Więcej...

    Nie staraj się za bardzo

    Nowy rok, nowy początek. Dokładnie tak było w tym roku. W poniedziałek 2 stycznia otworzyłam drzwi biura nowego miejsca pracy. Byłam naprawdę podekscytowana. Dołączyłam do 20-osobowego zespołu marketingu w dużej spółce technologicznej. Do moich obowiązków należy budowanie eksperckiej marki firmy na skalę Europy. Na myśl, że będę między innymi tworzyć webinary oraz podcast, czułam chęć natychmiast zabrać się do pracy.

    Cieszyła mnie myśl, że będę częścią tak dużego zespołu. Ile możliwości poznania ciekawych ludzi, nauczenia się nowych rzeczy, zdobycie większego doświadczenia w marketingu! Po przeprowadzce z Warszawy do małego miasta oraz po urlopie macierzyńskim w końcu czułam, że „wracam do gry”.

    Nowa praca, nowe wyzwania!

    Oczywiście, czekało na mnie wiele wyzwań. Jedno z nich — zintegrować się z zespołem, gdzie już są swoje układy i relacje.
    Jestem osobą bardzo komunikatywną i otwartą. Jeżeli znasz się na structogramie, jestem bardzo czerwona: głośna, emocjonalna, energiczna, aktywna, ekstrawertyczna. Ogólnie nie mam problemu z nawiązywaniem nowych relacji i poznawaniem ludzi. Postanowiłam, że będę po prostu sobą, będę się uśmiechać, będę otwarta i pozytywnie nastawiona, i to wejście do zespołu odbędzie się w naturalny sposób.
    Minął tydzień. Potem kolejny. Zamiast czuć się coraz bardziej swobodnie, czułam się coraz bardziej napięta. Nie poznawałam samej siebie: czułam się nieśmiało, nie do końca wiedziałam, jak się zachować oraz kiedy się odezwać. Zespół miał swój “core”: Agnieszka, Kasia i Monika. One już od dłuższego czasu pracowały w firmie, przyjaźniły się również prywatnie. Były takimi nieoficjalnymi liderkami tego zespołu.
    Jednocześnie tworzyły taki dosyć hermetyczne grono, do którego nie wiedziałam, jak wejść. Zaczęłam dołączać do nich podczas wspólnych obiadów. Starałam się dołączyć do rozmowy, chociaż miałam wrażenie, że toczy się między stałymi członkami zespołu.
    Starałam się nawiązać relacje z zespołem, w szczególności z tym liderskim trójkątem. Zawsze byłam miła i uśmiechnięta, zgadywałam, zadawałam pytania, ale relacja nie płynęła.

    Znowu trafiłam do szkoły?

    Zaczęłam czuć się odrzucona. Coraz częściej przypominały mi się szkolne dni, kiedy byłam wyrzutkiem. Wtedy byłam bardzo nieśmiałym, niepewnym siebie kujonem. Miałam tylko jedną przyjaciółkę, tak samo mocno zaangażowaną w naukę i zdobywanie najwyższych ocen. Zaczęło mi się przypominać, jak koledzy z klasy śmiali się ze mnie, a ja chowałam się w toalecie i płakałam.
    Ale teraz jestem dorosłą kobietą! Dojrzałą emocjonalnie, świadomą, inteligentną, dosyć atrakcyjną! Nie mogę w pracy czuć się tak, jak kiedyś czułam się w szkole. Po prostu muszę bardziej się postarać, aby nawiązać relacje z zespołem.
    Moja szansa wykazać się
    W pewnym momencie zostałam odpowiedzialna za wewnętrzną kampanię edukacyjną. Poczułam się wyróżniona i doceniona. Poczułam, że jest to moja szansa, aby wykazać się, pokazać swoje kompetencje oraz umiejętności liderskie.
    Zaplanowałam spotkanie zespołu, podczas którego mieliśmy ustalić szczegóły kampanii. Przed spotkaniem rozpisałam agendę. Dołożyłam wszelkich starań, aby jak najlepiej przygotować się do spotkania i dobrze je poprowadzić.
    Nadszedł dzień X. Weszliśmy do sali. Zespół jak zawsze zaczął głośno omawiać temat kampanii, przerywając sobie wzajemnie, żartując i przeskakując z tematu na temat. Starałam się trzymać się agendy i raz za razem kierować dyskusję w konstruktywną stronę, aby ustalić jak najwięcej rzeczy.
    Wyszłam po spotkaniu bardzo zmęczona. Czułam się wyssana z energii. Mimo wszelkich moich starań nie miałam pewności, czy mogę nazwać to spotkanie udanym.
    Tak czy inaczej, mijały kolejne robocze dni i kampania nabierała kształtów. Byłam pochłonięta pracą, starając się dograć każdy szczegół.
    Moje obowiązki mnie pochłonęły. Z przyjemnością przychodziłam do pracy i rzucałam się na kolejne wyzwania, pracując nad kampanią, webinarami oraz nad koncepcją podcastu. Starałam się dawać z siebie wszystko. Ale między sobą i zespołem czułam jakiś mur. Nie mogłam zrozumieć, w czym rzecz. Nie czułam od nich wsparcia i akceptacji. Więc postanowiłam, że po prostu skupię się na pracy.
    Tak niepostrzeżenie zleciało dwa miesiąca i mój okres próbny powoli zbliżał się ku końcowi.

    Sukces czy porażka?

    Pewnego dnia dostałam od szefa zaproszenie na podsumowanie okresu próbnego. W tym czasie cała kampania już była zaplanowana. Byłam gotowa przeprowadzić pierwszy webinar. Myślałam, że całkiem nieźle jak na 2 miesiące pracy. Byłam dumna z siebie i szłam na spotkanie, aby dostać swoją piątkę.
    Wchodząc do pokoju, zauważyłam, że szef ma zbyt poważną minę, żeby pogratulować mi moim sukcesom zawodowym.
    Jakie było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałam się, że po tym spotkaniu, na którym tak bardzo się starałam zrobić wszystko, jak najlepiej, nastroiłam przeciwko siebie cały zespół. Tak bardzo chciałam uzyskać akceptację społeczną, być słyszana i widziana, że nie uszanowałam tego, w jakim sposób ten zespół funkcjonuje.
    Okazało się, że moje starania mają całkiem odwrotny efekt. Zespół stwierdził, że jeżeli jestem taka mądra i próbuje im narzucić jakiś sposób funkcjonowania, który nie jest naturalny dla tego zespołu, to powinnam sama sobie radzić ze swoimi zadaniami. Podświadomie zamknęli się przede mną. Tak moje starania nawiązać relacje z zespołem i zostać przyjętą poskutkowały murem między mną a zespołem.

    Co teraz?

    Cóż w tej sytuacji miałam dwa wyjścia: obrazić się na cały świat, szefa, zespół, że nie doceniają i nie widzą moich starań albo być wdzięczną za informację zwrotną i postarać się wykorzystać ją, aby zostać lepszą wersją siebie.
    Okazało się, że moje szkolne doświadczenie pozostawiło we mnie głębszy ślad, definiując pewne moje zachowania, nawet kiedy już jestem dorosłą świadomą, pewną siebie kobietą, mamą i doświadczonym marketerem. Tak mocno potrzebowałam akceptacji społecznej, której nie miałam w szkole, tak bardzo chciałam być słyszana i widziana, że zamiast mówić – krzyczałam, zamiast być otwartą i towarzyską – narzucałam się. Starałam się zbyt mocno. Zamiast po prostu być sobą – przesadzałam w próbach nawiązania relacji, Zamiast robić swoje obowiązki najlepiej jak potrafię – angażowałam się w zbyt wiele rzeczy i nie „dowoziłam” na czas. Zamiast poczekać, aż zespół mnie pozna, polubi, zaakceptuje – od razu na siłę próbowałam zająć taką samą pozycję, jak miały Agnieszka, Kasia i Monika. Chciałam być tak samo widziana i słyszana, jak one. To wszystko miało odwrotny efekt.

    Nie staraj się tak bardzo

    Jaki z tego jest wniosek? Dla mnie ta historia ma wiele wniosków, ale Tobie dziś chciałam przekazać jeden. Najczęściej, kiedy staramy się za mocno, kiedy za bardzo czegoś chcemy, kiedy nadajemy czemuś zbyt duże znaczenie, ma to całkiem odwrotny efekt. Zamiast usilnie płynąć pod prąd, tracąc całe siły, warto na chwilę się zatrzymać, zobaczyć, jak rzeka płynie i zacząć płynąć z prądem, ale w swoim kierunku.
    Teraz kiedy to wszystko sobie uświadomiłam, odpuściłam. Przestałam tak się starać, żeby mnie polubili i zauważyli, jaka jestem wspaniała. Znowu zaczęłam czuć się sobą. Kiedy przestałam próbować na siłę zabrać głos, zaczęli mnie chętniej słuchać, kiedy coś mówiłam. Kiedy przestałam na siłę starać się dołączyć do rozmowy, zadając różne pytania, zaczęli zadawać pytania mi, włączając mnie do dyskusji. Wystarczyło nie starać się tak bardzo.
    Gdzie Ty starasz się za bardzo? Może bardzo się starasz być najlepszą mamą? Lub bardzo starasz się prowadzić zdrowy tryb życia i masz do siebie wyrzuty za każdy kawałeczek czekolady, lub łyk wina? A może starasz się zawsze dobrze wyglądać i ładnie się ubierać? Jaką swoją niezaspokojoną potrzebę próbujesz w ten sposób zaspokoić? Przestań starać się tak bardzo i zobacz, co się wydarzy.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY