Więcej...

    W lustrze widziałam poczwarkę

    Było mi trudno, a tak naprawdę nie wiem, czy to ze mną jest problem, z moim ciałem, czy z moimi emocjami, myślami. Po prostu czułam się zmęczona, stłamszona. Nawet w najskrytszych snach nie domyślalibyście się przez co? Nie przez drugiego człowieka. To historia relacji z moim jedzeniem, a uwierzcie mi, że to trudniejsza relacja, niż ktoś mógłby sobie wyobrazić, bo przecież jedzenie to przyjemność. No właśnie tylko nie dla mnie, bo dla mnie to ciągła walka, ale zaraz Wam opowiem dlaczego.

    ***

    Gdy miałam 15 lat, patrzyłam na zdjęcia pięknych kobiet. Zastanawiałam się, jak one to robią, że są szczupłe, mają piękne twarze, smukłe pośladki, piękne biusty i oczywiście ten mój upragniony, zgrabny, mały, umięśniony brzuch. Mój brzuch wyglądał raczej jak arbuz przyklejony do mojego kręgosłupa. Czułam się gruba i byłam gruba. Wydawało mi się, że jak przestałabym jeść, jakbym tylko była w stanie przestać żreć każdego dnia, to moje życie byłoby inne.

    Nadeszły wakacje, więc uznałam, że to najlepszy moment na to, żeby w końcu schudnąć. Wymyśliłam sobie najgorszy z możliwych sposobów, ruszałam się, biegałam z moimi koleżankami, jeździłam na rowerze, spędzałam czas na powietrzu i nie jadłam. Robiłam wszystko, żeby zapomnieć o głodzie, o jedzeniu. Kiedy one biegły na obiad do domu, ja miałam inny plan, a że moi rodzice pracowali, nie było to trudne, żeby po prostu wypić hektolitry wody i nie musieć jeść.

    Jedzenie zaczęło mnie brzydzić, wydawało mi się, że kiedy jem, pochłania mnie i jak zjem kilka kromek chleba, to będę o kilka centymetrów grubsza. Nie jadłam owoców, warzyw, nie było znaczenia dla mnie jakie to jedzenie, w ogóle odpuściłam i nie jadłam. Schudłam, w oczach innych, nawet bardzo. Ciągle słyszałam: powiedz, jaką dietę stosujesz, co takiego robisz, ale kłamałam, że to hormony, że to zdrowy styl życia, że to sport, bo jem normalnie wszystko. Nie mam problemów.

    ***

    Niestety, nie jadłam, a jeśli już coś w siebie wmusiłam, byłam wściekła na siebie. Pewnego dnia zemdlałam w szkole i tak naprawdę to był moment, kiedy wszyscy się dowiedzieli, że mam anemię i inne przypadłości.

    Wychodziłam z zaburzeń odżywiania do pełnoletności. Miałam świadomość tego, że jedzenie to nie jest nic złego i nawet jadłam, i nawet poznałam kogoś, i czułam się spełniona. Nie miałam potrzeby zabijania siebie po trochu, jednak coś we mnie pękło, kiedy poszłam na studia. Znowu wrócił obraz pięknej, idealnej kobiety, która ma cudowne kształty. Skąd ten obraz? Poznałam kogoś, był przystojny, wysportowany, smukły i o dziwo bardzo mną zainteresowany. Problem był tylko taki, że na każdym kroku, słyszałam weź coś zrób ze sobą, jesteś tym, co jesz i inne tego typu zdania, które miały mnie zmotywować do odchudzania, do bycia w formie, do zdrowego odżywiania. Zmotywowały do tego, że kiedy jadłam było mi ciężko i źle. Czułam jakby miało mi rozsadzić brzuch.

    Bolała mnie głowa na myśl, że mamy wyjść do restauracji. Bardzo często po prostu wypijałam hektolitry wody i połowę wyjścia spędzałam w toalecie, bo ciągle chciało mi się siku. Nie byłam w stanie zbyt wiele zjeść i to był ogromny plus, bo przecież najgorsze co w życiu może być to utyć, a mnie wydawało się, że jak zjem kanapkę to utyję, jak wypiję szejka to utyje, więc zaczęłam biegać, uprawiać sporty, nałogowo robić brzuszki.

    Jeśli już musiałam coś zjeść to po prostu w ciągu kilkunastu minut od zjedzenia musiałam się zacząć ruszać. Obsesyjnie pilnowałam każdego pojedynczego dania, bałam się, że będę gruba, że mnie zostawi. On nie wiedział, że kiedykolwiek miałam w swoim życiu problemy z odżywianiem i nie było to proste dla niego, ani dla mnie. Mówił, że jeśli je się zdrowo, to nie ma się problemów. Dla mnie słowo zdrowo w ogóle nie kleiło się do tego.

    ***

    Trafiłam na psychoterapię, do lekarzy, znów kroplówki, tłumaczenie sobie, że to już ostatni raz, że nigdy więcej. Co było oczywiście wielkim kłamstwem, bo tak naprawdę kolejnego dnia robiłam to samo. Potrafiłam zjeść kawałek pączka, na którego czekałam cały tydzień, delektować się smakiem w ustach, po czym wyplułam go w chusteczkę. Bałam się, że jeśli go połknę, któregoś dnia obudzę się jako 300-kilogramowa kobieta.

    Kiedy patrzyłam w lustro, widziałam zupełnie kogoś innego, tak, miała moją twarz i moje rysy, moje oczy i mój nos. Moje małe pociągłe usta, ale ja widziałam tam ogromną, grubą, obleśną kobietę. Nawet jeśli widziałam na moim ciele obojczyki, chude ręce, nogi, kości biodrowe, które wystawały, to w lustrze widziałam okrutną poczwarkę. Znów lata leczenia, próbowałam zmienić swój sposób patrzenia, rozstałam się z tym człowiekiem, tak naprawdę z dnia na dzień, bez tłumaczenia. Nie wiem, wydaje mi się, że ludziom nie przychodzi do głowy, że to jest takie normalne, że albo jesz, albo nie jesz. Jeśli chcesz jeść, to zjesz, jeśli nie, to nie. Dla mnie, jeśli chcę zjeść, to robię wszystko, żeby nie jeść. Jeśli nie mogę jeść, nie myślę o jedzeniu. Dla zwykłego człowieka, pączek to coś normalnego i nie zabija, w mojej głowie robi rewolucję.

    ***

    Po kilku latach znów wróciłam do normalności, takiej, jaką prawdopodobnie ludzie nazywają normalnością. W miarę jadłam i się trzymałam. Psychoterapia pomagała, nawet próbowałam, w ogóle nie myśleć o jedzeniu. W kontekście mojego problemu, zrobiłam ogromny postęp i wtedy nagle zmarła moja matka. Tak naprawdę były ułamki sekund i nagle w moim życiu jej nie było i to załamanie, i ten strach, i to wszystko, co otaczało mnie, co mnie pochłaniało wróciło. Uznałam, że skoro świat mnie pochłania, to jedzenie też mnie pochłania. Byłam pod opieką specjalistów, ale nie dałam rady. Przestałam jeść zupełnie, a jeśli jadłam – to wymiotowałam. Jeśli wąchałam jedzenie, to prawie nie próbowałam. Piłam wodę i tak naprawdę nic poza tą wodą nie widziałam.

    Siedziałam w domu zamknięta w czterech ścianach, w depresji, osamotniona, przerażona. Osiągnęłam dno. Nie potrafiłam patrzeć na siebie, czuć siebie, nie próbowałam nawet powiedzieć o tym komukolwiek. Któregoś dnia, kiedy wychodziłam wyrzucić śmieci, po prostu zrobiło mi się słabo. Sturlałam się na klatce schodowej, nawet nie wiem jak. Obudziłam się w szpitalu, pod kroplówkami, obok mnie ojciec i moje rodzeństwo. Nie wiem, dlaczego nawet przez chwilę nie pomyślałam, co robię. Gdyby mnie nie było, oni by zauważyli. Połamałabym im serce.

    ***

    Dziś wracam powoli do zdrowia, mam ataki, staram się nie myśleć o jedzeniu, jak o czymś, co mogłoby mnie zabić. Nie powiem żebym była w idealnym stanie, ale wyszłam z czterech ścian. Zobaczyłam siebie i siebie poczułam. Moje ciało, to mój dom i moja ostoja, a ja je tak brutalnie próbuję zniszczyć. Chciałabym pewnego dnia powiedzieć sobie: jesteś zajebista, taka jaka jesteś. To moje największe marzenie, być sobą nawet jeśli ciemne chmury zbiorą się nad moją głową, bo żyć jest warto i warto o siebie walczyć.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY