Kiedy byłam mała, nigdy nie usłyszałam od mojej matki, że mnie kocha. Nie usłyszałam też nigdy, że jest ze mnie dumna i w sumie, nigdy nie byłam dzieckiem, które przesadnie tęskni za swoją mamą. To nie było tak, że ona mnie zostawiła, to nie było tak, że nie miałam co jeść, nie miałam się w co ubrać. Pochodzę z bogatego domu i z racji tego nie mam co narzekać, w moim domu nie brakowało ani ubrań, ani jedzenia, nie brakowało niczego, poza miłością i wsparciem, poza byciem blisko, kiedy człowiek tego najbardziej potrzebował, a bez tego, ciężko funkcjonuje się w świecie, w którym jest wystarczająco ponuro i ciemno.
Bardzo długo czekałam na akceptację. Jako dzieciak przywykłam do tego, że nie mam się do kogo przytulić, ani też nie mam na kogo liczyć. Co spowodowało, że przyjęłam zasadę umiesz liczyć, licz na siebie. Wybudowałam mur, bo bolała ta samotność. Jako nastolatka miałam wrażenie, że moja matka jakbym mogła, to zamknęłaby mnie w szafie, nawet nie wiem czy z troski o mnie, czy strachu przed tym, że skończę jako nastolatka z dzieciakiem. I jaki to byłby wstyd, co tam, że ja potrzebowałabym wsparcia… opinia innych byłaby najważniejsza.
Matka kontrolowała mnie na każdym kroku i nie dawała za wygraną. Kiedy próbowałam dobrze się w tym życiu bawić i nie, nie chodziło o to, że piłam, paliłam, czy brałam narkotyki. Nie! Ja byłam zwykłą dziewczyną, wracającą do domu trzeźwa, lubiłam tańczyć, śmiać się, spędzać czas z przyjaciółmi. Nic po za tym, dla mojej matki byłam i tak złem wcielonym.
Ja zwyczajnie chciałam, żeby ktoś mnie kochał, przytulał. Jednak spójrzmy obiektywnie, jaki chłopak chciałby się spotykać z dziewczyną, której nawiedzona matka stoi zaraz za nią i tylko czeka, kiedy będzie mogła urwać jej głowę.
Nadszedł wiek, w którym powinnam wziąć sprawy w swoje ręce i ruszyć do przodu nie wiadomo w jakim kierunku, ale jedno było pewne, nie mogłam stać w miejscu. Tak zrobiłam. Pierwszą walizkę spakowałam mając 19 lat. Zdałam maturę i zwyczajnie, nie miałam już siły żyć w tym domu razem z nią. Usłyszałam wtedy, że zawsze będę mogła tu wrócić, bez problemu. Było jednak jedno „ale”. Miałam pamiętać, że biorę odpowiedzialność za swoje życie. I tak wyszłam z domu, z tą jedną walizką i szybko zrozumiałam, że świat na zewnątrz wcale nie jest taki prosty. Ba! Ja nawet zrozumiałam, że ten świat jest na tyle okrutny, że okrucieństwo, którego doświadczałam w domu wydawało się zabawą, dość dziwną, ale dalej zabawą.
Kiedy pierwszy raz poprosiłam matkę o pomoc, usłyszałam, że nie ma zamiaru pomagać niewdzięcznikowi, jakim dla niej byłam i że mogłam przemyśleć co robię zanim wyjechałam. Usłyszałam również, że jestem młoda i powinnam iść do pracy, a nie siedzieć na czterech literach i udawać, że jest źle. Cóż, nie udawałam, naprawdę było źle. Chciałam od niej usłyszeć, że mi pomoże, że faktycznie mogę wrócić do domu, jeśli jest, aż tak źle, chciałam usłyszeć te słowa i wierzyć, że są prawdziwe.
Znów poczułam się odrzucona, czułam się jak dureń, a tak naprawdę czułam, że jestem w tym życiu zupełnie sama, jak ta dziewczynka, ta mała dziewczynka, którą byłam. Wzięłam się w garść. Zaczęłam pracować, jakoś dni przepychać, które mijały powoli, jakby próbowały mi pokazać, gdzie moje miejsce. Dalej nie usłyszałam, że jest ze mnie dumna, że podniosłam się z dołka.
Ciągle było źle, za każdym razem, słyszałam, że mogło być lepiej. Mogło, zawsze może być lepiej, ja również wierzę w to, że zawsze może być lepiej. Może gdybym była kochana i doceniana, zrozumiałabym jak bardzo powinnam cenić siebie, jak moje poczucie własnej wartości powinno mi dawać siłę do tego, aby każdego dnia podnosić się i iść do przodu, ale ja tego nie wiedziałam. Słyszałam tylko jakie życie jest beznadziejnie, że takie właśnie jest życie, że na nic nie zasługuje i że skończę na dnie. Kiedyś bardzo w to wierzyłam.
Lata mijały, nie czułam wsparcia, czułam się jak wrak, aż pewnego dnia zapragnęłam mieć normalny dom i normalną rodzinę. Spotkałam człowieka, który dawał mi dużo szczęścia i wsparcia, ale usłyszałam, że na pewno mnie zdradzi, wykorzysta, szuka naiwnej, że jest nierobem, że nie będzie w stanie mnie utrzymać. Niszczyła mnie psychicznie znów, po raz kolejny.
Pewnego dnia usłyszałam, że jak sobie zrobię dzieciaka, to sama sobie będę z nim siedzieć, bo ona mi nigdy nie będzie pomagać, bo już mi w życiu pomagała. Próbowałam, w odmętach pamięci, znaleźć te momenty, ale cóż… było ciężko. Nawet jeden raz nie pomogła. Kiedy wyszłam za mąż i zaczęłam swoje normalne życie, czułam ciężar jej nienawiści do życia, do ludzi, do wszystkiego. Miałam wrażenie, że nienawidziła tak siebie, że nie wiedziała co z tym zrobić, dlatego ja rykoszetem dostawałam za wszystko.
Próbowałam się odciąć, tak naprawdę od wszystkiego. Cały czas ode mnie coś chciała, a ja nie potrafiłam jej odmówić. Chciała też rządzić i tutaj dość często udawało jej się osiągnąć sukces. Tak pewnego dnia zrozumiałam, że to nie jest kwestia tego, czy ja się chcę odciąć, czy nawet mogę odciąć, zrozumiałam, że jeżeli tego nie zrobię, to zniszczę siebie, tak jak ona niszczyła siebie i pewnie mnie. Całe życie robiłam wszystko, żeby tak nie cierpieć i kto by pomyślał, że najważniejsza osoba w życiu człowieka, potrafi go tak sprowadzić do parteru, skopać, a na koniec powiedzieć, że to nie jego wina. Nie oczekuję, że kiedyś jej to powiem, że mi na to pozwoli. Oczekuję od siebie, że będę w stanie zrozumieć, że łatwiej mi jest bez niej, niż z nią.
Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.
Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.
Czytałam i widziałam siebie z tą tylko różnicą że byłam bitą i wprost oskarżaną o wszystkie niepowodzenia w Jej życiu. Bo gdyby nie to że mnie nie wyskrobała jak robiły to inne kobiety to Jej życie byłoby lepsze.
Kiedy zmarło moje jedyne Dziecko, mój Syn powiedziała:zawsze mówiłam że trzeba mieć dwoje dzieci….
Świat już runął do końca a moje serce do Niej kompletnie umarło ….