Efektem tej ostatniej współpracy jest tegoroczny album „Po moim trupie”, który niedawno został także wydany na ekskluzywnym podwójnym winylu. Już go Państwo jednak nie kupią, bo jego ilość była ograniczona do liczby osób, które go zamówiły (owe wydawnictwa zostały zresztą okraszone podpisami ich bohaterów). Co ciekawe, „Edycja limitowana” miała być pierwotnym tytułem recenzowanej płyty. Stanęło jednak na wyrażeniu „Po moim trupie”, będącym nawiązaniem do tego, jak Kazik zareagował na jedną z pierwotnych propozycji grafiki okładkowej.
Kazik jest przez wielu ceniony przede wszystkim jako autor odważnych tekstów, które często mają publicystyczny i autobiograficzny charakter. I takie teksty (napisane głównie na Teneryfie) dostajemy też od niego na opisywanym krążku (czasem w nich „puszcza oczko” do swoich wcześniejszych utworów, jak choćby „Łysy jedzie do Moskwy” zespołu KNŻ przemycony w utworze „Dym”). Być może są to jego najbardziej osobiste teksty w karierze! Mam tu na myśli zwłaszcza „Autoportret”, w którym Kazik nie tylko z rozbrajającą szczerością opisuje swoje życie, ale też wspomina o tym, że tego życia mogło w ogóle nie być – ojciec namawiał jego matkę na aborcję (mama Kazika zmarła 21 listopada, o czym dowiedzieliśmy się już po publikacji tego tekstu – przyp. M.B.), a ona przez jakiś czas ukrywała przed nim ciążę.
Rodzinnych i prywatnych wątków jest w tym kawałku znacznie więcej. O rodzinie – ale pokazując jej ciemne strony – traktuje też kompozycja „Rodzina”, a do tej założonej przez Kazika nawiązuje „Toruń”, dedykowany niezwykle ważnemu miastu w kontekście rozwoju relacji Kazika ze swoją przyszłą żoną Anią. Żona Kazika z pewnością docenia teraz fakt, że Staszewski znacznie zadbał o swoje zdrowie. Po odstawieniu papierosów i alkoholu przestał on bowiem też jeść mięso (choć akurat tutaj wpływ na zdrowie może być dyskusyjny).
Pro-wegetariański, ale przede wszystkim pro-ekologiczny charakter, ma „Smrut”, mój zdecydowany faworyt tej płyty. Jego atutem jest nie tylko świetny tekst zaśpiewany z niezwykłą pasją przez jego autora (z zapadającym w pamięć szlagwortem „Wali na potęgę”, który odnosi się nawet do Światowej Organizacji Zdrowia, czyli WHO). Ten utwór może stać się wizytówką Kwartetu ProForma. Punkowa energia miesza się tu z podniosłą partią instrumentów klawiszowych, za które odpowiada w zespole Marcin Żmuda.
Ale to nie koniec muzycznej różnorodności formacji dowodzonej przez głównego gitarzystę (grającego tu na akustycznym instrumencie) i kompozytora (a także wokalistę, ale niestety nie na tej płycie), Przemysława Lembicza. Zespół uzupełniają jego brat, gitarzysta Piotr, oraz perkusista Marek Wawrzyniak. Panowie serwują nam np. imitację muzyki sakralnej we wspomnianym „Toruniu”, elementy kojarzące się ze ska w kawałku „Dym”, punkowe okrzyki i gitary w końcówce „Co najlepszego zrobiłaś”, specyficzne (celowo jakby „dziecięce”) klawiszowe partie w „23 minutach”, a także klimat muzyki… karaibskiej, rumby i calypso w „Łączniku z Lanzarote”.
Kazik, który miał też swój wpływ na stronę muzyczną albumu, na wysokości zadania stanął także od strony wokalnej. Śpiewa różnorodnie (ale zawsze znakomicie frazuje). Zupełnie inaczej bowiem choćby w utworze, który wspomniałem przed chwilą, a np. antyklerykalnym „23 minuty”, w którym jakby chciał wręcz wykrzyczeć swój manifest.
Jeszcze inny, nieco ironiczny wokal, prezentuje w „Rudym 102”, w którym – co ciekawe – po raz pierwszy zagrał na saksofonie tenorowym (dwa ostatnie utwory zostały wybrane na single, choć spodziewanego efektu promocyjnego nie przyniosły) – najbardziej publicystycznym kawałku, traktującym o dwóch politycznych stronach polskiego medalu. Podobną tekstową wymowę – choć bardziej przekorną – ma bardzo dobry „Uciekam z Polski” – chyba najbardziej stylistycznie zróżnicowany i zbliżony do twórczości Kultu, czyli macierzystej formacji Kazika (z której na recenzowanej płycie gościnnie zagrali trębacz Janusz Zdunek, saksofonista Mariusz Godzina oraz puzonista Jarosław Ważny).
Płytę zamykają ballady, z których wyróżniłbym „Co najlepszego zrobiłaś” i „Koniec radości”, utrzymane w „klimacie” utworów Stanisława Staszewskiego. Na pochwałę zasługują też choćby niebanalne „Wudensje”, jeden z lepszych utworów na tej bardzo dobrej i równej płycie, która ma tylko jedną zasadniczą wadę… A jest nią to, że nie śpiewa na niej – nie licząc drugiego głosu (np. w „Rodzinie”) i chórków – w ogóle Przemysław Lembicz, obdarzony niskim głosem o pięknej barwie. Aż prosiłoby się usłyszeć jego charakterystyczny głos jako główny wokal w utworze, do którego tekst napisał Kazik. Oby stało się tak na kolejnej płycie, której – po tym, co usłyszałem teraz – nie mogę się już doczekać!

Więcej o kulturze i sztuce znajdziecie tutaj.