Więcej...

    Praca, która zabija

    Siedziałam nad stosem dokumentów, patrzyłam w lustro i w te dokumenty. Miałam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie i tak bardzo walczyłam o to, żeby ta firma działała tak jak powinna. Miałam wrażenie, że tylko ja jestem w stanie to zrobić i na dodatek mam wrażenie, że nikt poza mną, nie ma nawet najmniejszej ochoty, żeby to robić. Nie ma tyle serca, tyle czasu, tyle cierpliwości i czasem zastanawiałam się, jak doszło do tego, że w ogóle urodziła mi się taka myśl.

    Od zawsze miałam ogromne tendencje do pracoholizmu. Często patrzyłam jak moi rodzice pracują. Miałam wrażenie, że to jest takie idealne życie, że jeśli się chce pracować nawet nie dla samego faktu posiadania pieniędzy, ale dlatego, że coś trzeba w życiu robić. Byli dla mnie wzorem. Dawali mi poczucie, że jestem jedną z nich. Od dziecka kochałam pracę, jak byłam w zerówce, już pomagałam moim dziadkom, potem każdemu, komu mogłam i tak naprawdę nie byłam w stanie nawet dobrze tej pracy wycenić. Wydawało mi się, że moja praca jest niewiele warta.
    Skąd wzięłam takie myślenie, nie wiem. Być może z domu, kiedy słyszałam, że robię ciągle za mało, ciągle nie wystarczająco, nie odpowiednio dużo, w dobrym czasie. Wszyscy wokoło mnie, byli lepsi, więc jak mogłam dorosnąć w przekonaniu, że moja praca ma wartość. Na dodatek wartość, wyrażoną w określonej kwocie.
    Żyłam w przekonaniu, że pracować trzeba, to nie podlegało dyskusji. Najlepiej pracować dużo i ciężko, i każdego dnia, bo przecież nie liczy się efekt tej pracy, tylko sam fakt, że człowiek się zajeżdża. Tak pewnego dnia znalazłam się w otchłani, z której nie potrafiłam wyjść. Patrzyłam na ludzi, ale ich nie dostrzegałam. Widziałam tylko tabelki, sprawozdania, celem było osiągnięcie zamierzonego sukcesu.
    Czym był ten sukces? Nie wiem, nikt mi nie postawił pomnika, nie usłyszałam dziękuję. Wiecie bo ta tytanowa praca, to nie była dla mojej firmy, ja nie osiągnęłam tam nie wiadomo jakiego sukcesu, nie byłam prezesem, nie jeździłam pięknym autem, nie nosiłam pięknych ubrań. Pochłaniała mnie sama żądza posiadania pracy.
    Jakby nic poza tym, mnie nie określało, jakbym nie była warta, żeby cokolwiek moje życie znaczyło więcej, niż te godziny spędzone w pracy. Czy kiedyś miałam refleksję nad tym co robię… niestety nie. Nie zdarzyło się to wtedy, kiedy zostawił mnie partner, ani wtedy kiedy odwróciły się ode mnie moje dzieci, nawet wtedy, kiedy mój szef powiedział, że nie mam już tak dobrych pomysłów jak jeszcze kilka lat temu. Nigdy nie miałam wątpliwości, że moja praca to mój sukces.
    Zmieniło się to pewnego dnia, kiedy obudziłam się i zobaczyłam w lustrze rozczochrane włosy i brak sensu życia w oczach, przecież niedługo trzeba będzie przejść na emeryturę, a mimo wszystko zostawało jeszcze kilka dobrych lat pracy w tej firmie, którą kochałam całym sercem. Tak, dobrze czytacie, mnie się wydawało, że kocham tę firmę.
    Jednak zaczynałam czuć, że nie daje mi to szczęścia i radości. Piłam kawę, jadłam śniadanie, wychodziłam do biura i czułam się jak cień, który pochłonął ciało, a w odbiciu w lustrze widziałam resztki człowieczeństwa. Chciałam nawet o tym komuś powiedzieć, ale miałam wrażenie, że tak długo ja nikogo nie słuchałam, że mnie chyba też nie będzie chciał nikt słuchać.
    Czy to wypalenie zawodowe? Nie wiem, być może, być może to depresja, ale poczułam, że moje życie jest nic niewarte. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Wracałam z pracy do domu, było już późno. Siadałam przed telewizorem, nawet nie wiem, jaki program właśnie oglądam. Jadłam na szybko kanapkę i kładłam się do łóżka, i tak dzień za dniem. Zaczęłam coraz mniej jeść, a coraz więcej pić kawy. Chciałam zagłuszyć swój ból, bo najciężej było wieczorami.
    Po pracy robiłam wszystko na pełnej petardzie, ale nie wiedziałam, dlaczego to robię. Zaczynałam dostrzegać moje zmarszczki na twarzy, na dłoniach i nawet to, że na imprezy firmowe zaprasza się już tylko młode, piękne dziewczyny, a przy zaproszeniu mnie, dopowiadało się: „wiem, nie masz czasu”.
    Poziom doceniania w mojej firmie był tak niski, że nawet nie zauważyłam, kiedy zwyczajnie przestałam siebie w tym wszystkim widzieć. Oni też nie widzieli. Mój szef często krzyczał na mnie, ale tak naprawdę wymagania były coraz wyższe i prawie nie do spełnienia. Często gubiłam się w komputerowych programach, miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę ze złości. Z drugiej strony wiedziałam, że poproszenie o pomoc to nie jest dobry pomysł.
    Roześmiane twarze koleżanek, piły kawę, a ja zastanawiałam się, czy nie śmieją się ze mnie, bo ja jestem w tej samej bluzce, włosach, które dawno prosiły się o umycie i z podkrążonymi oczami, bo mimo tego, że zasypiałam szybko, często się budziłam, nie mogłam się wyspać. Wstawałam o trzeciej i do rana to była katorga.
    Pewnego dnia przyszłam do biura, spojrzałam na ten stos dokumentów, które muszę przerobić, obróciłam się i chciałam wyjść. Było mi ciężko, duszno, czułam jak krew odpłynęła z moich rąk i jakimś dziwnym trafem uderzała raz w moje serce, raz w moją głowę. Próbowałam złapać oddech, po czym czułam jak bardzo jest on płytki i niewystarczający. Zaczęłam uderzać ręką o ścianę, jakbym ratowała siebie, ale z drugiej strony czułam, że nie jestem w stanie sobie pomóc. Nie wiem co się wydarzyło dalej, obudziłam się w szpitalu i miałam wrażenie jakbym odcięła siebie od mojego ciała. Okazało się, że to był stan przedzawałowy.
    Wykończyłam siebie. Mogłam sobie pogratulować, bo przecież tytanowa praca zniszczyła tytanową osłonę. Czy coś bym w swoim życiu zmieniła, po tych wszystkich latach? Pewnie wiele, chciałabym najpierw uchronić siebie jako małą dziewczynkę, od słuchania tych bzdur na temat życia i pracy. Nie chciałabym z domu wynieść tylko tego, że człowiek pracujący to człowiek wartościowy. Potem pomogłabym sobie jak widziałam, że nie umiem sobie poradzić z wycenianiem swojej pracy. Pokazałabym sobie, że jestem wartościowa.
    Jest bardzo cienka linia pomiędzy tym, co się kocha, a co może zniszczyć. Dziś wiem, jak krucha. Warto czasem spojrzeć na swoje życie z perspektywy tego człowieka, który tak wiele robi. Może dać mu nauczyć się żyć w ciszy i spokoju dla własnego dobra i szczęścia. Pewnego dnia nasze zdrowie może pokazać nam, kto tak naprawdę jest w naszym życiu kierownikiem, a kto jest tylko wykonawcą poleceń.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY