Więcej...

    Trzeba być odważnym, żeby żyć

    Usłyszałam hałas, kiedy wstałam, dźwięk zbitej szklanki, przeszywał mnie na wylot. Bałam się, widziałam, że wrócił, ale bałam się podnieść z łóżka. Odwróciłam głowę i spojrzałam na zegarek. Było po północy. Zastanawiałam się co czeka mnie tej nocy, trzaskanie drzwiami, rzucanie kluczami po całym domu, czy dla odmiany zapijanie smutków. Każdy dzień był nosicielem nowych zmartwień, a ja tak zwyczajnie chciałam, żeby ten człowiek w końcu zniknął z mojego życia. Tylko widocznie nie zawsze chcieć, to znaczy móc.

    ***

    Miałam 25 lat, mogłoby się wydawać, że przede mną całe życie, ale mam wrażenie, że umarłam. Pewnego dnia, moja dusza odeszła, a ciało ciągle pląta się pomiędzy tym co na ziemi. Bardzo chciałabym uciec, ale nie do końca wiem gdzie. Bałam się, że tak już skończę, zwyczajnie bałam się każdego kolejnego dnia, wiedziałam, co mnie czeka i chyba to było najgorsze.
    Mojego męża poznałam bardzo wcześnie, na jednej z dyskotek, na której bawili się wszyscy nasi znajomi. Jak się okazało później, wszyscy wiedzieli kim on jest, tylko ja jakoś nie potrafiłam zauważyć prawdy, albo potrafiłam, ale nie chciałam wiedzieć. Na początku był czarujący, zapraszał mnie na różnego rodzaju imprezy, zawsze były tańce, świetnie się razem bawiliśmy, zawsze też był alkohol…

    ***

    Nigdy nie uważałam, żeby miał jakiś problem z alkoholem, wręcz przeciwnie. Wydawało mi się, że to takie normalne, ale wiecie jak to jest, kiedy żyje się w domu, w którym alkohol jest na porządku dziennym. Normą, w moim domu było to, że jest się podchmielonym. W takim domu jedno piwo to tak jak jedna Coca Cola. Dlatego, kiedy wychodziliśmy i on pił, zdarzało mu się wypić raz mniej, raz więcej, ale dla mnie mieścił się w granicach normy. To straszne, ale taka była prawda.

    Pewnego dnia zwyczajnie chciał żebyśmy pojechali za miasto. Wynajął pokój w hotelu i stworzył jakąś piękną historię, w którą uwierzyłam od razu. Przespaliśmy się. Ta noc zaważyła na całym moim życiu… czy żałuję? Cholera! Mam dziecko, najcudowniejszą istotę, która jest w moim życiu, ale chciałabym cofnąć czas, zmienić to, co jest obok mnie. Chciałabym wziąć czarodziejską gumkę i wymazać ostatnie kilka lat, chciałabym zwyczajnie zmienić swoje życie. Oczywiście ta noc spowodowała, że zaszłam w ciążę. Szybki ślub, bo przecież mimo, że nasze rodziny miały swoje alkoholowe problemy, bardzo mocno wierzyły w to, że ślub łagodzi obyczaje. Panna z dzieckiem, kawaler dojeżdżający do swojego dziecka, to nie mieściło się w ich głowach.

    Koszmar się zaczyna

    Jeszcze w ciąży czułam, że to, co mnie otacza, to jakaś głęboka studnia. On pił, ciężko mi nazwać to, co robił w ciągu dnia, bo to chyba nie była praca. Za każdym razem wracał z niej pijany, ale nie awanturował się na początku, wracał i zwyczajnie kładł się do łóżka. Nie mieliśmy relacji, w sumie nie miałam jej z matką, ojcem, więc nie czułam potrzeby relacji z nim, ale pewnego dnia wrócił do domu i uderzył się w kolano o stołek, który stał przy stole. Podniósł ten stołek do góry i cisnął nim o ścianę, stołek rozleciał się jak szklanka na milion kawałków. W ścianie została dziura, której jeszcze kilkanaście miesięcy później nie miał kto naprawić. Podszedł do stołu i go przewrócił. Na początku stałam i zastanawiałam się, co się dalej wydarzy, co w ogóle się dzieje. Nigdy taki nie był… on odwrócił się, spojrzał na mnie i powiedział, że to moja wina. Po czym podszedł do mnie i zamaszystym ruchem dłoni, uderzył mnie w twarz.

    Dalej tam stałam, nie mając pojęcia, co się dzieje, co się zaraz wydarzy i dlaczego tak się dzieje. Nie zrobiłam nic, żeby sobie pomóc, po prostu tam stałam i po prostu zwyczajnie patrzyłam. Czułam jak krew spływa mi z rozciętej wargi i kapie na moją błękitną bluzkę, ale nie zrobiłam nic, absolutnie nic i to był taki moment, w którym on chyba uznał, że ja się zgadzam na to, żeby mnie tak traktować. Potem bił mnie już o każdą pierdołę.
    Pamiętam moment, kiedy wróciłam ze szpitala z małym dzieckiem. On nawet nie spojrzał na nie, nie spojrzał też nawet na mnie. Wróciłam wykończona psychicznie i fizycznie, a on wyszedł świętować narodziny dziecka, którego nawet nie przytulił. Wrócił po trzech dniach jak gdyby nigdy nic. Zażądał obiadu, nie zrobiłam nic, patrzyłam w ścianę, kiedy on żarł zupę. Zastanawiałam się, kiedy znów dostanę w pysk. Pamiętam tę panikę, kołatanie serca, zimne dłonie. Jednak on wstał, odniósł talerz i wyszedł.

    Moja wina, wielka wina

    Kiedy płakało dziecko, dostawałam po gębie, bo go budzi. Kiedy wychodziłam z dzieckiem na spacer, on nigdy nie chciał pójść z nami. Kiedy chodziłam do moich rodziców, mówili, że powinnam być przykładną żoną, nie narzekać, nie płakać, bo tak już jest. Takie jest życie, powinnam się cieszyć, że mam gdzie mieszkać i, że ktoś daje mi pieniądze na jedzenie, bo oni nie mają i nie będą mi pomagać. Płakałam dniami i nocami, ale tak żeby nie widział. Pewnego dnia wrócił i był tak pijany, że nie miałam ochoty na niego patrzeć. W pokoju, kiedy próbował usiąść, przewrócił się na wersalkę… tak bardzo chciałam, żeby on spał, a najlepiej nigdy się nie obudził. Ogarnęłam siebie, moje dziecko, dom, ugotowałam obiad, powiesiłam pranie. Wszystko zrobiłam idealnie, bo wiedziałam, że kiedy się obudzi, może znaleźć powód do tego, żebym znów dostała po gębie. Patrzyłam jak śpi, przechodziłam obok niego na palcach i zastanawiałam się, jaką trzeba być kretynką, żeby pozwalać sobie na to, żeby ktoś kazał mi chodzić na palcach.

    Nie miałam niczego, domu, pracy, pieniędzy. To małe dziecko i ja, mam wrażenie, że nikogo nie obchodzimy, a już na pewno nie tego zwyrodnialca, który pijany majaczył na wersalce. Gdybym miała więcej odwagi, to bym spakowała walizki i wyszła. Kiedy patrzyłam na niego, nienawiść powodowała załamanie. Powodowała ból, bezsilność, łzy, które cisnęły mi się do oczu. To właśnie ta nienawiść dawała mi siłę każdego dnia, bo z jednej strony wiedziałam, że nie mam siły odejść, więc muszę być na tyle silna, by żyć w tym syfie. Zastanawiam się, kiedy uderzy mnie tak, że się nie obudzę, bo i o tym zaczęłam marzyć. Mimo tego, że panicznie boje się, co się wtedy stanie z moim dzieckiem, to marzyłam, że się nie obudzę pewnego dnia.

    Odwaga to cnota

    Tak mijały miesiące mojego małżeństwa. Mam wrażenie, że przede mną jeszcze 50 lat cierpienia i bólu. Czekam na wybawienie, ale ono nie nadejdzie, ja to wiem, ono nie nadejdzie. Jedyną osobą, która może zerwać kajdany z dłoni, to ja. A ja nie mam siły, by żyć, może kiedyś, może dotrwam, może będzie inaczej. Moje życie to idealny przykład tego, że gdy chcesz, nie zawsze możesz, ale tak naprawdę, nie możesz, bo ty sama się zatrzymujesz. Być może te drzwi, które budzą taki lęk, które stoją naprzeciwko ciebie i aż proszą się, by je otworzyć, dają znak, że warto przez nie przejść. Trzeba być odważnym, aby żyć, ale trzeba być jeszcze odważniejszym, by umieć odejść i pójść w nieznane.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziesz tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY