Więcej...

    Wzorowy obywatel. Marzył, by mieć władzę nad kobietami, latami więził je w bunkrze

    Był luty 2002 r., gdy na klatce schodowej jednego z bloków w rosyjskim mieście Skopin mieszkańcy znaleźli walizkę. Gdy zajrzeli do środka, okazało się, że leży w niej 4-miesięczny chłopiec. Dziecko było zdrowe, choć przemarznięte. W 30-tysięcznym Skopinie takie "znalezisko" było nie lada sensacją. Milicja za pomocą lokalnych mediów rozpoczęła poszukiwania rodziców dziecka, ale bezskutecznie. Po wielomiesięcznej biurokratycznej batalii chłopiec trafił do adopcji. Urzędnicy uznali, że to jednostkowy przypadek i opowiadali o nim jak o ciekawostce. Ale gdy w sierpniu 2003 r. znaleziono kolejnego noworodka, miasto huczało od plotek. Drugi tak dziwny przypadek w ciągu niespełna dwóch lat? Nikt nie podejrzewał, że ta dramatyczna historia rozpoczęła się znacznie wcześniej, 30 września 2000 r.

    ***

    Tego dnia dwie wesołe nastolatki, 14-letnia Katia i 17-letnia Lena, wybrały się na obchody Dnia Miłości, Wiary i Nadziei, które odbywały się w centrum Riazania. Był ciepły sobotni wieczór. Dziewczyny świetnie się bawiły, ale zrobiło się późno i trzeba było wracać do domu. Gdy roześmiane szły w stronę przystanku autobusowego, zatrzymał się koło nich biały samochód. W środku siedziało dwóch mężczyzn. Zaproponowali podwózkę. Dziewczyny spojrzały po sobie i skinęły głowami – ucieszyły się, że nie będą musiały wracać w ścisku, zatłoczonym autobusem.

    Kierowca samochodu był małomówny, w przeciwieństwie do swojego kolegi, który zabawiał dziewczyny anegdotami i namawiał, by napiły się z nimi „po kieliszeczku”, by miło zakończyć dzień. „Czułyśmy się dorosłe” – przyznała po latach Lena, która nie podejrzewała nawet, jakie konsekwencje będzie miała dla niej i dla Katii ta jedna chwila „dorosłości”.

    ***

    Gdy dziewczyny nie wróciły na noc do domu, zaniepokojeni rodzice pobiegli na milicję zgłosić zaginięcie córek. Były nieletnie, więc poszukiwania wszczęto od razu. Przesłuchiwano świadków, wypytywano znajomych, ale nikt nie widział, co się z nimi stało. Przepadły jak kamień w wodę.

    Tymczasem dziewczyny faktycznie wypiły po kieliszeczku. Nie wiedziały, że w alkoholu, który wypiły razem z kierowcą i jego młodym kolegą, znajdował się również silny środek nasenny. Chwilę po wzniesieniu toastu obie były nieprzytomne. Obudziły się po kilkunastu godzinach w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu bez okien. Dopiero po kilku dniach do pomieszczenia przez wąskie drzwi wcisnął się mężczyzna, w którym rozpoznały małomównego kierowcę auta. Tak rozpoczął się ich koszmar… Były faszerowane lekami, które przytępiały ich świadomość, i gwałcone. Każda próba nieposłuszeństwa wiązała się z karą – brakiem jedzenia, odłączaniem prądu, czasem przez systemy wentylacyjne ich oprawca wpuszczał gaz pieprzowy. Jednocześnie potrafił wywołać w dziewczynach coś na podobieństwo wdzięczności – gdy były „grzeczne”, przynosił im czekoladę i czasopisma. Na jednym z nich dziewczyny zauważyły naklejkę z imieniem i nazwiskiem prenumeratora: Wiktor Mochow. Tak dowiedziały się, kto jest ich oprawcą…

    ***

    Wzorowy ślusarz

    Wiktor Mochow miał 50 lat i sprawiał wrażenie całkiem nieźle ustawionego w życiu człowieka. Przez całe życie mieszkał w niewielkim Skopinie. Klasyczna radziecka młodość upłynęła mu w klasycznym radzieckim rytmie: pionierska chusta, pochody pierwszomajowe, komsomoł, partia. Nie był wyróżniającym się uczniem, ale nie był też „nienadążającym”, jak mawiano w radzieckiej szkole. Ukończył technikum, w którym szkolił się na mistrza produkcji w górnictwie. Nigdy nie pracował w zawodzie, ale wiedza i tak mu się, niestety, przydała. Okoliczne kopalnie zostały zamknięte, a nie chciał opuszczać swojego rodzinnego miasta, znalazł więc pracę w miejscowej fabryce. Był cenionym ślusarzem, jego zdjęcie często widniało na „tablicy honorowej”. Finansowo wiodło mu się naprawdę nieźle – lepiej, niż większości społeczeństwa w trudnych latach 90. Ożenił się, ale małżeństwo się rozpadło. Nie miał dzieci.

    ***

    Gdyby jednak ktoś bliżej przyjrzał się temu sielankowemu obrazkowi, dostrzegłby na nim brzydkie rysy. Wiktor Mochow był bowiem człowiekiem zakompleksionym, a jednocześnie obsesyjnie pożądającym władzy. Mieszkał w rodzinnym domu z apodyktyczną i dominującą matką, która nie akceptowała jego wybranek. Zresztą, jak sam podkreślał, „nie miał śmiałości do kobiet”, ponieważ podobały mu się te, które go nie chciały, a chciały go te, których nie chciał on. Gdy w końcu się ożenił, żona uciekła od niego po trzech miesiącach. Często korzystał w usług prostytutek, ale jego kompleksy również wtedy doprowadzały go do ataków wściekłości, miał bowiem wrażenie, że nawet za pieniądze nie może zyskać szacunku dla siebie jako mężczyzny.

    Nie wiadomo, jak wpadł na pomysł uwięzienia kobiety, która byłaby jego niewolnicą. Wiadomo, że przez trzy lata, od 1997 r., pod garażem na swojej daczy budował dźwiękoszczelny bunkier. To wówczas wykorzystał nauki z technikum górniczego do umocnienia konstrukcji i poprowadzenia wentylacji. Wkładał w to wszystkie swoje oszczędności. Wejście do bunkra było bardzo dokładnie zamaskowane. Drzwi do pomieszczenia mieszkalnego były grube i wykończone betonem, przypominały drzwi do sejfu bankowego. W końcu po trzech latach bunkier był gotowy do „zamieszkania”. W międzyczasie realizował swoje fantazje seksualne, ale to tylko utwierdzało go w przekonaniu, że chce mieć kogoś na własność, nad kim będzie mógł panować.

    ***

    Lata niewoli

    Nie wybierał nikogo konkretnego. Gdy zobaczył dwie roześmiane nastolatki, które zgodziły się na podwózkę, wiedział, że to właśnie one będą jego niewolnicami. Wystarczyło je odurzyć… Pomogła mu jego koleżanka, 25-letnia Jelena Badukina, która lubiła nosić się po męsku. Wymyśliła też dla siebie męskie imię – Losza (zdrobnienie od Aleksiej) i tym imieniem przedstawiła się dziewczynom, które postanowił podwieźć Wiktor. Podała im butelkę wódki ze środkiem nasennym…

    W lutym 2001 r., po pięciu miesiącach życia w niewoli, Lena zaszła w ciążę. Na wieść o dziecku Wiktor przyniósł dziewczynom książkę o położnictwie i kazał Katii zapoznać się z jej treścią. Mochow wyprowadzał Lenę na spacery, by zaczerpnęła świeżego powietrza – na smyczy, po ciemku, na kilkanaście minut. 6 listopada Lena urodziła chłopca, któremu dała na imię Władisław. Pewnej nocy, gdy obie dziewczyny spały, Wiktor Mochow zabrał 4-miesięczne dziecko i podrzucił je na klatkę schodową domu, w którego sąsiedztwie mieszkał.

