Więcej...

    Rzucić wszystko i… polecieć na Karaiby

    Są tacy, którzy marzą, by rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Ja tak zrobiłam, ale – zamiast Bieszczad – wybrałam Karaiby. Moi znajomi i rodzina otwierali oczy ze zdumienia. Dla jednych moja podróż brzmiała jak niezły żart, a inni utwierdzili się tylko w przekonaniu, że zawsze byłam fantastką i nigdy – jak widać – z tego nie wyrosłam. Natomiast dla mnie była to szansa na nowe życie, o jakim zawsze marzyłam.

    Urodziny

    Wszystko zaczęło się w dniu moich 30. urodzin, kiedy coś we mnie pękło i zdałam sobie sprawę, że jestem w miejscu, w którym nigdy w życiu nie chciałam być. Wszystko, co działo się w moim życiu, wyglądało jak kiepski scenariusz tragikomedii średniej klasy. Dotarło do mnie, że zamiast żyć naprawdę, tkwię w zawieszeniu, oczekując na lepsze jutro w nadziei, że pewnego dnia znajdę iskrę, która zapali we mnie płomień życia.

    I tak, zmierzając z zawrotną prędkością w stronę próżni swojego życia, postanowiłam wziąć rozwód z dotychczasowym życiem i kupić bilet na Karaiby. Zrozumiałam, że pora opróżnić plecak złych doświadczeń, ograniczeń i emocji, które odbierają mi radość życia. Podjęłam decyzję, by wyruszyć w samotną podróż na drugi koniec świata, aby odzyskać spokój ducha, przemierzać kilometry, dowiadując się prawdy o sobie i szukając swojego przeznaczenia. Chciałam poznawać ludzi, patrzeć na świat ich oczami, poznawać emocje i gromadzić doświadczenia, przełamywać stereotypy, burzyć mury własnych przekonań, by doświadczać inności a w rezultacie poznać samą siebie.

    Haiti

    Na swoją pierwszą podróż wybrałam Haiti, chyba nikt oprócz mnie, nie mógł wpaść na taki pomysł. Wybór kierunku związany był z dość ryzykownym projektem badawczym, który realizowałam w ramach rozprawy doktorskiej na temat haitańskiego voodoo. Starożytne cywilizacje, pradawne plemiona i społeczno-kulturowe aspekty wykorzystania roślin to temat, który szczególnie mnie interesował. Chciałam na własnej skórze poznać działanie tych magicznych roślin, wykorzystywanych w medycynie ludowej na Haiti i w rytuałach.

    Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ta podróż odmieni moje życie i nic już nie będzie takie samo jak wcześniej. Z każdym dniem mojego pobytu na Haiti, życia w górskiej małej wiosce i poznawania lokalnej kultury i społeczności, zaczęłam coraz silniej interesować się haitańską medycyną ludową i zastosowaniem ziołolecznictwa w religijnych rytuałach. Osoby, które tam spotkałam, zaraziły mnie miłością do roślin, pokazały ich niesamowitą moc i wtajemniczyły w wiedzę, przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Nigdy nie przypuszczałam, że w przyszłości moja pasja stanie się pomysłem na biznes. Wtedy liczył się tylko głód wiedzy i chęć odkrywania tego, co nieznane. Nie przeszkadzał mi brak elektryczności, bieżącej wody i pożywienia, i innych wygód cywilizowanego świata. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, bo zdobywałam coś cenniejszego; wiedzę, która jest najwspanialszym darem, jaki możemy otrzymać.

    Polska

    Kiedy wróciłam do Polski, nie mogłam odnaleźć się w tej, dość szarej, rzeczywistości. Musiałam wrócić do dawnego życia, które przecież uwierało mnie jak za ciasny but. Czułam się z tym niekomfortowo, jakbym świadomie, z premedytacją popełniała drugi raz życiowy błąd. Zrozumiałam, że moje miejsce jest zupełnie gdzie indziej, po drugiej stronie globu, pośród karaibskiej dżungli pełnej cudownych roślin i ludzi, których wizja świata jest mi bardzo bliska. Długo nie musiałam namawiać mojego męża, abyśmy rzucili wszystko i razem ruszyli w podróż po świecie.

    I tak idąc za głosem serca, postanowiliśmy kupić bilet w jedną stronę i przeprowadzić się na Karaiby, żeby być bliżej natury i testować na własnej skórze znane od pokoleń właściwości tamtejszych roślin. Dla naszej pasji rzuciliśmy etatowe stołki, decydując się na nomadyczny styl życia, aby całkowicie oddać się poszukiwaniu najrzadszych i najcenniejszych, naturalnych surowców roślinnych.

    Walizki

    Nie będę pisać, że tak po prostu spakowaliśmy walizki, zamknęliśmy drzwi i pojechaliśmy w świat. Niestety tak to nie działa i każdy, kto tak twierdzi, mija się z prawdą. Proces przygotowywania się do tej podróży trwał kilka miesięcy. Każdy z nas ma pewne zobowiązania, które trzeba zakończyć. Taka decyzja wymaga dużej determinacji, a przede wszystkim odwagi, by opuścić swoją strefę komfortu. Dla większości znajomych to, co robiliśmy, było szaleństwem, a dla nas szansą na lepsze życie. Wbrew wszelkim obawom, nie ponosiliśmy przecież żadnego ryzyka. Taka podróż niesie ze sobą „ryzyko” nauczenia się nowego języka, poznania nowej kultury, zasmakowania życia w innych warunkach i klimacie, zdobycie nowego, cennego doświadczenia. W najgorszym przypadku można wrócić i zacząć życie jako nowi my.

    I tak, bez zagwarantowanej pracy, bez większej znajomości języka francuskiego, mając tylko głowę pełną pomysłów, wiarę we własne siły, jedną walizkę i szczerze dość warszawskiego życia, pojechaliśmy w świat. To była najlepsza decyzja w naszym życiu, najlepsze lata naszego życia, które nauczyły nas więcej niż uniwersyteckie fakultety. Już wtedy, podczas podróży, zakiełkował w naszej głowie pomysł o własnej marce kosmetycznej.

    Własna marka

    Przełomowym momentem w realizacji naszego marzenia o własnej marce okazała się podróż po Stanach Zjednoczonych, podczas której zdobyliśmy nie tylko wiedzę, ale i praktyczne umiejętności, potrzebne do tworzenia naturalnych kosmetyków tak, aby były bezpieczne dla nas i naszego środowiska. Spędziliśmy kilka miesięcy na farmie, podpatrując jak produkuje się naturalne kosmetyki na bazie koziego mleka. Było to wyjątkowe miejsce, w którym zrozumieliśmy, że w produkcji kosmetyków najważniejsza jest pasja samego tworzenia, miłość do natury, harmonia i prostota. Te wartości zabraliśmy ze sobą, by móc w przyszłości stworzyć na tych filarach własną markę.

    W Stanach Zjednoczonych spędziliśmy sześć miesięcy, studiując i poszukując najlepszych surowców roślinnych. Uczyliśmy się jak prowadzić biznes i zdobywaliśmy wiedzę na temat wykorzystania roślin, żyjąc wśród Indian. Spędziliśmy dwa cudowne miesiące, pełne inspirujących momentów na pustyni w Arizonie. Życie w niewielkim kamperze pośrodku pustyni, w otoczeniu niezliczonej ilości kaktusów i zapierających dech w piersiach zachodów słońca to nie tylko cenna lekcja pokory i umiłowania prostoty. To tam mogliśmy poznawać i doświadczać cudownych właściwości jednej z najcenniejszych roślin na świecie: moringa oleifera. Przez kilka miesięcy własnymi rękami doglądaliśmy każdy najmniejszy listek tego niesamowitego drzewa, pielęgnowaliśmy i testowaliśmy jego działanie, by móc podjąć świadomą decyzję o użyciu tego składnika w naszych kosmetykach.

    Natura

    Stany Zjednoczone nie były końcem naszej wędrówki. Kochamy naturę, jesteśmy wdzięczni za to, co nam ofiaruje i dlatego oczywistym był fakt, że nasza marka w pierwszej kolejności będzie stawiała na doskonałą jakość i ochronę środowiska. Nasz wybór kolejnego kierunku był jasny: zimna Północ, gdzie spędziliśmy prawie dwa lata. W Skandynawii ekologia to styl życia każdego pojedynczego człowieka, który świadomie tworzy proekologiczne nawyki. Tamtejszy rynek kosmetyczny jest dla mnie wzorem do naśladowania. Pierwszorzędną cechą skandynawskich kosmetyków jest ich naturalność, wysoka jakość surowców i bezpieczeństwo, a to wszystko zapakowane jest w minimalistycznym, surowym stylu. Ten minimalizm przenieśliśmy na naszą markę i jesteśmy dumni, że mogliśmy czerpać inspirację od niedoścignionych na światowym rynku kosmetycznym.

    I tak w 2020 roku, po ponad trzech latach w podróży i eksperymentowaniu z surowcami, postanowiliśmy stworzyć własne kosmetyki, dedykowane podróżnikom takim jak my, a także wszystkim tym, którzy stawiają w życiu na naturalność i poważnie myślą o ochronie naszej Ziemi. Dlaczego podróżnicy? Kiedy podróżujesz, ciągle zmieniasz miejsce zamieszkania, twój bagaż kurczy się z każdym kilometrem. Twoje plecy wyraźnie dają Ci do zrozumienia, że przeginasz z nadmiarem rzeczy. Każdy podróżnik opanował do perfekcji ocenę przydatności zabieranych rzeczy. Najgorszym koszmarem były dla mnie kosmetyki. Plecak ma ograniczoną przestrzeń i zabieranie kilku butelek różnych produktów nie wchodziło w grę. Znając podstawy ziołolecznictwa, ratowaliśmy się własnymi miksturami z surowców, cenionych przez rdzenną ludność danego kraju. Zaczęliśmy tworzyć produkty wielozadaniowe, by móc zabierać wszędzie jedną buteleczkę, która działałaby kompleksowo na skórę i jej problemy.

    Produkt

    Nasza marka to nie tylko produkt, to tak naprawdę historia dwojga ludzi, suma niezliczonych przygód, emocji, inspirujących spotkań z ludźmi i ich historiami. To efekt naszej czteroletniej podróży po świecie i postawienia wszystkiego na jedną kartę. Wiedzieliśmy, że ruszamy w tę podróż po coś, po wiedzę, doświadczanie, odkrywanie najcenniejszych roślin. Były momenty trudne, przeszkody, które musieliśmy pokonać, zwątpienie, ciężka praca, by móc stworzyć coś własnego. Kiedyś jedna z klientek powiedziała mi, „że to serum, to takie trochę karaibskie marzenie”. Serum to faktycznie takie Karaiby w pigułce. W małej butelce natura zmieściła bujny las deszczowy, magiczne rośliny, karaibskie słońce, bajeczne plaże o odcieniach złotego piasku, a to wszystko zostało doprawione szczyptą wspomnień, odwagi i marzeń.

    Na pewno łatwiej byłoby tak zwyczajnie kupić gotowe receptury, wybrać najtańszego dostawcę surowców, ale my nie chcieliśmy iść drogą na skróty. Chcieliśmy ofiarować innym nie tylko doskonały produkt, chcieliśmy sami wybierać i testować składniki, dzielić się odwagą, pokazywać piękno i siłę natury, a przede wszystkim dawać marzenia. Marzenia o tym, żeby zawsze podążać za głosem serca, oddawać się swojej pasji i uparcie dążyć do celu.

    Paulina Chmiel















    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY