Więcej...

    Wciąż jest nadzieja…

    Uzależnienie od środków psychoaktywnych – to stwierdzenie, mimo powagi sytuacji, brzmi w miarę łagodnie. Jednak, gdy nazwiemy rzecz po imieniu – narkomania, to słowo to może zwalić z nóg. Strach, lęk, niechęć, może nawet pogarda. Jak żyć, gdy problem uzależnienia pojawi się w domu? Gdy dotyczy dziecka, a nie partnera, z którym w ostateczności możemy się rozstać?

    ***

    Mój pełnoletni syn jest uzależniony. Amfetamina, marihuana, ostatnio mefedron. Alkohol pełni funkcję zastępczą, gdy innych środków nie ma pod ręką. Papierosy to przy tym pikuś. Jednak paczka dziennie robi spustoszenie w portfelu. Pytanie, w czyim?

    Problem pojawił się trzy lata temu. Pierwsze miesiące w nałogu to nasze – rodziców apogeum strachu i bezradności. Strachu o to, gdzie dziecko  jest, co robi, z kim, czy nic mu się nie stało. Bezradność i bezsilność, bo nic nie było zależne od nas. Nie mieliśmy wpływu na jego wybory. Kolejne słowo, które kojarzy mi się z tamtym okresem to znikanie: znikanie z domu na jedną lub dwie noce, znikanie pieniędzy z portfela, znikanie mniej lub bardziej wartościowych przedmiotów z domu.

    ***

    Terapia. Godzi się na wizyty u pani terapeutki raz w tygodniu. Mają dobry kontakt, lecz zmian w zachowaniu nie widać. W głowie chyba jednak coś się ,,przestawia”, bo godzi się na terapię dla młodzieży w ośrodku. Cała gama naszych emocji: radość, ulga, nadzieja, niepewność, ile wytrzyma.

    Wytrzymuje siedem miesięcy. Nie kończy rocznej terapii. Jednak wierzymy, że nastąpiła zmiana. Wraca spokojny, cierpliwy, poukładany. Zapisuje się do szkoły zaocznej, wraca na praktyki. Wydaje się nam, że problem jest zażegnany. Wydaje się.

    Po papierosy sięgnął po tygodniu od wyjścia z ośrodka, po alkohol po dwóch, trzech tygodniach. Kiedy wróciły narkotyki? Tego się raczej nie dowiemy, ale składając fakty w całość, wynika, że może miesiąc po powrocie do domu.

    ***

    Znów znikanie. Znikanie bez uprzedzenia z domu. Jest już jednak pełnoletni, więc w sumie ma do tego prawo. Nocuje u znajomych. Po jakimś czasie dowiadujemy się, co lubili i co ,,wciągali”. Znikanie pieniędzy. Nie tak często, jak wcześniej, ale jednak. Udajemy się z mężem do terapeuty. Jego zdaniem nie jesteśmy współuzależnieni. Zachowujemy się całkiem racjonalnie w zaistniałej w naszej rodzinie sytuacji. Sama korzystam z terapii, by poznać mechanizm uzależnienia. Dowiaduję się czegoś, co mnie z jednej strony uspokaja, a z drugiej wytrąca z równowagi i zwiększa bezradność: zachowanie syna nie zależy ode mnie, nie mam na niego wpływu. Mechanizm uzależnienia rządzi się własnymi, niezrozumiałymi dla zdrowej osoby, prawami.

    Paradoks polega na tym, że jak syn jest z nami w domu, to jest całkiem dobrze. Pomaga w miarę możliwości, wieczorami ogląda z nami filmy. Wyjeżdżamy razem w góry. Chodzi na praktyki. Z moją pomocą zalicza kolejne semestry liceum dla dorosłych. Robi kurs prawa jazdy i zdaje od razu. Normalna rodzina. Pozory.

    ***

    Uzyskanie ,,prawka” to początkowo spokojny okres. Tak lubi prowadzić, że jeździ z nami wszędzie. Szybko jednak przerzuca się na samochody znajomych. Robi za kierowcę. Dziwiło mnie, że ma siłę prowadzić o drugiej, trzeciej w nocy. Już wiem dlaczego.

    Egzamin zawodowy zdany, druga klasa liceum zaliczona. To mój upór i determinacja. Wakacje. Podłapuje pracę na 3, 4 godziny dziennie. Czuje się mega dorosły, może wszystko. Jednak wyjeżdża z nami na urlop. Jest dobrze i spokojnie. Wraca zadowolony do domu i do… towarzystwa. Znów znikanie. Nie wytrzymuję i pakuję jego niezbędne rzeczy. Zamieszkuje u znajomych, wiemy gdzie i u kogo. Po kilku dniach błaga o powrót do domu. Godzimy się. Sytuacja z wyprowadzką powtarza się później kilkukrotnie. Może to błąd, że nigdy nie byliśmy dość konsekwentni i zawsze mógł wrócić? Nie potrafiłam inaczej.

    ***

    Zaczyna staż. Ma wyrozumiałego, pełnego cierpliwości kierownika, który niejednego młodego wychował. Dogadują się. Jest w miarę spokój. O wielu faktach wiemy, a o ilu nie wiemy? Po jakimś czasie dowiadujemy się o codziennym zażywaniu marihuany. Przyznaje się, że ją lubi i nie ma zamiaru z niej rezygnować. Fakt zażywania mocniejszych środków może my rodzice wypieramy ze swojej świadomości?

    Koniec stażu i powrót koszmaru. Nową pracę porzuca po 10 dniach, bo wraca do starego towarzystwa. Niby szuka pracy, dostaje ją, ale do niej się nie stawia i tak kilka razy. Wciąż mydli nam oczy. Ile wytrzymamy? Nasze myśli kręcą się wokół niego, wokół jego uzależnienia. Próbujemy żyć w miarę normalnie. Musimy pracować. Jest coraz ciężej, powoli czujemy, że nas nie ma, nie liczymy się, znikamy… Może na zewnątrz wygląda to inaczej, ale tylko my wiemy, co się dzieje środku, w nas. Wiemy, że nas kocha i jesteśmy dla niego ważni. Dlaczego przegrywamy z używkami? Niestety, są silniejsze od nas i od niego.

     

    ***

    Mijają trzy miesiące. Kończy liceum. To moja radość, duma i konsekwencja mojego uporu.  Chciałam, by miał łatwiejszy start w przyszłości, gdy zmądrzeje i się opamięta. Ma konkretny zawód i wykształcenie średnie. Chyba nie jest tak źle?

    Poza tym pozytywnym faktem, wciąż towarzyszą mi złość, bezsilność, rozczarowanie, nadzieja i… miłość. Jak można pomóc osobie, którą kocha się najmocniej na świecie, która niszczy sama siebie i pociąga nas za sobą? Wertujemy fora dla współuzależnionych. Ciężko znaleźć odpowiedź na naszą sytuację. Większość opisywanych dotyczy uzależnionego partnera lub partnerki. Co robić, gdy problem dotyczy własnego dziecka? Porzucić, zostawić? Ponoć nieułatwianie życia i zaprzestanie usuwania przeszkód spod nóg uzależnionego to najlepszy wstęp do terapii. Nikt nas nie uprzedził, że znajdziemy się w takiej sytuacji w życiu.

    ***

    Kolejne kłamstwo, kolejna noc poza domem. Mamy dość. Nie wpuszczamy go do domu przez kilka dni. Nie ma dokąd pójść, więc śpi nocą na hamaku na naszym podwórku. Jest wykończony, głodny, w końcu mięknie. Prosi o pomoc i zgadza się na terapię w ośrodku. Wszechświat nam sprzyja. Miejsce czeka na niego od ręki i jedziemy tam na drugi dzień. Zostaje. Jest nadzieja.

    Na krótko. Po dwóch tygodniach chce wracać. Informujemy go, że nie ma prawa wstępu do domu, póki nie skończy terapii. Miota się jak lew w klatce. Szantażuje, prosi, obiecuje. My, rodzice musimy wytrwać. Jaką podejmie decyzję, nie wiemy. Zostanie czy wyjdzie? Gdzie zamieszka, za co będzie żyć? Jaką drogę wybierze? Jest dorosły. My zrobiliśmy swoje. Może nieudolnie, pewnie wielu błędów można było uniknąć, ale kto uczy rodziców ich roli?  Teraz my chcemy w końcu normalnie żyć, normalnie pracować. Ale czy to jest możliwe?

    Nadzieja, ona wciąż jest…

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY