Więcej...

    Simona Kossak – królowa Puszczy Białowieskiej

    Była niezależna i wolna. Żyła prosto, z rytmem natury. Niezwykła, o charyzmatycznej osobowości, indywidualistka, która w świecie przyrody czuła się jak ryba w wodzie. Simona – córka Jerzego Kossaka i Elżbiety Dzięciołowskiej-Śmiałowskiej.

    ***

    Jej dzieciństwo nie należało do łatwych. Miała być chłopakiem, synem Jerzego, wnukiem Wojciecha i prawnukiem Juliusza, który miał po nich odziedziczyć talent, pędzle, sztalugi i paletę z farbami. Miała być męskim potomkiem, dziedzicem, który miał przejąć schedę –rodzinną pracownię przy placu Juliusza Kossaka w Krakowie. Jej narodziny miały przedłużyć dynastię Kossaków – malarzy koni i batalistów. Tymczasem 30 maja 1943 roku urodziła się ona – dziewczynka, niemowlę z rozszczepionym podniebieniem i krzywicą. W ogrodzie Kossaków obficie kwitły wtedy jabłonie. Jerzy – ojciec niemowlęcia wyszedł przed dom i z wściekłością strzelił do ryngrafu z Matką Boską. Dowiedział się, że urodziła się mu trzecia córka, a tak bardzo liczył na chłopca. Miał już córkę Marię z pierwszego małżeństwa z Ewą Kossak z domu Kaplińską oraz Glorię, ze związku z drugą żoną, Elżbietą, która była też matką Simony.

    Elżbieta Dzięciołowska-Śmiałowska słynęła z wyjątkowej urody i klasy. Była młodsza od swego męża o 28 lat. Piękna krakowianka, spokrewniona z żelaznym kanclerzem Otto von Bismarckiem, który wypowiedział słowa: „Bijcie Polaków, ażeby aż o życiu zwątpili” chciała zapisać się na kartach historii  Zakochała się w Kossaku, żonatym mężczyźnie z dzieckiem, niskim, krępym, zadłużonym, lecz mającym nazwisko. Jerzy bez skrupułów romansował z Elżbietą na oczach żony, a ponieważ w szanujących się rodzinach nie było rozwodów, czekał aż jego żona umrze. Ewa była nieuleczalnie chora, a on za życia nazywał ją nieboszczką. Ewa Kossak zmarła 21 lipca 1940 roku, a dwa tygodnie później Elżbieta została drugą żoną Jerzego. Matka Simony nie miała instynktu macierzyńskiego.

    ***

    Wolała chodzić na bale i okazywać nie miłość, ale bezwzględną surowość swym córkom, zwłaszcza Simonie. Kiedy tuż po jej narodzinach służba przyniosła matce dziecko, ta odrzuciła ją, mówiąc, że „nie będzie tego karmić. Zabierzcie to”. Wychowywała swe córki pod stołem, jak psy – jak mówiła przyjaciółka Simony, a sama Simona mówiła, że jej matka miała kompleks z powodu faktu, że nie dała mężowi syna. Gdy dziewczynka miała trzy i pół miesiąca została ochrzczona w kościele św. Łazarza po interwencji pewnego pediatry, który przebywał u Kossaków i zauważył zaniedbane niemowlę, które chorowało na biegunkę. Gdy Simona była starsza, wychowywała się bez obecności rodziców. Tak wspominała jej siostra: „Ojca z bliska widywałyśmy raz do roku z okazji Bożego Narodzenia. Był obcym panem, mieszkającym z drugiej strony domu, któremu lepiej było nie przebiegać drogi”. Z kolei Simona wspomina kontakt z matką, gdy ta szykowała się na bal, dziewczynka nie mogła nawet dotknąć rąbka jej sukni. Nie można było dotykać jej żadnej rzeczy.

    Matka wchodziła tylko do pokoju córek, gdy te były chore, albo zasłużyły na karę. Tak opiekowały się nimi nianie. Simona i Gloria  mocno odczuwały atmosferę surowości w domu, w którym panowały zasady, o których przypominał wiszący na ścianie pejcz. Simona była często bita za wszystko. Za spóźnienie, za niedojedzony posiłek. Ojciec natomiast używał wobec dzieci hasła: „Dzieci buda!”, które były sygnałem do wejścia pod stół albo zniknięciem z oczu ojca. To dlatego Simona zwróciła się w stronę zwierząt. To one obdarzyły ją akceptacją. Wszystko, co dobre, kojarzyło się jej ze zwierzętami. Trudne relacje w domu sprawiły, że bała się ludzi. Mówiła, że kozica w Tatrach potrafi o wiele lepiej zająć się młodymi, niż „ludzka” matka swoimi dziećmi.

    ***

    Dzięki temu, ze mieszkała w dzikiej enklawie w środku miasta (Kossakówka była otoczona dużym, zaniedbanym ogrodem), mogła podglądać świat mikro i makrokosmosu. Obserwowała owady, małe zwierzątka. Przynosiła do domu ptaszki ze złamanymi skrzydełkami. W późniejszym czasie preparowała zwłoki znalezionych zwierząt. Chciała zostać aktorką, ale szybko zorientowała się, że to nie dla niej. Zaczęła pracować w instytucie Zootechniki w Balicach. Skończyła biologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po studiach wyjechała do Białowieży. Tam też dowiedziała się, że dla miejscowych jest „nawołocz”, co znaczy przyjezdna (We wsi żyli rodowici białowieżanie, matany, ci którzy przyjechali tu z okolicznych wiosek i nawołocz, czyli przyjezdni z całej Polski; nawołocz tworzyła grupa naukowców, którzy pracowali w Zakładzie Badania Ssaków).

    Zamieszkała w chacie w środku lasu zwaną „Dziedzinką”. Po raz pierwszy zobaczyła „Dziedzinkę” w świetle księżyca, pojechała tam nocą. Wraz z przyjaciółmi jechali drogą z pochodniami. Nagle na Drogę Browską, którą jechali, wyszedł dostojny żubr. Koń stanął dęba, przestraszył się, ale szczęśliwie dojechali do chaty. Simona wiedziała już, że to jest jej miejsce na ziemi. Po latach opisała tę wyprawę: „ To był pierwszy żubr, którego w życiu widziałam, nie liczę tych w zoo. No i to powitanie przy wjeździe do puszczy: ten monumentalny żubr, biel, śnieg, pełnia, bieluteńko naokoło, ślicznie (…) i leśniczóweczka ukryta na polance cała ośnieżona, dom opuszczony, przez dwa lata nikt tu nie mieszkał. W środkowym pokoju nie było podłóg, w ogóle ruina. I ja na ten dom popatrzyłam, tak właśnie osrebrzony księżycem, żeby było romantycznie i powiedziałam: koniec, tu albo nigdzie!

    ***

    Pracownicy Białowieskiego Parku Narodowego zreperowali dziurawy dach, zlikwidowali grzyba.  Po remoncie Simona zaczęła się urządzać. Tapetowała ściany, myła okna, ustawiła kanapę, ławę, tapicerowała fotele. Z Kossakówki przywiozła zegary, kindżał turecki, koronkowe obrusy i firanki, książki, lampy naftowe, żelazko na duszę, kolekcje broni, szkło, porcelanę, szafki góralskie i dębowe. Koło drzwi zawiesiła dubeltówkę ze zbiorów Kossaków. W rogu pokoju stał duży, kaflowy piec w starym stylu. Na środku stół.  Mieszkała w otoczeniu zwierząt, można powiedzieć w samym centrum zwierząt. W środku puszczy kwitło też życie towarzyskie, przyjeżdżali przyjaciele, m.in. małżeństwo Gucwińskich. Po sąsiedzku, przez ścianę mieszkał fotograf dzikiej przyrody – Lech Wilczek.

    Razem z Simoną stworzyli dom i ostoje dla zwierząt. Łączyła ich metafizyczna relacja. To on dokumentował życie na „Dziedzince”. Oswoili  dzika, zwanego Żabcią, której Simona oddawała często swe łóżko, a sama spała na podłodze i kruka-terrorystę – Koraska.  Korasek atakował ludzi, rozpruwał siodełka rowerów, kradł drwalom kiełbasę, a nawet wypłatę robotnikom. Kiedyś ukradł pracownikowi przepustkę do rezerwatu, a potem ją podarł. W szczególności atakował rowerzystów. Dziobał po głowie, aż rowerzysta spadał z roweru, a kruk siadał na siodełku i patrzył na kręcące się koło. Korasek był oswojonym rzezimieszkiem. Kiedyś ukradł koledze Simony kluczyki do samochodu i uciekł do puszczy. Lech Wilczek rzekł na to: „ Nie przejmuj się, przyniesie z powrotem” Wziął pręt i postraszył kruka .

    ***

    Zapowiedział mu, że jak odda kluczyki, to dostanie jajko, a jak nie odda – to dostanie prętem. I kruk zrozumiał, bo po chwili przyleciał wściekły z kluczykami w dziobie i demonstracyjnie rzucił je na stół!”. Simona wychowała bliźnięta łosi, które nazywała Cola i Pepsi. Pokochały ją jak matkę. Uratowane myszołowy wykonywały dla niej podniebne akrobacje, a ze strony saren doświadczyła prawdziwej przyjaźni. Kiedyś, gdy chodziła z nimi po wielkiej zagrodzie blisko domu, sarny zaczęły ostrzegać siebie nawzajem oraz ją – człowieka – przed rysiem, którego wyczuły w pobliżu.

    Simona była minimalistką. Żyła bez prądu, za źródło światła starczały jej lampy naftowe, oszczędzała wodę. Życie w „Dziedzince” przypominało życie ziemiańskie, zgodne z rytmem przyrody, smażenie konfitur, czytanie przy świetle lamp naftowych, hodowla drobiu, przędzenie wełny, leczenie ziołami. Nie przeszkadzało jej nawet to, że do pracy musiała dojeżdżać i to w różnych warunkach. Najpierw jeździła rowerem, a potem „Komarem”, później małym fiatem. Odcinek drogi, który musiała pokonać nazywał się „rajd Paryż-Dakar”, bo jadąc motorowerem musiała przebrnąć przez gęste błoto. Jeden z myśliwych z Białowieży – Tomasz Werkowski wspominał, że kiedyś zobaczył sunące na komarze zjawisko. „Rozwiane włosy, czapka pilotka, spodnie z królika, gogle na oczach. Przejechało koło mnie i aż się obróciłem, bo nie wiedziałem, co to było”. Było to w 1974 roku i wtedy po raz pierwszy zobaczył Simonę.

    ***

    W 2000 roku otrzymała tytuł naukowy profesora nauk leśnych. W 2001 roku prowadziła audycje „Dlaczego w trawie piszczy” w Radiu Białystok i innych regionalnych oddziałach Polskiego Radia. Były to świetne gawędy, okraszone humorem. Np. „Jak oszukują ptaki”, „Manipulacje w świecie przyrody”.

    Simona była pomysłodawczynią stworzenia unikatowego, na skalę światową urządzenia, odstraszacza  UOZ-1, emitującego dźwięki ostrzegające dzikie zwierzęta przed przejazdami pociągów.

    ***

    Mówiło się o niej „szybkopędna”, bo była energiczna za swoim dziadkiem. Potrafiła też być nieugięta, jeśli chodziło o ochronę przyrody. Była przeciwniczką niehumanitarnych metod badań naukowych na zwierzętach. Zaangażowała się w walkę o uratowanie od zagłady rysiów i wilków. Przed śmiercią zaangażowała się w obronę Doliny Rospudy. Będąc w szpitalu, nakłoniła personel szpitalny do noszenia zielonych wstążeczek, symbolizujących brak zgody na dewastację rzeki i naturalnego środowiska.

    ***

    Jej wypowiedź w „Gazecie Wyborczej” jest apelem, dojrzałym i świadomym ekologicznym manifestem, wyrażającym wolę wielu: „ Nie zgadzamy się na traktowanie naszej Ziemi Ojczystej jak cudzego przedsiębiorstwa, postawionego w stan likwidacji, gdzie za grosze rozdaje się i marnotrawi całe dobro, jakie jeszcze jest, na beztroskie niszczenie własności przyszłych pokoleń, czyli urody naturalnego krajobrazu i zasobów przyrody, której obecne pokolenie Polaków nie jest właścicielem, lecz zaledwie depozytariuszem, którą ma obowiązek przekazać w stanie niepogorszonym dzieciom i wnukom. Nie wyrażają zgody setki tysięcy obywateli naszego kraju, zrzeszonych i niezrzeszonych: młodzi i starzy, kształceni lepiej lub gorzej, przyrodnicy i inżynierowie, urzędnicy i studenci, turyści i miłośnicy przyrody”.

    Simona w „Dziedzince” przeżyła 35 lat. Zmarła w wyniku choroby nowotworowej 15 marca 2007 roku w białostockim szpitalu klinicznym. Została pochowana na cmentarzu parafialnym w Porytem k. Stawisk – miejscowości, w której wzięli ślub jej dziadek, Wojciech Kossak i babka, Maria z Kisielnickich. Jej imieniem jest nazwany dąb w Puszczy Białowieskiej.

    W 2012 roku ukazała się fotograficzno-literacka opowieść Lecha Wilczka pt: „Spotkanie z Simoną Kossak”. Świetny fotograf i przyjaciel Simony zmarł w 2018 r.

    ***

    Po ich śmierci  rozpoczęła się procedura wpisania „Dziedzinki” do rejestru zabytków. Znajdujący się w rezerwacie ścisłym Białowieskiego Parku Narodowego obiekt nie jest użytkowany ani udostępniony zwiedzającym. „Dziedzinka” nie zostanie oddana masowej turystyce. Leży pomiędzy dwoma ścisłymi rezerwatami po polskiej i białoruskiej stronie. Na terenie Transgranicznego Obiektu Światowego Dziedzictwa UNESCO. Przewiduje się tu ochronę krajobrazową z przeznaczeniem na badania naukowe.

    Simona Kossak potrafiła barwnie żyć. Mogła wiele razy się załamać, jednak hart ducha i odnalezienie  siebie w świecie przyrody dało jej „skrzydła”. Zaufanie, jakim darzyły ją zwierzęta i ich bezgraniczna przyjaźń umocniła w niej wiarę , że to co robi jest piękne i wartościowe. W „Dziedzince” była szczęśliwa, była sobą z dala od wielkomiejskiego świata, który ją nie interesował. Proste, a jakże bogate życie, które prowadziła, w pięknych walorach przyrody było spełnieniem jej marzeń. Trudne dzieciństwo zrekompensowało życie na łonie natury, w ciszy, blasku księżyca, we mgle, słońcu, deszczu, białego puchu i u boku drugiego pasjonata przyrody, Lecha Wilczka, najlepszego kompana do intrygujących dysput i wrażliwego na przyrodę tak jak Simona.

    Angelika Grobelna

    Źródła:

    https://turystyka.wp.pl/simona-kossak-w-puszczy-odnalazla-wolnosc-6336686988068481a
    https://turystyka.wp.pl/lesniczowka-simony-kossak-co-stanie-sie-z-dziedzinka-6648046501673664a
    https://kobieta.onet.pl/wiadomosci/simona-kossak-kim-byla/hqy4z4x
    https://culture.pl/pl/dzielo/anna-kaminska-simona-opowiesc-o-niezwyczajnym-zyciu-simony-kossak
    https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,53662,27094648,simona-kossak-lesna-buntowniczka-gdybym-posluchala-dobrych.html

    Zdjęcie: Krzysztof Maria Różański, Szeroka i płaska dolina Narewki, przykładowy obraz równiny akumulacji biogenicznej

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY