Więcej...

    Kobieta za ladą – wspomnienia z PRL-u

    Chleb i pyszne bułki o godzinie 15, niesamowity, piękny zapach... Rzadko kiedy donosiliśmy cały bochenek do domu, zazwyczaj nie było już przy nim piętki.

    ***

    Każdy sklep miał swoja potoczną nazwę. U nas był ,,Pod jedynką”, ,,Na rogu”, ,,Tuptuś” i ,,Na Kolejowej” , w miastach tymczasem były sklepy u: Tadzików, Grażyn czy Mietków.

    Sklep nr 1: W pamięci utkwiły mi zimne kafle na podłodze i ogólne zimno panujące w sklepie. Pani ekspedientka w białym fartuchu ubrudzonym krwią (tak mi się wtedy wydawało) i z koronkową opaską na głowie. W sklepie była tylko słonina i smalec, a za ladą wisiały wielkie, puste haki na mięso. Na stoliku pod oknem leżała książka skarg i zażaleń, ale na wsi raczej nikt się w nią nie wpisywał. Hejtu pisanego wtedy nie było, kto podpadł, był wyczytywany na sumie przez księdza.:)

    Sklep nr 2: Chleb i pyszne bułki o godzinie 15, niesamowity, piękny zapach… Rzadko kiedy donosiliśmy cały bochenek do domu, zazwyczaj nie było już przy nim piętki. Oprócz ogromnych kolejek po kawę Arabicę, pamiętam dokładnie, co czułam, kiedy kupowałam ciastka na wagę. Babcia, którą odwiedzaliśmy co dwa tygodnie, zawsze wrzucała nam do kieszeni jakieś pieniądze. Najczęściej była to stówka, z Ludwikiem Waryńskim na banknocie. Po standardowych pytaniach rodziców: ,,dlaczego wzięłaś? „, po wpłaceniu w poniedziałek, w szkole na SKO, zostawało mi czasem na słodycze. Kiedy w sklepie prosiłam o 10 dkg ciastek i wskazówka wagi wysuwała się lekko za 100 gram, modliłam się w myślach, żeby ekspedientka dorzuciła mi ostatnie ciastko. Wtedy pani sklepowa łamała wafelek na pół i odrzucała na bok. Czułam ogromny smutek i rozczarowanie.

    ***

    Sklep nr 3: ,,Kiosk Ruchu”. Obraz w mojej pamięci to stanie w kolejce za żyletkami Polsilver dla taty. Denerwowało mnie, kiedy stałam z mamą i padał na nas deszcz, nie rozumiałam – czemu ludzie spotykają się tam na rozmowy. To było prawdziwe miejsce spotkań. Nudziłam się, kiedy mama gadała ze znajomymi, więc oglądałam sobie w tym czasie wszystkie trzy wystawy kiosku. Zwłaszcza ta po lewej stronie budziła moją ciekawość. Były tam bardzo fajne rzeczy, ten świat za kratami kiosku wydawał się taki niedostępny, kolorowy i inny. Lubiłam też chodzić po gazety w Wigilię. Nie wiem, czy była to moja wyobraźnia dziecka, ale pachniały one świętami…

    Sklep nr 4: Nie lubiłam kupować w nim ciastek, bo w powietrzu unosił się zapach wędzonych ryb. Ekspedientki miały perfekcyjnie zrobione włosy. Z resztą to był obraz tamtych lat: trwała ondulacja, PRL-owski wąsik i włosy na nogach przebijające przez pończochy, czasem zwinięte w rulonik białe skarpetki, a do tego nieodłączne sandały.:)

    Sklep nr 5: beczka ogórków kiszonych i pani w pięknym, czarnym koku, która na szarym papierze, pod kreską w słupku, podliczała nasze sprawunki.

    ***

    Sklep nr 6: Zazwyczaj było spokojnie. Trzy zadbane ekspedientki piły herbatę ze szklanek w koszyczkach i jadły kanapki. Jedna z nich zawsze robiła na drutach. Kiedy rzucono towar rozgrywał się istny armagedon, od: ,,pan tu nie stał” po ,,zająłem kolejkę mamie”. Pamiętam jak stałam kilka godzin po buty dla siebie. Dostałam numer za duże, ale jednak – dostałam i to się liczyło.:)

    Sklep nr 7: Ekspedientka nie miała trwałej ondulacji. Nosiła niebieski fartuszek i nas wyrzucała ze sklepu mówiąc: ,,tu się kupuje, nie ogląda”. Zapach zeszytów pamiętam do dziś. W tym sklepie była niesamowita atmosfera, był jednak tylko dla odważnych.

    Sklep nr 8: Kryształy, kryształy, kryształy. Za ladą eleganckie panie, a w powietrzu unosił się zapach perfum ,,Być może…” i ,,Currary”. Ubrań się nie kupowało, regularnie przychodziły dary z Norwegii, pół gminy nosiło te same skarpetki z norweską flagą. Zabawki… pamiętam że miałam 7 lat i stałam na podwórku, kiedy przejeżdżał autobus z Norwegami i ktoś nawet nie wysiadając z pojazdu, rzucił mi pod nogi lalkę. Dziś pewnie uznałabym to za poniżające, ale wtedy byłam najszczęśliwszym dzieckiem na świecie… moja pierwsza prawdziwa lalka Barbie. W końcu miała ubranie i dużo włosów, a nie tylko kitkę na czubku głowy, jak miały to inne lalki. Pamiętam wystawy sklepowe….w sklepach było pusto, ale ich witryny przepiękne. Pełno waty, choinek, światełek i mikołajków. I najważniejsze… pięknie opakowane prezenty! Długo wierzyłam, że są one prawdziwe i zastanawiałam się co jest w środku.

    ***

    Ekspedientka w tamtych czasach miała władzę i siłę, miała znaczącą pozycję i każdy się z nią liczył… W szkole ważny był ten, którego pani nauczycielka wysłała po kredę, w sklepach rządziły ONE. Chyba musiały być zimne i ostre. Taki był system. Każdy z nas się ich trochę bał, ale je cholernie szanował. W domu bawiłyśmy się w sklepy i wszystkie chciałyśmy być wtedy ,,sklepowymi i pocztowymi”.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY