Nigdy nie miałam problemów z nastrojem, z życiem. Wydawało mi się, że mam wszystko i tak naprawdę niewiele problemów do tego, by narzekać. Przeciwnie, cieszyłam się, miałam fajną rodzinę, fajną pracę. Wszystko zmierzało do dobrego punktu, nie wiedziałam jeszcze jakiego, ale miałam wrażenie, że to najlepszy punkt, jaki mnie w życiu kiedykolwiek spotka.
Mieliśmy plany na wakacje, zrobiłam duże zakupy, spakowałam nas wszystkich. Wyjechaliśmy i nie wiem, co się wydarzyło, jakby coś zmieniło mi się w głowie. Spojrzałam na swoje życie jakby z innej perspektywy. Po powrocie miałam coraz gorszy nastrój, nic mi się nie chciało, walczyłam ze sobą i oczywiście dalej dbałam o rodzinę, chodziłam do pracy, ale każdy dzień był jakiś inny. Nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi. Zaczynałam siebie gnębić tym, że nie jestem radosna, szczęśliwa, że nie widzę pozytywów.
Najgorsze było patrzenie wieczorami w lustro. Miałam wrażenie, że po drugiej stronie lustra jest zupełnie ktoś inny. Jakbym widziała swoje odbicie, widziała swoje oczy, usta, nos, ale w tych oczach, miałam wrażenie, że odbija się zupełnie inny człowiek. Miałam wrażenie, że zaczęłam się starzeć, moje włosy były nie takie, jak powinny, a nawet miałam wrażenie, że przytyłam. Zaniedbałam się, oskarżałam się, że nowa sukienka nie leży tak jak w momencie jej zakupu, kiepski makijaż albo jego brak. Kiedy patrzyłam na siebie w lustrze, zaciskałam z bezsilności dłonie. Robiło mi się zwyczajnie ciężko.
Wchodziłam do pracy, grałam dobrą rolę, niektórzy pytali, co się dzieje, bo chyba nie jestem sobą, ale ja wzruszałam ramionami i nie odpowiadałam, bo tak naprawdę, nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, przecież moje życie jest takie samo, to życie, które miałam jeszcze kilka miesięcy temu, a nawet lepsze.
Wieczorem siadałam przed telewizorem, włączałam ulubiony serial, nie mogłam się na niczym skupić, a najgorsze jest to, że myśląc o tym serialu, patrząc na niego, zapominałam zupełnie, o czym jest, a w głowie miałam pustkę. Ktoś coś do mnie mówił, o coś mnie prosił, ja przytakiwałam, mówiłam, że to zrobię. Po godzinie nie wiedziałam już, co przytaknęłam, po dwóch kolejnych godzinach, nie wiedziałam, co będę robić, a następnego dnia, monotonia zaczynała się od nowa.
Mąż miał bardzo dobry charakter, kochał mnie, wspierał, ale zaczął zadawać pytania: co się dzieje, jak może mi pomóc, im więcej on zadawał pytań, tym bardziej ja irytowałam się, że nie umiem mu tego wytłumaczyć. Łapałam się na tym, że miałam wręcz pretensje, że on nie umie pomóc sam z siebie, że może gdyby on nazwał, co mi jest, przecież powinien, bo zna mnie najlepiej, jednak nie potrafił, ja również nie potrafiłam.
Znikałam na całe wieczory w pokoju, przykryta kilkoma warstwami kołder, zasłoniętymi żaluzjami w oknach, patrzyłam na sufit. Miałam wrażenie, że jestem w stanie policzyć każdy delikatny rys na suficie w naszej sypialni. W głowie miałam pustkę, moje ciało było ciężkie i nie miałam ochoty robić czegokolwiek.
Pewnego dnia po prostu nawet się nie wykąpałam. Nie miałam na to siły, zawsze byłam silną kobietą, dzieckiem też byłam bardzo inteligentnym i silnym. Nic mnie tak w tamtym momencie nie dobijało jak te słowa, które powtarzano do mnie od dzieciństwa: jesteś silna, kto jak nie ty, dasz radę… a ja nie dawałam i nie byłam silna, i na dodatek do tego wszystkiego dochodziło poczucie winy, bo przecież do ciężkiej cholery powinnam ruszyć ten wielki tyłek z tego łóżka, ogarnąć siebie, dzieci, męża, firmę, zakupy, pranie, sprzątanie, a ja nie potrafiłam ogarnąć swojej piżamy.
Mąż pewnego wieczoru zasugerował, że powinnam porozmawiać z psychologiem. Tak mnie to zezłościło, że zaczęłam krzyczeć, że nie jestem wariatką, że powinien przemyśleć, co do mnie mówi, że w ogóle znajduje ciągle tylko we mnie jakieś problemy. Niestety po raz kolejny doprowadziłam do awantury. Zaczął krzyczeć, że to ja szukam problemów, żebym spojrzała na siebie w lustrze, co robię od kilku tygodni, że to nie jest normalne, że chciałby żebym wróciła do żywych, zajęła się wspólnym życiem, że ciągle to ja mam pretensje i problemy albo znikam w czterech ścianach w ciemnym pokoju i nie wiadomo, co robię. Zatkało mnie jeszcze bardziej, kiedy trzasnął drzwiami i wyszedł.
Siedziałem jeszcze chwilę na łóżku, łzy same płynęły mi po policzkach, nie wiedziałam, co mam robić. Miałam wrażenie, że ma rację i nie ma tej racji, pomyślałam, że powinnam przeprosić, za chwilę zasnęłam, nie miałam na to siły. Nie wiem, ile jeszcze czasu straciłam w tym pokoju, od tego dnia, po prostu przestałam z niego wychodzić.
Próbowali nakłonić mnie do wyjścia moi rodzice, teściowa, rodzeństwo, mąż, chyba nawet dzieci. Pewnego dnia usłyszałam pukanie do drzwi, nie chciało mi się nawet odpowiadać, gdy nagle usłyszałam ciepły głos i dzień dobry, mam imię… Potem nie wiem, co się działo. To psycholog, która przyszła, bo mój mąż nie wiedział co ma ze mną zrobić. Nie pamiętam długich miesięcy terapii, nie pamiętam co się działo pomiędzy tym, kiedy byłam w stanie funkcjonować, a kiedy miałam gorszy czas.
Dziś jest lepiej, ale nie wiem, ile czasu minęło od momentu, kiedy zaczęłam zdawać sobie sprawę, że mam problem i próbować sobie pomoc. Nie doliczyłam się, ile straciłam wakacji, świąt, czas przestał mieć znaczenie. Rodzina przestała mieć znaczenie, pieniądze przestały mieć znaczenie, nawet ja przestałam się dla siebie liczyć.
Jest lepiej, tak myślę. Zamykam się czasem w pokoju, ale boję się zasłonić okna, żeby ta otchłań mnie nie wciągnęła. Wychodzę do pracy, mam swoje życie, leki, terapię, to elementy mojego życia. Czasem słyszę, jak ludzie nadużywają słów: depresja, depresyjny. Mam wrażenie, że moda na te słowa jest zbyt duża, a ciężar, jaki te słowa ze sobą niosą, jest niewyobrażalny. Mam tylko nadzieję, że pewnego dnia, dla mnie, ten ciężar przestanie być ciężarem i przestanę się martwić, że kiedyś jeszcze ta otchłań powróci i mnie wciągnie.
Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.
Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.