Lubimy z mężem aktywnie spędzać wakacyjny czas. Fascynują nas zarówno kosmopolityczne miasta, jak i dzika przyroda. Dlatego nic dziwnego, że kiedy kilka lat temu zastanawialiśmy się nad kierunkiem kolejnej, rodzinnej wyprawy – wybór padł na Szkocję. Nie sposób wymienić atrakcje, jakie oferuje ten piękny kraj. Zamki, przecinające ląd jeziora, góry, doliny, klimatyczne miasta i sielskie wioski. Niemożliwym jest również zmieścić je wszystkie w dwutygodniowym urlopie. Sporządzenie finalnej listy miejsc do odwiedzenia nie było proste, ale przecież nie chodzi o to, by było łatwo. Chodzi o to, by było pięknie, ciekawie i niezapomnianie. I takie były właśnie nasze szkockie wakacje. Poniżej przedstawiam gotowy i sprawdzony przepis na pełną magii wycieczkę po Szkocji.
Plan
Plan był prosty. Wycisnąć jak najwięcej w czasie, który mieliśmy do dyspozycji, i zapewnić atrakcje dla wszystkich, ze szczególnym uwzględnieniem najmłodszej, 7-letniej uczestniczki wycieczki. Korzystając jak zwykle z serwisów airbnb i booking.com, zarezerwowaliśmy noclegi w 5-ciu różnych miejscach, by móc objechać Szkocję w całości. Łącznie z wyspą Skye, która jest punktem absolutnie obowiązkowym na jej mapie. Z Warszawy polecieliśmy do Edynburga jedną z tanich linii lotniczych, a samochód, zarezerwowany wcześniej on-line, odebraliśmy bezpośrednio na lotnisku.
Wzdłuż wschodniego wybrzeża
Pierwszym przystankiem w naszej podróży było Aberdeen, położone na wschodnim wybrzeżu, trzecie co do wielkości miasto Szkocji. W nawiązaniu do kamienia, z jakiego wykonana została większość budowli, zwane jest również Granitowym Miastem. Trochę mroczne i tajemnicze, Aberdeen urzeka swą gotycką architekturą. Poszukujących atrakcji z serii must see odsyłam do przewodników. My postanowiliśmy powłóczyć się niespiesznie po mieście, odkrywając mniej turystyczne zakamarki i chłonąc jego wyjątkowy klimat. Niespełna 30 kilometrów od Aberdeen znajduje się Dunottar Castle, najpiękniej położony szkocki zamek. Zamek, a raczej jego ruiny, robią wrażenie już z daleka. Umiejscowione na 50-cio metrowym wulkanicznym klifie, oddzielonym od właściwego lądu, przyciągają fotografów z całego świata. I trudno się dziwić.
W drodze na północ
Kolejnego dnia pożegnaliśmy okolice Aberdeen, by oddalając się od wschodniego wybrzeża Szkocji, dotrzeć do jednego z najsławniejszych jezior świata. Jeziora, które rozgłos zyskało za sprawą potwora skrywającego się w jego głębinach. Mowa oczywiście o Loch Ness. Wierząc w historie opowiadane przez świadków czy nie, emocje córki udzieliły się i nam. Wszyscy razem wpatrywaliśmy się w taflę jeziora. I chyba coś widzieliśmy… 🙂
Tego samego dnia dotarliśmy do położonej na północny Szkocji, miejscowości Brora. Samo miejsce nie oferuje szczególnych atrakcji, ale stanowi świetną bazę wypadową do zwiedzania okolicy. Eksploracje zaczęliśmy od baśniowego Dunrobin Castle. Zaprojektowany w stylu francuskich zamków znad Loary, najmniej szkocki ze szkockich zamków, z powodzeniem mógłby stanowić tło dla filmów Disneya. Cudownie wspominam chwile, kiedy przechadzając się z córką idealnie wypielęgnowanymi, ogrodowymi alejkami, rozważałyśmy, na którym schodku Kopciuszek zgubił swój pantofelek, albo gdzie ze swoim księciem brała ślub Królewna Śnieżka. Ciekawostką jest, że zamek do dziś jest zamieszkały przez swoich właścicieli, rodzinę Sutherland.
Okolice Brora, to również Brora Beach. Wypatrzona przypadkiem z okna samochodu, złocista plaża, zaskoczyła całą naszą rodzinę. Chociaż temperatura zdecydowanie nie pozwalała na kąpiele, zdecydowaliśmy się na krótki spacer wzdłuż brzegu. Po drodze trafiliśmy na bardzo fajnie zorganizowany plac zabaw. Jednym słowem, dla każdego coś miłego.
Niecałe 100 kilometrów na północ od Brora, znajduje się kolejna atrakcja tej części wyspy, osada John o’ Groats. Jest to najbardziej na północ wysunięta miejscowość całych Wysp Brytyjskich, z malowniczymi, kolorowymi domkami, oraz centralnym punktem w postaci charakterystycznego drogowskazu. Stąd też można udać się na prowadzącą wzdłuż urwistego, klifowego wybrzeża wycieczkę, aż do przylądka Duncansby Head, którego główną atrakcję stanowią wyrastające z wody, stożkowate formacje skalne. Naprawdę warto.
Isle of Skye
Kolejnym punktem przystankowym na naszej trasie była, zjawiskowa pod każdym względem, Isle of Skye, na której spędziliśmy kilka dni. Już sam dojazd na wyspę stanowi atrakcję. W odległości zaledwie paru kilometrów przed wjazdem znajduje się bowiem położony na malutkiej wysepce, tajemniczy zamek Eilean Donan, połączony z lądem kamiennym mostem. Warto zrobić tu postój by zobaczyć to miejsce z bliska.
Sama Isle of Skye obfituje w niepowtarzalne zjawiska natury. Kultową i najbardziej popularną atrakcją, są majestatyczne formacje skalne The Old Man of Storr. W sezonie najlepiej wybrać się jak najwcześniej, by uniknąć zbierających się w późniejszych godzinach tłumów. Do formacji prowadzi utwardzona, miejscami kamienna ścieżka. Warto dotrzeć nią do punktu widokowego położonego kilkadziesiąt metrów za nimi. To właśnie z tego miejsca widok jest najpiękniejszy. Będąc w okolicy odwiedziliśmy również Kilt Rock, czyli stworzone z 90 bazaltowych kolumn klify, z których spływa imponujący wodospad Melt Falls. Kolejne cuda natury, których nie można pominąć będąc na Skye, to niesamowite osuwisko skalne The Quiraing, z zapierającym dech pieszym szlakiem, oraz The Fairy Glenn, czyli Dolina Wróżek. Piękne, niezatłoczone jeszcze turystycznie miejsce, niedaleko którego położony był nasz wakacyjny dom. Jak na Dolinę Wróżek przystało, w domu znajdowały się osobne, malutkie drzwiczki dla tych baśniowych istot, aby mogły swobodnie przemieszczać się między krainami. Będąc na wyspie zdecydowanie warto udać się również do Neist Point, najbardziej wysuniętego na zachód punktu wyspy, na którym znajduje się malowniczo położona latarnia morska. Punktem obowiązkowym według różnej maści przewodników jest również kamienny most, Sligahan Old Bridge. Sam most nie zrobił na nas oszałamiającego wrażenia, za to miejsce w jakim jest usytuowany, już tak. Będąc na wyspie koniecznie trzeba odwiedzić też jej uroczą stolicę Portree i skosztować sławnej fish and chips, sprzedawanej w niepozornym w barze przy samym porcie. Polecam!
Po zachodniej stronie
Czy po takich atrakcjach coś jeszcze może w Szkocji zaskoczyć? Oczywiście, że tak. Opuszczając Isle of Skye i udając się w kierunku południowym, po drodze koniecznie trzeba zrobić kilka przystanków. Pierwszy to Glenfinnan, w którym znajduje się monumentalny most, po którym do Hogwartu jechał sam Harry Potter. W sezonie turystycznym, z miejscowości Fort William kursuje zabytkowy parowóz, w którym można poczuć się jak najsławniejszy czarodziej. Kto wie, gdzie pociąg kończy swój kurs…
Jadąc dalej na południe mijamy miasteczko Fort William, z którego zaczyna się trasa na najwyższy szczyt Wysp Brytyjskich, Ben Nevis. Sama miejscowość jest niewielka, ale klimatyczna.
Około 25 kilometrów za Fort William, w samym sercu Highlandów, zaczyna się najpiękniejsza i najbardziej znana ze szkockich dolin, Glen Coe. Majestatyczne góry, jeziora, fiordy, wodospady, to wszystko znaleźć można właśnie tu. Warto zboczyć z głównej trasy w równie niesamowitą, ale trochę mniej popularną dolinę Glen Etive. To właśnie tu kręcone były fragmenty filmu „Skyfall” o przygodach Agenta 007.
Edynburg i południe Szkocji
Kolejne dwie noce spędziliśmy w uroczym domku na obrzeżach Glasgow. Posiadający polskie korzenie właściciel, troską i historiami swojego życia sprawił, że to miejsce na długo pozostanie w naszych sercach. W okolicach odwiedziliśmy położony na wzniesieniu Stirling Castle, oraz największe w Wielkiej Brytanii, osiągające prawie 40 kilometrów długości jezioro Loch Lomond. Warto przeznaczyć trochę czasu, aby nacieszyć oczy urokiem tego miejsca. Przy jeziorze znajduje się również niewielkie, ale dobrze zorganizowane oceanarium, stanowiące niewątpliwą atrakcję dla najmłodszych. Ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy będąc w okolicach Glasgow, był długi na 500 i głęboki na 20 metrów, wąwóz Finnich Glen. Zwany również Devil’s Pulpit, swą nazwę zawdzięcza czerwonemu piaskowcu, w którym został wyżłobiony. To dzięki niemu płynąca dnem woda zdaje się mieć intensywny, krwisty kolor. Jedna z legend głosi, że w każdą pełnię księżyca diabeł odprawia tu swoje msze. Cóż, my nie byliśmy w trakcie pełni, więc potwierdzić nie mogę, za to gorąco polecam to niesamowite miejsce.
Ostatnim przystankiem naszej wakacyjnej trasy była stolica Szkocji, Edynburg. Aby zobaczyć wszystko co warte jest zobaczenia w Edynburgu, trzeba przeznaczyć kilka dni. My tyle nie mieliśmy, więc zwiedzanie realizowaliśmy w trybie przyspieszonym. Zamek Królewski, spacer tętniącą życiem The Royal Mile, czy kolorową Victoria Street, to pozycje obowiązkowe. Zwiedzając miasto z dziećmi, warto przystanąć przy pomnikach upamiętniających życie dwóch zwierzaków, Niedźwiedzia Wojtka i pieska Bobby’ego i poznać ich niesamowite, wzruszające historie. Ciekawostką jest, że z żywotem Wojtka wiąże się również element patriotyczny. Adoptowany przez polskich żołnierzy miś odznaczył się bowiem zasługami w sławnej bitwie pod Monte Cassino. Na liście top atrakcji Edynburga nie może zabraknąć też wyrastającego niemalże w środku miasta wzniesienia Arthur’s Seat. To wysoki na 251 metrów wygasły wulkan, z którego rozpościera się piękna panorama całego Edynburga. Ostatniego dnia odwiedziliśmy również miejscowe ZOO. I choć tej atrakcji nie można nazwać unikatową, ZOO jest bardzo dobrze zorganizowane i stanowi frajdę, zwłaszcza dla dzieci.
Szkocja jest absolutnie magiczna pod każdym względem. Jej klimat tworzy nie tylko urzekająca natura, ale także serdeczni mieszkańcy, którzy na każdym kroku ujmowali nas swoją życzliwością. A pogoda? No cóż, w szkocką kratkę. Jednak śmiem twierdzić, że nie ma to żadnego znaczenia. Kończąc naszą szkocką przygodę wiedzieliśmy, że prędzej czy później tu wrócimy. I tak też się stało, ale to już temat na zupełnie inną opowieść…
Więcej o podróżach znajdziecie tutaj.