Więcej...

    Właśnie taki był plan

    Kiedy byłam dzieckiem, marzyłam o tym, żeby mieć siostrę i brata i najlepiej, żeby obydwoje byli ode mnie starsi. Miałabym wsparcie, pomoc i łatwiej byłoby mi w życiu. Lepiej jest być tym najmłodszym, niż tym najstarszym. Kiedy dorastałam, pragnęłam mieć dużą rodzinę. Dość często mówiłam o tym do moich przyjaciół, że moim największym marzeniem jest posiadanie gromadki, ślicznych, małych dzieciaczków. Najlepiej, żeby były mniej więcej w tym samym wieku, bo mogłyby się razem wychowywać. Nie doświadczyłam tego, ale wyobrażałam sobie, że to bardziej przywilej niż kara.

    Kiedy skończyłam szkołę średnią, nie zdałam matury, chyba nawet nie bardzo chciałam ją zdać. W głowie miałam tylko o to, że im wcześniej będę mogła mieć pierwsze dziecko, tym wcześniej zrealizuję mój plan i będę mogła cieszyć się moimi dziećmi, kiedy będą dorosłe. Tak, to dziwny plan, sama przyznaje, ale gromadka pięciu, sześciu albo nawet siedmiu dzieci – to było moje marzenie i mój cel. Domyślacie się sami, że nie każdy mężczyzna jest gotowy na to, żeby podjąć wyzwanie posiadania tak dużej rodziny i nie było mi dane zbyt szybko go poznać.
    Podjęłam pierwszą pracę, potem kolejną, lata mijały i w końcu mając 25 lat poznałam mojego obecnego męża. Nie spoczęłam na laurach i bardzo chciałam posiadać moją, wielką, kochającą się i wspierającą rodzinę. Tak wiem, dla niektórych ludzi to bardziej jak okrutny żart, niż plan na życie.
    Pierwsze dziecko urodziłam mając 26 lat. Tak to dość szybko biorąc pod uwagę, że nie znałam mojego partnera, ale nie przeszkadzało mi to, wiedziałam, że mnie kocha albo nawet nie tyle wiedziałam, co to po prostu czułam. Kiedy mój syn miał 1,5 roku zapragnęłam kolejnego dziecka, a że mój mąż nie stronił od alkoholu, to nie był wielki problem. Po kolejnych dwóch latach, urodziłam kolejne i kolejne, i kolejne dzieci. Wiecie, w moim planie wszystko było ułożone. Miałam mieć kilkoro dzieci, szczęśliwych, poukładanych, nie przewidziałam tylko jednego, że mój mąż, pijący w nadmiarze, nie będzie podzielał mojej radości z dużej rodziny, ale podzielał radość ze wspólnych nocy. Tak już bywa, jak ktoś zatraca się w alkoholu.
    Dobiłam do 35 lat i miała już sporą gromadkę dzieci. Męczyło mnie tylko to, że kiedy jedno przestawało płakać, zaczynały płakać kolejne, ale uważałam, że raźniej im będzie, kiedy będą miały niewielką różnicę wieku. Moje koleżanki patrzyły na mnie jak na kretynkę, na kogoś, kto pragnie mieć dzieci, a tak naprawdę, nie do końca wie z czym to się wiąże. Nie wiem, czy miały rację, mam to w sumie gdzieś. Chciałam mieć dzieci i je miałam. Wychowywałam je na tyle, na ile potrafiłam. Dostawały wszystko, co niezbędne, a zagraniczne wycieczki, to nie jest coś, co dziecku potrzebne jest do życia. Moje dzieci, to był mój skarb i tak wiem, niewiele kobiet w obecnych czasach ma marzenia posiadania dużej rodziny, ale ja miałam takie marzenie.
    Problemy zaczęły się w momencie, kiedy moje dzieci zaczęły dorastać, a pieniędzy było coraz mniej. Tak naprawdę miałam wrażenie, że moje dzieci jedzą tyle, ile powinny, nie tyle, ile chcą. Ubrania noszą jedno po drugim, wydawało mi się, że to jest szczęście, że biednie, ale uczciwie, że to szczęście. Niestety, kiedy moje dzieci zaczęły dorastać i chodzić do szkoły, zaczęły być obiektem kpin i drwin. Nie miały modnych plecaków, ubrań, a i codzienna higiena pozostawiała wiele do życzenia, bo kąpały się w miskach. Ubrania były prane, przecież tak bardzo się starałam, ale nie do końca byłam w stanie sprostać wszystkim obowiązkom.
    Wyprowadzałam dzieci do szkoły, gotowałam, prałam, sprzątałam i musiałam je odbierać. Ponownie byłam dumna z moich dzieci, ale one coraz mniej były dumne ze mnie i z ojca. Zaczęły się wyrzuty, że też chciałyby, że nie rozumieją i tak dalej… Nie wiedziałam, co mam im mówić, na dodatek znów zaszłam w ciążę i zaczynam mieć już dość bycia ogromną, spoconą, zmęczoną. Moimi dziećmi ktoś musiał się zajmować, a ich ojciec, to raczej ostatnia osoba, z którą chciałabym, żeby one spędzały czas. Moja matka już dawno powiedziała, że jestem maszynką do robienia dzieci. Przyjaciółki… no cóż… nigdy ich nie miałam, bo miałyśmy inne spojrzenie na świat.
    Dostawałam pieniądze z opieki i różne inne dodatki, było ciężko. Kiedy urodziłam ostatnie z moich dzieci, na początku miałam depresję, pojawił się nawet alkohol. Nie byłam w stanie sobie pomóc, a miałam obok siebie malutkie płaczące dziecko i gromadkę starszych, które albo kłóciły się między sobą, albo kłóciły się ze mną i ta idylla o dużej rodzinie jakoś prysła. Stanęłam na nogi, żeby pomóc sobie i zająć się moim maleńkim dzieckiem, ale zaniedbywałam starszych. Pojawiały się problemy, biły się w szkole, bo nie były w stanie znieść dokuczania przez inne dzieci. Jeden był za gruby, drugi za chudy.
    Miały kiepskie jedzenie w szkole albo nie mogły jeździć na wycieczki. Dyrektorka zaczęła wzywać mnie na rozmowy, miałam nawet skontaktować się z psychologiem, ale nie było mnie stać na prywatne spotkania, a na te darmowe kolejki były odległe. Moje dzieci miały problemy w szkole, bo nie stać mnie było na korepetycje i tak w koło. I nawet jeśli bardzo chciałam, żeby było inaczej, to było z każdym dniem coraz gorzej, cierpiałam. Czy żałowałam, że mam tak dużą rodzinę? Niestety, chyba muszę przyznać, że przez chwilę przyszło mi na myśl, że mogłam mieć inne życie, bardziej szczęśliwe, ale potem patrzyłam na moje dzieci i mimo wszystko cieszyłam się, że są.
    Dziś są już dorosłe, najmłodszy to już nastolatek. Wiem, że mają żal, że było im w życiu ciężko. Start w dorosłe życie miały z zupełnie innego pułapu. Było mi wstyd i ciężko, kiedy musiały przywozić mi jedzenie na święta. Jestem z nich dumna, bo mimo tego, że został zrealizowany głupi plan matki, to moje dzieci, które bardzo kocham, za które oddałabym życie – kiedyś mi wybaczą, wybaczą, że przeszły piekło i ciężką drogę przetrwania w wielkim świecie.
    Dziś mogę już powiedzieć, że jestem też dumna, bo wychowałam je mimo wszystko na porządnych ludzi. Dalej nie mogę patrzeć na swojego męża alkoholika, ale to się już chyba nie zmieni. Jestem zbyt stara i zbyt zmęczona, żeby brać pod uwagę jakąkolwiek zmianę. Cieszę się tylko, że nie zwariowałam w tym wszystkim, nie poddałam się i nie odpuściłam, ale też nie zgrywam bohaterki, bo sama zapracowałam na to, co miałam. Na dodatek i to chyba najgorsze, że to był plan od początku, a nigdy nie był to przypadek.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY