Więcej...

    Świąteczna samotność

    Mam 30 lat, brunetka, piwne oczy, włosy do ramion, trochę przy kości, ale nad tym mogłabym jeszcze popracować. Nie skończyłam studiów, ledwo zdałam maturę, ale chyba nie o tym. Zabrzmiało to, jak na posterunku, kiedy zdaje się raport, kim się jest i co tak naprawdę się zrobiło. Ja nie wiem, ani kim jestem i czy w ogóle coś w tym życiu jeszcze zrobię. Cóż, wracając jakby do tematu. Chciałam Wam opowiedzieć historię człowieka, który przez 30 lat nie dowiedział się, czym są święta i nie dowie się, bo chyba już nawet nadzieja umarła, zwyczajnie nie jest mu to dane. Przeczytajcie moją historię, bo może są osoby, które znajdą w niej cząstkę siebie.

    Kiedy byłam dzieckiem, moi rodzice na zmianę upijali się, albo ryj darł ojciec, albo ryja darła matka. Święta raczej spędzałam w domu, w którym ciężko mówić o jakiejś choince, o wigilii nie wspominając, podobnie było z prezentami i całej reszcie. Babcia czasem zabierała nas na święta do siebie. Mówię nas, bo mam jeszcze czwórkę rodzeństwa, więc to już chyba taka trochę duża rodzina. U babci było dobrze. Nie było 12 potraw i wielkiej choinki, ale było czysto, spokojnie a co najważniejsze cicho. Nikt nas nie popychał, nie bił, nie krzyczał. Takie święta spędzałam do trzynastego, może czternastego roku życia. Na zmianę, albo z uchlanymi rodzicami, albo z babcią, która nigdy nie chciała przyznać, że nasza rodzina jest patologiczna. Może myślała, że kłamstwem zaczaruje rzeczywistość. Chociaż nikt z nas nie był głupi.

    Po trzynastym roku życia, nie wiem czy coś się zmieniło w otaczającej rzeczywistości, ale częściej matka była trzeźwa, więc przynajmniej ona już się nie darła. Nawet czasem udawało nam się przynieść z rodzeństwem jakieś dary ze szkoły, więc udawaliśmy, że te ochłapy to nasze prezenty i że ten badziew możemy powiesić na czymś, co szumnie nazywaliśmy choinką. Z resztą ona też była z odzysku. Pamiętam ją do dziś, chuda, ciemnozielona, wyblakła na końcach i była dość niska, nawet nie pamiętam, czy miała metr.

    Zawsze to coś… nie narzekaliśmy. Nie było światełek, bo w pewne święta, kiedy moja siostra przyniosła światełka od koleżanki, ojciec wyrwał te światełka mówiąc, żeby nie marnowała prądu na głupoty. Niestety razem z podarowanymi od koleżanki światełkami, wywrócił do góry nogami też choinkę, od tamtej pory już nigdy nie próbowaliśmy powiesić lampek na choince.

    Miałam dwie starsze siostry i dwóch młodszych braci, ale wszyscy jakby ścigali się do tego, żeby jak najszybciej opuścić ten fantastyczny dom. Kiedy ja byłam pełnoletnia moja starsza siostra już z nami nie mieszkała, najstarsza poszła w ślady rodziców, więc mieliśmy kolejną operę do oglądania. Bracia też nie szczędzili alkoholu, często kradli coś matce, albo ojcu, różnie, zależy co kto miał. Ten dom był jak jedno wielkie pole walki o promile.

    Dalej jednak świąteczna magia nie zmieniała w moim życiu nic. Chociaż czasem z biegiem lat zaczęłam chodzić na pasterki, a nawet kiedyś koleżanka zaprosiła mnie na święta. Nie pamiętam, czy miałam 18 czy 19 lat. Nie zaprosiła mnie na wigilię, tylko w pierwszy dzień świąt. Jadłam z nimi obiad, było jakoś tak inaczej, tak cicho, spokojnie, było co zjeść, a nawet nie śmierdziałam papierochami i alkoholem, ale co do wigilii to nie pamiętam, żeby w moim życiu była jakaś normalna.

    Czas nieubłaganie się nie zatrzymywał, kiedy miałam 20 lat, obiecałam sobie, że jak tylko stanę na nogi, to wyprowadzę się z tego patologicznego domu i tak też się stało. Znalazłam pracę za śmieszne pieniądze, ale przynajmniej takie, które pozwalały mi opłacić rachunki. Jeśli poznawałam facetów, to raczej pokroju mojego ojca, więc dość szybko kończyłam te znajomości. Moje koleżanki zaczęły wychodzić za mąż i rodzić dzieci. Ja miałam dość niańczenia mojego rodzeństwa, więc chciałam odpocząć.

    Znalazłam to moje wymarzone mieszkanie, szumnie nazwane mieszkaniem, bo to był pokój z aneksem kuchennym i łazienką, ale przynajmniej kiedy wracałam do tego pustego pokoju było cicho i czysto, i nie unosiła się woń papierosów i alkoholu, która przenikała się z wonią lęku i nienawiści. Z tego wybuchowego pomieszania zapachów, można było spodziewać się wielkiego wybuchu. Kiedy moi bracia byli starsi do takich wybuchów dochodziło.

    Kiedy miałam 25 lat, moja najstarsza siostra zmarła, tuż przed świętami i nie chcę być okrutna, ale usnęła na ławce w parku, sama, pijana, nikt jej nie pomógł, ale sama chyba nigdy tej pomocy nie chciała. Moi rodzice nawet nie zauważyli, że zabrakło jednego z nas. Moja starsza siostra nie przyznawała się do nas, urwała kontakt kilka lat wcześniej, więc jakby nie istniało nic, co mogłoby wskazywać, że będzie lepiej. Jeden z braci siedział w więzieniu, a drugi – szkoda gadać.

    Znów przyszły kolejne wigilie, tym razem w samotności. Przynajmniej było co zjeść. Babcia też już nie żyła, więc nie można było powiedzieć, że ktoś gdzieś czeka. Było mi ciężko i smutno, tylko święta zaczęły przypominać o tym, że jedna z nas odeszła. Z trudem mogłam myśleć o świętowaniu.

    Dziś kiedy to wspominam, patrzę w kalendarz, niedługo znów święta. Tym razem to naprawdę strasznie trudny ten moment w moim życiu, niedawno skończyłam 30 lat i mam wrażenie, że nic mnie dobrego nie spotkało, ale też nie spotka. Nie chcę wchodzić w związki, bo mam wrażenie, że spotka mnie to, co moją matkę. Najpierw alkoholizm, a potem gromadka dzieci, których nawet nie będę rozpoznawać. Boję się mieć przyjaźnie, bo musiałabym opowiadać, co mnie w życiu spotkało, a co tu gadać, więcej rozczarowań niż normalności.

    Chciałabym mieć jedno życzenie na te święta. Nie będą to zestawione stoły, pełno prezentów i nawet nie będzie to choinka. Chciałabym w te święta, aby samotność mniej bolała, bo chyba to jest najtrudniejsze. Kiedy siadasz przy pustym stole, obok puste miejsca, nic cię nie wspiera i nie scala, nie słyszysz tych żałosnych życzeń, ale czasem właśnie w tej ciszy, w tej trudnej samotności, chciałoby się usłyszeć te żałosne życzenia, bo ci co je słyszą, ich nie doceniają. A ile jest nas na tym świecie, ludzi, którzy nigdy nie usłyszeli życzeń i nigdy nie usłyszą. Mimo tego, że bardzo by chcieli. Czas świąteczny na pewno przeminie, jak każdy poprzedni. Liczę, że ból rozczarowania i samotności, minie tak szybko, jak święta.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    1 KOMENTARZ

    1. Odpowiadam Ci teraz po Świętach, ponieważ bardzo wzruszyła mnie Twoja historia. mam prawie 60 lat i życie się dla mnie skończyło. Dwa lata temu zmarł mój mąż i zostałam zupełnie sama. Rodzina męża odsunęła się ode mnie, a moja siostra ma mnie w nosie. Wcześniej Święta spędzaliśmy z mężem razem zazwyczaj sami. Czasami zapraszała nas ciocia męża. Było mi smutno, ponieważ u mnie w domu zawsze było rodzinnie. Po śmierci mamy to się skończyło. Męża rodzina , Tam każdy żył sam dla siebie. Teraz wiele bym dała, żebym mogła siąść z mężem do Wigilii. A najbardziej mi przykro, że moja siostra i jej mąż tak ze mną postąpili. Wolałabym, abym to ja zmarła, zamiast mąż. Samotność nie bolałaby tak bardzo. A najbardziej boli znieczulica siostry. Niby miałam normalny dom, a skąd ta znieczulica u siostry i agresja do mnie. Trzymaj się, jesteś młoda.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY