się nie budzą, którzy nigdy nie włączają „play”. Tacy ludzie nigdy nie rozsiadają się w dużym fotelu, i nigdy nie zdają sobie sprawy z tego, że są tylko okrętem własnego życia, a nie sterem. Niestety, sterowanie oddali komuś zupełnie innemu.

    Dziękuję sobie za to, że po tak wielu latach, w końcu to zrozumiałam i dziś gram we własną grę, na własnych zasadach. Nawet jeśli popełniam błędy, to popełniam je, bo podjęłam własną decyzję, niczym nie przymuszoną. Uczę się na błędach, albo przynajmniej je pamiętam. Pewnie zdarzają się momenty, kiedy staram się wchodzić w stare buty i iść starą drogą, tak dla zasady, bo jest łatwiej, ale zaraz szybko zamieniam te stare buty, na nowe, piękne szpilki i idę z podniesioną głową. Nawet jeśli już ze zmarszczkami i siwymi włosami, nigdy nie ma dobrego momentu na dobry początek. Ten moment, w którym to my zdecydujemy, że chcemy, aby był dobry, wyjątkowy i nasz, a nie podyktowany społecznymi oczekiwaniami. Życzę Wam takiego przebudzenia, żebyście kiedyś mogli powiedzieć, że jesteście i sterem, i okrętem na morzu życia, często tak burzliwego.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY