Urodzony 20 stycznia 1946 roku w Missouli w stanie Montana David Lynch był nie tylko mistrzem kinowego postmodernizmu i surrealizmu, ale również malarzem, fotografem, muzykiem, animatorem, pisarzem – artystą totalnym. Był najstarszym dzieckiem Edwiny i Donalda Lyncha pracującego dla Departamentu Rolnictwa Stanów Zjednoczonych. Charakter pracy ojca zmuszał familię do nieustannych przeprowadzek. Te szły w parze z ciekawością świata małego Davida, który był bystrym obserwatorem otoczenia i relacji międzyludzkich. To wszystko w przyszłości znajdzie ujście w jego wyjątkowej sztuce.
Od początku uchodził za outsidera. W tekstach kultury poszukiwał przede wszystkim nieszablonowych rozwiązań i pierwiastka niesamowitości, odciągającego uwagę odbiorców od monotonnej prozy życia. Jego serce zdobył surrealizm – często przedstawiający codzienne zjawiska w krzywym zwierciadle, posługując się symboliką, groteską i onirycznymi motywami. Wszystkie te cechy odnajdziemy później w twórczości Davida Lyncha, który stanie się czołowym przedstawicielem kinowego postmodernizmu obok Briana De Palmy, Quentina Tarantino czy Pedro Almodóvara.
Artystyczne początki Lyncha. Od malarstwa do krótkometrażówek
Pierwszą pasją Davida Lyncha pozostawało malarstwo. Zdolny chłopak podjął studia na Pensylwańskiej Akademii Sztuk Pięknych w Filadelfii. Tam, wciąż poszukując wszechstronnych form wyrazu dla własnych wizji, stworzył swój pierwszy film. Krótkometrażówka „Sześciu mężczyzn, którym robi się niedobrze” (1966) była animacją i, jak można wywnioskować z tytułu, ukazywała wymiotujące postacie. Warto odnotować, że pierwsze reżyserskie przygody Lyncha przypominały bardziej wprawione w ruch obrazy czy instalacje, brakowało w nich typowych dla filmu środków artystycznych.
Minęły lata, zanim twórca odkrył w pełni nieograniczone możliwości X muzy. David z fascynacją poznawał język filmu. „Alfabet” (1968) czy „Babcia” (1970) to krótkometrażowe produkcje Lyncha, które doskonale ukazują jego reżyserski rozwój i jednocześnie poszukiwania oryginalnej drogi. Filmy rozbudowano o fabułę, zadbano ponadto o przepełniający je klimat niepokoju, który z czasem stanie się znakiem rozpoznawczym artysty. Ruchome obrazy połączono w nich z grą aktorską, wprowadzono też technikę filmową np. zbliżenia, czego brakowało przy okazji debiutu.
David Lynch nieustannie eksperymentował z formą obrazu filmowego. Nigdy nie stracił zapału charakterystycznego dla młodych artystów. Jego dorobek pozostaje zróżnicowany. Nawet gdy wsławił się arcydziełami o wielowątkowych fabułach, co jakiś czas wracał do krótkometrażowej formy, tworząc produkcje o iście halucynacyjnej atmosferze, kontrowersyjne, budzące grozę, a przy tym dość często konsternację widzów, jak w przypadku „Królików” (2002) czy „Boat” (2007).

„Głowa do wycierania” – surrealistyczny (i antyrodzicielski) manifest
Pierwszym pełnometrażowym filmem Davida Lyncha była „Głowa do wycierania” (1977), która przyniosła reżyserowi tytuł jednego z najbardziej kontrowersyjnych twórców współczesnego kina amerykańskiego. To historia Henry’ego (w tej roli Jack Nance), który żyje w zindustrializowanym, postapokaliptycznym świecie. Pewnego dnia mężczyzna staje przed obowiązkiem opieki nad potomkiem, który w niczym nie przypomina ludzkiej istoty…
W tym obrazie doszło do ukształtowania nietuzinkowego stylu Lyncha podyktowanego surrealistyczną stylistyką. Twórca buduje świat z pogranicza jawy i snu, pozbawiony wątków przyczynowo-skutkowych i przesiąknięty niepokojem. Oniryczny klimat idzie tu w parze z groteską i hiperbolizacją, która przejawia się zwłaszcza w celowo przerysowanej grze aktorskiej oraz kreacjach bohaterów.
W niemal każdym filmie Lyncha możemy odnaleźć postacie budzące lęk za sprawą dziwności i tajemniczości. Sekretny mężczyzna ukryty za barem w „Mulholland Drive” czy tajemniczy bohater Roberta Blake’a z „Zagubionej autostrady” – przykłady można mnożyć. W przypadku „Głowy do wycierania” tego typu niepokój wywołuje choćby kobieta z kaloryfera, która występuje w towarzystwie maskotek przypominających swym kształtem plemniki.
Należy przy tym dodać, że u Lyncha wszystko ma swoje znaczenie. Wspomniane symbole płodności podkreślają tematykę dzieła, które obraca się wokół lęku przed rodzicielstwem i samą instytucją rodziny. Lynch kreśli w „Głowie do wycierania” dramat oraz frustrację młodych rodziców pozbawionych wsparcia z zewnątrz, którzy nie są w stanie podołać nowym rolom. Matka stworka ucieka, aby „móc się wyspać”, próby Henry’ego również kończą się katastrofą.
Nad całością unosi się nieustanny płacz dziecka, który niemal wżera się w uszy widzów, co pozwala na wczucie się w sytuację ekranowych postaci. Same postapokaliptyczne realia i wizja świata najprawdopodobniej po wybuchu bomby atomowej tworzą metaforę dla prywatnej katastrofy bohaterów wytrąconych z dotychczasowego życia po urodzeniu się nietypowego potomka. Reżyser zawarł w tym obrazie wątki autobiograficzne, przepracowując na ekranie własny strach przed odpowiedzialnością i, z drugiej strony, wyrzeczeniami płynącymi z rodzicielstwa.
Ten obcy. „Człowiek słoń”, czyli Lynch pyta o człowieczeństwo
W 1980 roku David Lynch ujawnił swe wrażliwe oblicze, tworząc biograficzny film o Josephie Merricku, chorującym na zespół Proteusza. Cierpiący na chorobę genetyczną mężczyzna żył w drugiej połowie XIX wieku i latami pozostawał ofiarą ludzkiego okrucieństwa jako cyrkowa atrakcja. Jego los odmieniło spotkanie doktora Fredericka Trevesa, który umieścił pacjenta w szpitalu, dbając o jego spokój oraz rozwój intelektualny. W filmie Lyncha główne role wykreowali John Hurt i Anthony Hopkins.
„Człowiek słoń” w poruszający sposób przedstawia tematykę odmienności i stygmatyzacji. Pozostawia widza z poczuciem nadziei na to, że w wyzbytym empatii społeczeństwie można znaleźć jednostkę wrażliwą na krzywdę bezbronnych. Przy tak poważnych wątkach, Lynch postawił na intymność oraz prostotę obrazu, ograniczając surrealizm właściwie do wizualnych momentów, w tym ujęć mgły czy samej charakteryzacji człowieka-słonia. Obraz zdobył trzy nagrody BAFTA i osiem nominacji do Oscara.
Nie z tej ziemi. Porażka „Diuny”
Zanim obecna publiczność pokochała adaptację powieści Franka Herberta „Diuna” spod ręki Denisa Villeneuve’a, niezwykłe przygody na Arrakis przedstawił David Lynch. Niestety, jego wizja z 1984 roku spotkała się z druzgocącą krytyką i odniosła finansową porażkę. Nie pomogła nawet plejada gwiazd w obsadzie, a wystąpili tu Max von Sydow, Kyle MacLachlan czy Virginia Madsen. Dziś produkcja science fiction pozostaje jednak kultowa w kręgach pasjonatów kina klasy B.
Niebieski aksamit
Fiasko „Diuny” nie złamało Davida Lyncha, który wciąż pracował na tytuł reżysera przełamującego tradycję i stale eksperymentującego z własnym stylem. Na szczyt przywrócił go kolejny film, „Blue Velvet” (1986), w którym podziwiamy ulubiony aktorski duet Lyncha Kyle MacLachlan-Laura Dern, femme fatale Isabellę Rossellini oraz graniczącą z szaleństwem, mistrzowską kreację Dennisa Hoppera.
„Blue Velvet” to kryminalny klasyk z motywami oniryzmu i surrealizmu. Już sam początek wytrąca publiczność ze strefy komfortu – główny bohater znajduje w trawie ludzkie ucho, a śledztwo prowadzi go do niebezpiecznego środowiska zdominowanego przez najmroczniejsze instynkty człowieka.
Perfekcyjnie skonstruowana intryga to niejedyny atut tej legendarnej produkcji. „Blue Velvet” zostało utrzymane w estetyce neo noir, a strona wizualna pozostawia niezapomniane wrażenie. Ogromne znaczenie pełni tu symbolika kolorów – tajemniczego błękitu i przesiąkniętej erotyzmem czerwieni. Ta ostatnia demaskuje niemal zwierzęce popędy ekranowych postaci, ich skrywane fetysze, mroczne pragnienia i wręcz agresywną seksualność. Analizie ulega ponadto prowincjonalne miasteczko, którego względny spokój burzy odkrycie Jeffreya. Całość uświetniają klimatyczne melodie Angelo Badalamentiego, ulubionego kompozytora Lyncha.
„Cały ten świat ma dzikość w sercu i szaleństwo na twarzy”
W 1990 roku David Lynch stworzył sztandarowe dzieło kinowego postmodernizmu „Dzikość serca” z głównymi rolami Nicolasa Cage’a i Laury Dern. Historia namiętnych kochanków Sailora i Luli uciekających przed gangsterami, to z jednej strony wzorcowe kino drogi, a z drugiej gatunkowy pastisz. Kryminał przeplata się tu z melodramatem, filmem czarnym, psychologicznym, a w końcu elementami świadomej parodii. Nie brakuje też elementów baśniowych, za których sprawą Lynch nawiązuje do swojego ulubionego obrazu – „Czarnoksiężnika z Oz” (1939).
Ironiczny wydźwięk dzieła wzmacnia niemal karykaturalna gra aktorska. Groteska wybrzmiewa zaś w każdej scenie – przerysowane gesty bohaterów, napad w rajstopach na głowie zamiast w kominiarce, pozostałości uzębienia Bobby’ego, nieposprzątane przez wiele dni wymiociny Luli… to tylko kilka przykładów tego wybitnego pastiszu uhonorowanego Złotą Palmą w Cannes. Podobno dzika scena tańca Sailora i Luli w rytm kawałka „Slaughterhouese” zespołu Powermad zainspirowała Quentina Tarantino przy realizacji „Pulp fiction”, a konkretniej – sekwencji tanecznej Mii oraz Vincenta.
Lynch ponownie rozkłada tu na czynniki pierwsze ludzką emocjonalność, popędy i egzystencjalne lęki. Choć całość przybiera znamiona błyskotliwej parodii, to reżyser ponownie daje w dziele upust własnym obserwacjom złożonych i często toksycznych relacji międzyludzkich. Demaskuje ponadto nasze poddanie sile instynktów, skłonność do przemocy oraz zło wpisane w strukturę świata.
Kto zabił Laurę Palmer?
Początek lat 90. w karierze Davida Lyncha to nie tylko sukces na Festiwalu Filmowym w Cannes, gdzie wyróżniono „Dzikość serca”. Reżyser wraz ze scenarzystą i producentem Markiem Frostem stworzyli wówczas serial, który stał się kulturowym fenomenem. Mowa oczywiście o „Miasteczku Twin Peaks”, który z odcinka na odcinek wciągał widzów coraz głębiej do metafizycznego wymiaru, traktując o egzystencjalnej Tajemnicy i demaskując świat pozorów.
Sympatyczni mieszkańcy tytułowego miasteczka skrywają bowiem liczne sekrety, a także wiodą podwójne życie. Szkielet historii tworzy dochodzenie w sprawie zagadkowej śmierci uczennicy lokalnego liceum Laury Palmer. Śledztwem kieruje agent Cooper (stały aktor Lyncha znany z „Diuny” czy „Blue Velvet” Kyle MacLachlan) – miłośnik „cholernie dobrej kawy” i placka wiśniowego.
Całość zrealizowano w typowym dla Lyncha, odrealnionym klimacie. Niepokój wzbudzały surrealistyczne i niekiedy groteskowe zachowania postaci, a w końcu fantasmagoryczne pomieszczenia, jak rozsławiony, czerwony pokój. W „Miasteczku Twin Peaks” David Lynch nauczył kino śnić, przeplatając jawę ze sferą marzeń sennych.
Odcinek pilotażowy wyemitowano 8 kwietnia 1990 roku w stacji ABC. Natychmiastowa popularność i życzliwość krytyków sprawiły, że serial z powodzeniem wyświetlano do połowy 1991 roku. Doczekał się dwóch sezonów i zdobył szereg nagród – trzy Złote Globy i tzw. telewizyjne Oscary, czyli nagrody Emmy. W 1992 roku David Lynch stworzył film „Twin Peaks: Ogniu krocz za mną” będący prequelem serialu. Nowa odsłona serialu ujrzała natomiast światło dzienne w 2017 roku. Wydarzenia toczą się tu dwadzieścia pięć lat po tragicznym odkryciu szczątek Laury Palmer.
„Zagubiona autostrada”, czyli magia kina w pigułce
W 1997 roku David Lynch ponownie oczarował publiczność motywami życia-snu oraz enigmatyczną formą w obrazie „Zagubiona autostrada” z głównymi rolami Billa Pullmana i Patricii Arquette. To jedno z jego najbardziej misternych dzieł, oparte na swoistym fantazmacie głównego bohatera. Na ekranie śledzimy losy saksofonisty Freda Madisona. Mężczyzna jest chorobliwie zazdrosny o swoją piękną żonę, w dodatku nie radzi sobie z problemem impotencji.
Pewnego dnia małżeństwo znajduje na schodach swej posiadłości tajemniczą przesyłkę. Okazuje się, że skrywa ona kasetę, na której ktoś zarejestrował ich dom. Z czasem materiałów wideo przybywa, na jednym z nich widać… brutalne zabójstwo pani Madison. Fred zgłasza sprawę na policję, ale jego partnerka wkrótce zostaje naprawdę zamordowana. On sam staje się głównym podejrzanym w śledztwie. Trafia do aresztu, jednak niespodziewanie znika, a w jego miejscu w celi pojawia się inny mężczyzna.
Psychodeliczna atmosfera, brak logiczności i nadnaturalne motywy wyznaczają specyficzny styl Davida Lyncha, który za sprawą środków odwzorowujących przebieg samego snu obdarowuje publiczność kaskadą sprzecznych emocji. Twórca udowadnia, że w kinie wszystko jest możliwe ze względu na oderwanie od praw realizmu. Film interpretowany jest w kontekście fantazji i koszmarnych wizji głównego bohatera. Sam Lynch powiadał, że kluczem do jego odczytania pozostaje termin fugi dysocjacyjnej.
„Prosta historia”
David Lynch zawsze wychodził ponad swoje bieżące osiągnięcia. W 1999 roku zaszokował wszystkich, gdyż stworzył film w… realistycznym nurcie. „Prosta historia” to przejmujący dramat, w którym śledzimy losy sympatycznego, starszego pana. Alvin Straigh podróżuje z Iowa do Wisconsin, aby pojednać się ze schorowanym bratem. Za środek transportu służy mu niewielki traktor z przyczepą.
W tym filmie drogi drobne gesty i niepozorne zdarzenia mają ogromne przesłanie oraz moc budzenia refleksji nad życiem i wyznawanymi wartościami. Seans daje nadzieję, inspiruje i urzeka niezłomną postawą dojrzałego bohatera. Wybitną kreację stworzył tu Richard Farnsworth nominowany za swój występ do Oscara.
„Mulholland Drive” – najlepszy film XXI wieku
W dziełach Davida Lyncha odnajdziemy analizę ludzkiej podświadomości, mroczne instynkty, seksualne frustracje i nieskończone symbole przejawiające się w różnorodnych rekwizytach dla oddania wielowątkowości zawiłych fabuł. Nie inaczej jest w przypadku „Mulholland Drive”, które w 2016 roku otrzymało tytuł najwybitniejszego filmu obecnego stulecia w rankingu BBC.
Rita (w tej roli Laura Harring) cierpi na amnezję po wypadku samochodowym. Jej losy splatają się z Betty (Naomi Watts), która postanawia pomóc kobiecie. Ich prywatne śledztwo wywołuje lawinę dziwnych zdarzeń i serię morderstw. Wkrótce przekonujemy się, że realne wydarzenia mieszają się z wyobrażeniami i sferą marzeń sennych bohaterek.
Lynch doprowadził tu własne środki wyrazu do perfekcji, przeplatając rzeczywistość ze sferą ukrytych pragnień i onirycznym wymiarem. Ów zabieg odsłania przed publicznością iluzoryczność świata, skłaniając do dalszych refleksji. Świetnie to widać na przykładzie sceny rozegranej w klubie Silencio, gdy wzruszający utwór doprowadzający do łez główne bohaterki okazuje się nagraniem, a nie występem na żywo.
„Mulholland Drive” to film-układanka pozbawiony chronologii zdarzeń, w którym widz staje przed koniecznością odczytania ukrytych znaczeń i odtworzenia biegu zdarzeń. Arcydzieło przyniosło Lynchowi nagrodę w Cannes za najlepszą reżyserię.
W króliczej norze…
W przerwach między realizacją pełnometrażowych arcydzieł Lynch ciągle powracał do formy, z którą rozpoczął własną przygodę za kamerą. Jego krótkometrażówki charakteryzował przede wszystkim niepokojący klimat, przyprawiający niejednego odbiorcę o dreszcze. Rozgłos zdobyły przede wszystkim „Króliki” (2002), w których obserwujemy zagadkowe wydarzenia rozgrywające się w mieszkaniu humanoidalnych królików. Nielogiczne rozmowy, powracający dźwięk dzwoniącego telefonu, pukanie do drzwi czy salwy śmiechu rodem z sitcomów tworzą napięcie i wytrącają publiczność ze strefy komfortu.
Wiele scen z tej zagadkowej produkcji wykorzystano w kolejnym filmie Lyncha „Inland Empire” (2006), do którego zdjęcia realizowano w Łodzi. Obsadę zasilili ponadto polscy aktorzy, w tym Leon Niemczyk i Karolina Gruszka. Tym razem Lynch tworzy świat, który przenika filmowa fikcja. Produkcja przybiera formę koszmaru, budując nieoczywistą grozę wzorowaną na logice snu. Widzimy tu liczne zniekształcenia, niekiedy absurd i brak związków przyczynowo-skutkowych charakterystycznych dla przepływu snu.
Główną bohaterką jest Nikki (Laura Dern), która stara się o angaż do filmu owianego tajemnicą. Dotychczasowi aktorzy ginęli w trakcie jego realizacji. Z czasem Nikki zatraca poczucie rzeczywistości, a wydarzenia z jej życia prywatnego zaczynają przypominać historię odgrywanej bohaterki ze scenariusza.
Legendarny David Lynch
Odejście wielkiego reżysera zasmuciło wielu miłośników X muzy. David Lynch pozostawił po sobie filmowe światy z pogranicza jawy i snu, które mówią nam wiele o kondycji człowieka, mrocznych i niezbadanych aspektach rzeczywistości, a w końcu Tajemnicy przenikającej transcendentalną strukturę świata. Mawiał: „Kino może mówić abstrakcjami. Wszystko dookoła to inspiracje, są częścią naszej egzystencji. Trzeba je tylko odkryć i właściwie wykorzystać”. Do końca pozostał człowiekiem nieskończonej pasji i kreatywności.
Więcej o kulturze i sztuce znajdziecie tutaj.