    ***

    Wkrótce Lena znowu zaszła w ciążę. Gdy w czerwcu 2003 r. urodziła kolejnego chłopca, Mochow odebrał go po dwóch miesiącach. Dziewczyny spodziewały się, że to zrobi, dlatego do czapeczki i pieluszki noworodka włożyły karteczki z prośbami o pomoc. Ich oprawca jednak przed podrzuceniem kolejnego dziecka na klatkę schodową innego domu przewinął chłopca i znalazł obie notatki. Nie powiedział jednak o tym żadnej z dziewczyn i obserwował, jak z każdym dniem tracą nadzieję na ratunek.

    Możliwe, że gehenna obu kobiet trwałaby jeszcze wiele lat, gdyby nie chciwość Witora Mochowa. Nastolatki zaczęły mu się nudzić, zwłaszcza że wciąż przyłapywał je na próbach ucieczki. Postanowił zapolować na kolejną ofiarę.

    Dał w prasie ogłoszenie o wynajmie pokoju. Szybko zgłosiła się do niego studentka miejscowej uczelni medycznej, która akurat szukała lokum.

    ***

    Wkrótce Mochow opowiedział o swoim pomyśle przetrzymywanym dziewczynom, które już straciły nadzieję na ucieczkę od swojego oprawcy. Poprosił nawet Katię, by pomogła mu złapać nową ofiarę w pułapkę – chodziło o to, by namówić studentkę do picia alkoholu, by nie wyczuła smaku środka nasennego. 17-letnia wówczas Katia zgodziła się ochoczo. Podczas domowej imprezy Wiktor Mochow przedstawił Katię jako swoją siostrzenicę. Udało jej się jednak powiedzieć studentce, by ta nie piła alkoholu. Gdy próba upicia dziewczyny nie powiodła się, Mochow postanowił spróbować jeszcze raz za jakiś czas. Był zdeterminowany, by osaczyć kolejną ofiarę.

    Wołanie o pomoc

    Kilka dni po imprezie studentka przeglądała kasety, których słuchali w trakcie zabawy. W jednym z pudełek znalazła karteczkę wydartą z zeszytu: „Wiktor nie jest moim wujkiem. Trzyma nas w piwnicy od września 2000 r. Może zabić nas i ciebie. Zanieś notatkę na milicję”. Dziewczyna szybko spakowała się i wyjechała do rodziców, którzy mieszkali w Nowomiczurinsku. Tam zgłosiła się na posterunek milicji i przekazała karteczkę.

    Śledczy, którzy dotąd podejrzewali, że dziewczyny padły ofiarami handlu ludźmi i poszukiwali ich przez Interpol, wezwali Wiktora Mochowa na przesłuchanie. W tym samym czasie przeszukiwali jego dom i daczę, jednak niczego nie znaleźli, nic też nie wzbudziło ich podejrzeń. Podczas przesłuchania mężczyzna nagle jednak „pękł” – wyznał, że przetrzymuje obie dziewczyny i powiedział, jak znaleźć wejście do bunkra.

    ***

    6 maja 2004 r., po niemal czterech latach niewoli, dziewczyny uwolniły się od swojego oprawcy. W chwili uwolnienia 20-letnia Lena była w 8. miesiącu ciąży. W wyniku stresu poroniła.

    Obie od lat prowadzą zwyczajne życie, choć trauma zniewolenia nigdy ich nie opuści. Wciąż korzystają z pomocy terapeuty.

    Jelena Badukina, która pomogła Wiktorowi zwabić dziewczyny, odsiedziała pięć lat. Wiktor Mochow został w 2005 r. skazany na 16 lat więzienia. 3 marca br., po odbyciu całego wyroku, 70-latek wyszedł na wolność. Wrócił do rodzinnej miejscowości, do tego samego domu, pod którym zbudował swój bunkier…

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY