Elvis Strzelecki: Pamiętasz pierwszy moment, kiedy sięgnęłaś po kartkę papieru, by napisać piosenkę?
Kamila Witek: Bardzo dobrze pamiętam ten dzień. Mieszkałam wtedy z siostrami w jednym pokoju i miałam łóżko piętrowe, w którym zrobiłam sobie swoją ukochaną przestrzeń. Śpiewałam już wtedy w zespole, gdzie wspólnie komponowaliśmy melodie, ale przyszedł taki dzień, w którym poczułam, że muszę coś z siebie wyrzucić. Do tej pory pamiętam melodie i emocje, które mi wówczas towarzyszyły. Myślę, że w tamtym okresie było mi to bardzo pomocne w uwolnieniu swoich nastoletnich emocji. Wtedy jeszcze nie myślałam, że zostanę songwriterką.
A jak to było ze śpiewaniem? Od najmłodszych lat wiązałaś swoją przyszłość z byciem wokalistką czy traktowałaś to bardziej jako hobby?
Śpiewanie przyszło do mnie naturalnie i samo upomniało się o mój głos. Od samego przedszkola panie musiały widzieć we mnie talent, bo często byłam wybierana do głównych ról w przedstawieniach, tak jak później w szkolnym chórze, gdzie również miałam przydzielane solowe partie wokalne. Czułam wtedy duże wyróżnienie wśród rówieśników. To pchnęło mnie do założenia zespołu X-Mission, kiedy miałam zaledwie 11 lat. Teraz jak na to patrzę, to mogę śmiało stwierdzić, że od najmłodszych lat w moich żyłach płynie rockandrollowa krew. Razem z chłopakami i tutaj pragnę wspomnieć o Alanie Abramku (gitara elektryczna), Danielu Flisowskim (perkusja), Dominiku Sokołku (gitara basowa) i Mateuszu Jarudze (klawisze), jako grupa nastolatków tworzyliśmy naprawdę zgrany team.
Zagraliśmy nawet mini tour po lokalnych szkołach, oczywiście z autorskim repertuarem. Udało nam się wygrać przegląd muzyki różnej „Staś” w 2010 roku. To umożliwiło nam zagranie przed laureatami konkursu „Solo życia” organizowanego przez Mieczysława Jureckiego z Budki Suflera. Zmotywowało nas to do nagrania swoich piosenek w Izabelin Studio w Izabelinie pod Warszawą. Było to piękne podsumowanie naszej wspólnej twórczości, bo niestety każdy z nas widział siebie na studiach w innym mieście, a nawet kraju. Z tej przygody dowiedziałam się, że scena jest dla mnie czymś więcej i nie chcę z niej zrezygnować. Stąd wziął się pomysł na wzięcie udziału w programie „Bitwa na głosy”.
Jakim doświadczeniem był dla Ciebie udział w „Bitwie na głosy”, w drużynie Beaty Kozidrak?
Program telewizyjny to dużo więcej niż widzimy na ekranach podczas emisji odcinka. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie ilość osób biorących udział w przygotowaniach całego show. Myślę, że była to dla mnie fajna lekcja zderzenia się z tyloma osobowościami, jak i sprawdzenia się wśród tylu talentów. Sama obecność Beaty Kozidrak, którą do tej pory widziałam tylko na koncertach, sprawiła, że uwierzyłam w spełnienie marzeń, które są bliżej, niż mogłoby mi się wydawać.
Kolejny etap Twojej muzycznej przygody to współpraca z Majką Jeżowską. Co najbardziej zaskoczyło Cię w jej osobie, kiedy się poznałyście? Jakiej najcenniejszej rady udzieliła Ci Majka, jeśli chodzi o kwestie związane z muzyką, sceną, showbiznesem?
Najbardziej zaskoczyło mnie to, jak bardzo luźną osobą prywatnie oraz zawodowo jest Majka Jeżowska. Na pewno zaraża dobrą energią i humorem. Może właśnie to jest sposób na długowieczność. Dzięki niej mogłam ponownie poczuć się członkiem zespołu i po raz pierwszy zagrać w Operze Leśnej dla 5-tysięcznej publiczności, składającej się z samych dzieciaków. Proszę sobie wyobrazić ten okrzyk radości – nie do zapomnienia.
Ważny moment w Twoim artystycznym życiu stanowi dołączenie do teamu The Foxxes Music, czego rezultatem było pisanie tekstów m.in. dla Sylwii Przybysz oraz Sylwii Lipki. Jak wspominasz ten czas?
Moja współpraca z Adrianem Owsianikiem z The Foxxes Music zaczęła się z przytupem, bo naszą pierwszą wspólnie napisaną piosenką była ta dla Sound’n’Grace na płytę „Życzenia”. Do tej pory napisaliśmy około 120 utworów. Jeden z albumów Sylwii Lipki – „Fala”, na którym znalazły się stworzone przez nas piosenki, pokrył się złotem. Jestem z tego niewiarygodnie dumna. Nadal współpracujemy z Adrianem i chętnie siadamy do kolejnych produkcji.
Pozostając w temacie – domyślam się, że nie można mówić o czymś takim jak „typowy proces songwriterski”, gdyż sposób pracy jest zależny od artysty, dla którego piszesz tekst utworu. Czy są jednak jakieś punkty styczne w przypadku sesji songwriterskich?
To prawda, że nie da się opisać procesu piosenki w jednym zdaniu, choć często ten proces zaczyna się od kilku słów. Zaczynamy od „burzy mózgów”, bo najważniejszy jest pomysł i brzmienie, dobry styl i wyczucie trendów. Zależy mi, aby artysta w swojej piosence był autentyczny i mógł się z nią utożsamić, dlatego zawsze wcześniej staram się go poznać. Nie zawsze mam okazję spotkać się z artystą osobiście, więc mały wywiad na początku jest wskazany. Łącząc te rzeczy, możemy napisać naprawdę dobrą piosenkę.
Niedawno ukazał się Twój singiel „Baby Girl” z gościnnym udziałem S3l3na. To bardzo romantyczny utwór będący antytezą wielu współczesnych kawałków, których autorzy w dość trywialny sposób podchodzą do miłości. Jak Ty postrzegasz zarówno tę piosenkę, jak i romantyzm w czasach dominacji social mediów?
Fajnie, że zwracasz na to uwagę. Osobiście jestem bardzo wrażliwą i uczuciową osobą, i dla mnie ta sfera jest bardzo istotna. Chciałam pokazać, że o miłości i bliskości można napisać ładnie i bez przekleństw. Nie jest to żaden apel o walkę z wulgaryzmami, ale mam nadzieje, że moi fani, słuchając tego utworu, będą inspirować się do poprawy jakości w nazywaniu i przeżywaniu miłości. Nawet w dzisiejszych czasach pozostaję wierna swoim wartościom i tym chcę się dzielić. Może faktycznie niektórzy są autentyczni, gdy mówią o miłości w sposób wulgarny i przedmiotowy, ale do mnie to nie przemawia. Zdecydowanie wolę romantyczne i uczuciowe podejście do relacji z ukochaną osobą.
Oprócz utworów Johna Mayera, czyją twórczość poleciłabyś jako tło do randek?
John Mayer to zdecydowanie mój numer 1. Wprawdzie wszystko zależy od gustu, bo randka przy akompaniamencie Rammstein’a również może być udana. 🙂 Od siebie mogę polecić jeszcze twórczość Norah Jones oraz Kuby Badacha, którym zaraził mnie mój narzeczony.
Wraz z narzeczonym prowadzicie studio Sami Swoi, a także występujecie podczas eventów oraz wesel jako duet Louder. Jakie to uczucie móc pracować ze swoim partnerem?
Często spotykałam się z taką opinią, że pracy nie łączy się z życiem prywatnym, więc byłam bardzo uprzedzona, ale teraz już wiem, że nie wyobrażam sobie innego scenariusza. Mogę śmiało powiedzieć, że praca z Pawłem jest moim spełnieniem marzeń. Paweł Pawlak jest osobą bardzo pracowitą i zdolną, o wielkim sercu i wyrozumiałości. Przy sobie czujemy się bardzo dobrze, dlatego wspólna praca przychodzi nam z łatwością.
Skoro mowa o graniu na weselach bądź innych imprezach okolicznościowych – odnoszę wrażenie, że kiedyś wiele osób z bardziej mainstreamowego środowiska muzycznego podchodziło do niego sceptycznie, podczas gdy jest to dla artysty kawał pracy, a przede wszystkim mocny trening własnych umiejętności. Jak wygląda to obecnie?
Gram na weselach i wcale się tego nie wstydzę. Nie wiem, czy wiesz, ale Daria Zawiałow, Bruno Mars czy nawet Elton John zaczynali tak swoją karierę. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób to robisz i co sobą reprezentujesz. Nasz skład łamie stereotypy i to, co robimy, szyte jest na miarę dzisiejszych czasów. Kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej, dlatego mogło rzucać to czarną aurę na branżę eventową. Dzisiaj przyjęcia organizowane są na naprawdę wysokim poziomie i taki sektor to nasza działka. Każde przyjęcie to tak jak mówisz kawał ciężkiej pracy, nie tylko na scenie, ale i w studiu nagraniowym, na próbach, w social mediach, a także ciągły kontakt z nowymi klientami. Uwielbiamy to robić, co widać na naszych filmikach na Instagramie.
Gdyby przyszła do Ciebie po radę młoda osoba, która chciałaby zaistnieć w świecie muzyki, jakich rad byś jej udzieliła?
Najgorszy jest strach przed nieznanym i opinią innych ludzi, a własna twórczość muzyczna przeważnie do tego prowadzi. Ciężko jest dać złotą radę, bo chyba sama jej jeszcze nie poznałam, ale wiem, że konsekwencja w działaniu i wiara w sukces na pewno przybliży Cię, Drogi Czytelniku do swojego wymarzonego celu. Bardzo ważne jest też szlifowanie swoich umiejętności. Warto porzucić strach i wrzucić trochę na luz.
Podsumowując naszą rozmowę – jakie są Twoje plany muzyczne na ten rok?
Planów jest dużo, pomysłów jest jeszcze więcej. Na pewno w tym roku stawiam na wydawanie swojej twórczości. Myślę, że już do tego dojrzałam. Przede mną tysiące kilometrów, setki godzin na scenie i w studiu, dziesiątki realizacji, których nie mogę się już doczekać. Marzy mi się jeszcze własna złota płyta, więc podwijam rękawy i biorę się do pracy.
Więcej o kulturze znajdziecie tutaj.