Więcej...

    Jedno jest pewne: już nigdy nie wyłączę dźwięków telefonie

    Siedziałam w samochodzie na autostradzie, do końca życia będę pamiętać ten ogromny korek. Ludzie się denerwowali i szukali jakiegoś miejsca, żeby chwilę odsapnąć, bo pogoda nie rozpieszczała, upał był nie do zniesienia, w końcu to środek wakacji, środek lipca. Wychodzili, rozmawiali ze sobą, spoglądali w stronę tego niekończącego się korka, też byłam zmęczona, podróż nie była długa, jednak wzmagała u mnie złość na zaistniałą sytuację. Od rana miałam ciężki dzień, dużo pracy i mało możliwości, żeby coś pośpieszyć. Jak niewiele wtedy wiedziałam, jak bardzo powinnam być zła, ale na coś zupełnie innego. To trudne, ale opowiem wam dziś moją historię.

    ***

    Tego dnia od rana byłam zdenerwowana, szef kazał mi zrobić projekt, którego wręcz nie znosiłam. Stawałam na głowie, żeby sprostać jego oczekiwaniom i słyszałam dzwoniący telefon schowany w torebce, ale miałam tak serdecznie wszystkiego dosyć, że nie odbierałam. W pewnym momencie zobaczyłam, że moja matka dzwoniła sześć razy, potem siedem i osiem. Myślałam, że znowu będzie zawracać mi głowę zakupami na niedzielny obiad. Zablokowałam w końcu telefon, wrzuciłam go do torebki i wyłączyłam dźwięki. Stwierdziłam, że mam serdecznie jej dosyć, tak jak tego dzisiejszego dnia.

    W ogóle mało rozmawiałyśmy w tym tygodniu. Nie miałam czasu i nie miałam do tego jeszcze chęci. Jak mam być z wami szczera, to byłam wręcz zła. Nadmiar obowiązków mnie przytłaczał, dopijałam kolejne espresso, kiedy pomyślałam, że jeszcze kilka godzin i będę wracać do domu. Nie sprawdzałam już telefonu, w sumie zapomniałam, że w ogóle ktokolwiek do mnie dzwonił. Czy to było straszne? Nie, myślę sobie, że każdy ma czasem taki dzień, kiedy chce się odciąć od świata, od ludzi, od tej całej technologii, która nas śledzi, namierza, która od nas wymaga. Ja wtedy miałam taki dzień. Nie pomyślałam tylko, co będzie potem i co to zrobi ze mną.

    ***

    O 16:00 dostałam informację od szefa, że muszę przejechać do innego miasta na kolejne spotkanie. Było już późno, a spotkanie było o 18:00, ociągałam się i w sumie nie wiedziałam, co mam zrobić, ale nie protestowałam. W sumie rzadko protestowałam. Byłam pracoholikiem, każdego dnia dokładałam sobie kolejnych zadań, jakby moje życie zależało od tego, ile wykonam w ciągu jednego dnia. Było mi ciężko pozbyć się uczucia, że moja praca definiuje moje życie.

    Do najbliższego miasta miałam tylko 30 minut, więc stwierdziłam, że skoro spotkanie jest o 18:00, wyjadę chwilę wcześniej, może jeszcze zjem jakiś późny obiad, napiję się kolejnej kawy. Za miastem zobaczyłam bardzo długi korek i pomyślałam: cholera, będę w nim stała nie wiadomo ile. Oczywiście nie podróżowałam długo, jednak dla mnie każda podróż jest zbyt długa.

    ***

    W samochodzie wyciągnęłam laptopa, pisałam maile, sprawdzałam harmonogram na kolejne dni, totalnie zapomniałam o wyłączonych dźwiękach w telefonie. W pewnym momencie jeden z ludzi stojących w tym korku zapukał w moje okno w samochodzie. Odsunęłam szybę nawet nie spoglądając na niego, bo byłam zła na tę całą sytuacją. W międzyczasie jeszcze pisałam smsa do szefa, że stoję w korku i nie wiem, co będzie, zdążył mi odpisać, że nie interesują go moje problemy. Co spotęgowało tylko moją złość i wkurzenie na tamten moment.

    Nie odwróciłam głowy, usłyszałam tylko znajomy głos: co ty tu robisz? Od razu złość w mojej głowie! Jak to co, stoję w korku! Obróciłam się i spojrzałam w kierunku okna, to był mój kuzyn. Patrzył na mnie wzrokiem, który niewiele mi mówił, ale był przerażony. Ponowił pytanie: co ty tu robisz?! Wzruszyłam ramionami, skrzywiłam twarz odpowiadając: też stoję w korku, podobnie jak ty. No tak, ale to nie ty tu powinnaś stać, czemu nie odbierasz telefonów, wszyscy próbują się z tobą skontaktować. Mówił szybko, ale wyczułam oskarżenie w jego głosie. Tym razem też się nie popisałam. Zaczęłam krzyczeć, że mam prawo do chwili świętego spokoju, do tego, żeby nie musieć ciągle myśleć, odbierać telefonów i zajmować się całą, tą durnowatą rodziną.

    ***

    Nie przerywał mi tylko słuchał mojego monologu. Nagle podniósł się, odsunął od mojego auta, powiedział krótko, ale stanowczo: sprawdź telefon, stoimy w tym korku, bo twoja matka miała wypadek. Zmroziło mnie nagle, poczułam, że jestem w innym wymiarze. Cisza, która zapanowała zatrzymała mnie, nie przeszkadzały mi nawet przejeżdżające obok mnie samochody po drugiej stronie ulicy. Jak to matka? Jak miała wypadek? Zaczęłam powtarzać sobie te słowa bardzo szybko w głowie, rzuciłam się do torebki, zaczęłam pospiesznie szukać telefonu, a tam zobaczyłam kilkanaście nieodebranych połączeń, w końcu smsy: odbierz, mam pytanie, mam problem.

    Wysiadłam z samochodu i zaczęłam biec wzdłuż stojących aut. Nagle jedna z osób, które wysiadły z samochodu, zapytały dokąd biegnę, ja pośpiesznie zaczęłam się tłumaczyć, że znam osobę z wypadku, że nie wiem, jak mam tam dotrzeć. Powiedział, że to jeszcze dobre dwa kilometry korka. Nie słuchałam tego, biegłam co sił w nogach, nie miałam ze sobą kluczyków od auta, telefonu, torebki. Wszystko zostało, a ja tylko biegłam. W mojej głowie była czarna dziura, poczucie winy, odpowiedzialności, poczucie tego wszystkiego sprawiało, że bolało mnie w środku, bolało mnie serce, bolał mnie umysł, bolało mnie wszystko. Czułam ból fizyczny i psychiczny.

    ***

    Kiedy dobiegłam, nie mogłam złapać tchu. Nie sądziłam nawet, że mam taką kondycję, nigdy w życiu nie przebiegłam tak szybko, takiego dystansu. Kiedy znalazłem się przy pierwszej karetce, zaczęłam wypytywać, co z moją matką, gdzie ona jest? Ratownik nic nie wiedział. Wysłał mnie do policjanta. Pobiegłam, zadawałam pytanie z taką prędkością, że policjant nie był w stanie na nie odpowiedzieć, złapał mnie za ramiona i powiedział stanowczo: uspokój się, o co ci chodzi? Próbowałam na spokojnie mu powiedzieć, że dostałam informację, że w tym wypadku brała udział moja matka i zobaczyłam nagle w oddali niebieski, całkowicie zmiażdżony samochód. Zamarłam, policjant patrzył na mnie i nie mówił nic. I znowu ta cholerna cisza, te trzy sekundy ciszy będą brzmiały mi w uszach do końca życia, kiedy będę o niej myśleć.

    ***

    Trzy sekundy na to, żeby zrozumieć co się stało. Cisza była wymowna. Zaczął od tego, że mu przykro, więc nie chciałam słuchać. Dalej krzyczałam: nie, to nieprawda! Nagle za zgniecionego samochodu wyjechało ciało w czarnym metalicznym worku. Nie pamiętam co było dalej. Nie pamiętam jak skończył się ten dzień, co działo się kilka dni później. Nie pamiętam dnia pogrzebu. Pamiętam tylko, że matka jechała na spotkanie, a na tym spotkaniu miałam być z nią. Zapomniałam, zwyczajnie zapomniałam.

    Zapracowana, osaczona, pod presją, zapomniałam o tym, co jest w życiu najważniejsze. Zapomniałam o chwilach, które są ulotne. Być może to była ta jedna rozmowa, która mogła zmienić tak wiele. Dziś tego nie wiem, chodzę do niej na cmentarz, na grobie kładę białe kwiaty i w myślach proszę ją o wybaczenie. Pytanie: czy ja kiedyś sobie wybaczę? Jedno jest pewne, już nigdy nie wyłączę dźwięków telefonie, bo być może one mogłyby zmienić wszystko.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziesz tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY