Tak bym opisała swoje życie, kiedy zgasną światła, a zgasły. Kiedy opadnie kurtyna, kurtyna opadła, kiedy widownia wyjdzie, już dawno wyszła niezauważona. Stałam sama, tak się czuję i nawet jeśli bardzo chciałabym zauważyć jak wiele w życiu zrobiłam, jak wiele z siebie dałam, jak wiele trudu doświadczyłam, żeby być tu gdzie jestem. Mam wrażenie, że koszty były przeogromne, a zysków mam niewiele.
Mam tylko poczucie winy, piękny dom, przepracowane życie, piękny samochód, zabezpieczenie finansowe. Cóż, dla wielu to dobry zysk, porozmawiajmy o kosztach. Straciłam rodziców, bo zmarli i nawet nie pamiętam naszych ostatnich wspólnych chwil. Nie pamiętam, bo mnie zwyczajnie nie było. Straciłam rodzeństwo, bo albo wyjechało, albo zmarło i nie pamiętam tych chwil dzieciństwa, kiedy byliśmy w stanie dawać sobie tak wiele, za tak niewiele.
Pracowałam, więc na wszystko nie starczało czasu. Prawdę powiedziawszy starczało na bardzo niewiele. Co dalej? Kolejnym kosztem to moje małżeństwo. Nawet kiedy myślałam, że już się zmieniłam, że będę w stanie odpuścić. Ja naprawdę myślałam, że będę w stanie być dobrą żoną i matką. Jednak z czasem, zaczęło brakować mi adrenaliny. Brakowało mi wyzwań, a te które były obok, były zbyt małe, zbyt słabe. Czułam się bezwartościowa, więc ruszałam drogą, którą dobrze znałam.
Na tej drodze nie było zbyt wiele miejsca dla obcych. Tak, dokładnie taki był mój mąż. Przez te lata, kiedy znosił mnie, był obcy. Mimo tych pięknych fotografii, na których byliśmy tacy szczęśliwi. Byliśmy jak modele na sesjach zdjęciowych, niby się znamy z pracy i niby wiemy, o co chodzi i nawet nam jest miło, jednak brakowało chemii. Te liczne zdrady, których się dopuściłam, nie były dlatego, że się nie szanowałam. Ja mam nawet dziś wrażenie, że szanowałam się bardziej, bo chciałam przekraczać granicę. Tylko przekroczyłam o jedną za bardzo i mój mąż odszedł.
Straciłam przyjaciół, nie miałam dla nich czasu, a nawet jeśli miałam czas, to mówiliśmy głównie o mnie. Kupowałam bilety do kina. Drogie wycieczki, drogie alkohole i urządzałam dobre imprezy, chciałam ich kupić, bo jako człowieka nie było mnie stać na odrobinę empatii. Nie było mnie stać, nawet na to, żeby dać siebie i swoje zainteresowanie. Zwyczajnie mnie nie było, więc kto wytrzyma z człowiekiem widmo? Odeszli, nie pytając o pozwolenie. Mieli gdzieś, co poczułam, jak znikali. Po takim czasie cierpliwości i tak odeszli z klasą.
Straciłam dzieci, a miałam dwójkę. Nawet nie umiem napisać mam. Przecież oni nie umarli, tylko odseparowali się od matki. Dziś nawet nie chcą pamiętać o mnie. Pewnie dlatego, że mamusi nigdy nie było, a jeśli już była, to była wkurzona na świat, zabiegana, zdezorientowana, obwiniająca ich za wszystko, co jej nie wyszło. Było tego dużo, a w kontekście rodziny nie wyszło jej nic. To i tak duże słowo. Znosiły mnie, dopóki mogły, dopóki musiały liczyć na moją kasę, bo nie mogły pójść do pracy, zarabiać własnych pieniędzy i po prostu się wyprowadzić. Z czasem zaczęłam być dla nich tylko bankomatem i kartą, w sumie mogę uznać, że bardzo długo prosiłam się o to, żeby być tym bankomatem i tą kartą.
To są straty, które poniosłam w życiu. Nie pamiętam, kiedy piłam kawę i spacerowałam, nie pamiętam, kiedy zjadłam kiełbasę z ogniska i ogrzałam się płomieniem. Tak wielu rzeczy nie pamiętam, że zaczynałam zastanawiać się, czy kiedyś miały one miejsce w moim życiu. Czy kiedykolwiek wypiłam kawę i poczułam smak, czy zjadłam dobre owoce morza i poczułam, jakie są delikatne. Nie pamiętam, czy zjadłam lody tak, żeby delikatny chłód otulał moją jamę ustną, więc pewnie robiłam wszystko na wyścigi. Robiłam szybko, żeby robić, a nie żeby smakować i czuć. Jedzenie potrzebne jest do życia, a nie do tego by je smakować.
Tak wiele w życiu po prostu przeszłam, przebiegłam, zdeptałam i zapomniałam. Nie pamiętam nerwów towarzyszących na maturze, ekscytacji na obronie. Nie pamiętam tych wszystkich wyjazdów studenckich, bo miałam wrażenie, że są niepotrzebne. Tak wiele w życiu zapomniałam. Pomyślałam tylko o tym, żeby dążyć, zdobywać, odhaczać. Tak wiele z tak niewielu wspólnych chwil z rodziną, przyjaciółmi, dziećmi… straciłam.
Nikt mnie nie rozumiał, bo trudno rozumie się kogoś, kto prosi się tylko o niezrozumienie. Nikt nie zastanawiał się, ile to kosztowało, żeby być taką, a nie inną osobą. Nikt nie zadał pytania: jak się czuje. Chociaż, jak dłużej o tym myślę, to pewnie czasem, jak już byli to zadawali wiele pytań. Tylko pewnie ja, nie wiedziałam jak na nie odpowiedzieć, bo ja nie czułam nic oprócz obojętności, którą na każdym kroku podkreślałam. Wydawało mi się, że im bardziej będę wyjątkowa, tym będę ważniejsza, lepsza. Nie chciałam być jak inne kobiety, bo widziałam w nich tylko nudę. Można mi przypisać wiele cech, ale nie to, że byłam nudna.
Są momenty w moim życiu, kiedy dopada mnie ta melancholia, kiedy czuję się jak aktor w przedstawieniu jednoosobowym, na którego już widownia nie chce patrzeć. Czy coś bym zmieniła? Czasem myślę, że wiele. A czasem dopijam drinka, z najlepszego alkoholu. Patrzę na moją piękną posiadłość, nie martwię się co będzie jutro, bo nawet jeśli jutra nie będzie, to ja jestem wygranym w tym jednym, jedynym wyścigu. Całą resztę przegrałam z trudem i złością, ale nie wiem, czy chciałabym to życie jakoś zamienić. Nawet jeśli poniosłam więcej strat niż zysków. Nawet jeśli uśmiech nie jest mi najbliższy, to w życiu ceniłam i cenię bardzo dostatek i materialne potrzeby, żeby teraz umieć tak zwyczajnie po ludzku powiedzieć, że żałuję. Samotność z dobrym drinkiem, jest lepsza niż słaby alkohol, w dobrym towarzystwie.
Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.
Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.