Więcej...

    Malowane ogniem i dymem

    Historyczka sztuki i kuratorka wystaw, autorka tekstów krytycznych i kuratorskich. Autor reportaży literackich i książek fabularnych, a także książek dla dzieci. Wspólnie opowiedzieli o życiu i o pracy twórczej Lubomira Tomaszewskiego w wydanej niedawno biografii „Lubomir Tomaszewski. Portret w płomieniach”. Przed Państwem Katarzyna Rij i Jerzy A. Wlazło.

    ***

    Miała Pani okazję poznać osobiście pana Lubomira Tomaszewskiego. Jaki to był człowiek?

    Katarzyna Rij: Lubomir Tomaszewski był przede wszystkim rzeźbiarzem. Lubek, bo tak życzył sobie, abym się do niego zwracała, był jak jego sztuka, z jednej strony delikatny i wrażliwy (jak obrazy tworzone ogniem i dymem), z drugiej – silny i nieprzejednany, jak jego kamienne rzeźby.
    Był miłym, szarmanckim, uroczym wprost człowiekiem. Miał też ciętą ripostę i był uparty, doskonale wiedział, czego chciał. Artystą przekonanym o misji, jaką ma do spełnienia. Przekonany o swoim talencie i wyjątkowości, wręcz geniuszu tego, co tworzył. Miewał też chwile zwątpienia, ale ciągle coś gnało go do przodu. Jako domator, uwielbiał kuchnię swojej żony, ze wstrętem odnosząc się do wszelakiego jedzenia serwowanego poza domem, obojętnie, ile gwiazdek miała restauracja.

    Skąd u Państwa fascynacja postacią pana Tomaszewskiego? Powstaniec warszawski, rzeźbiarz, artysta, projektant porcelany, emigrant, wykładowca…

    Jerzy A. Wlazło: Odpowiedzi jest kilka, ale wszystkie sprowadzają się do Facebooka, gdzie w komunikatorze, w spamie, pojawiła mi się wiadomość od całkiem obcej kobiety, przekonującej mnie do wspólnego stworzenia biografii człowieka, o którym w życiu nie słyszałem. Grzecznie podziękowałem i odmówiłem. Ale jej zależało, aby powstała i została opublikowana biografia Lubomira Tomaszewskiego, a wydawnictwo „Agora” zgodziło się, pod warunkiem, że napisze to autor znany im z wydanego właśnie niedawno „Chłopaka z Katynia”, czyli ja. Nie ukrywam, że miło to połechtało moją próżność, ale nadal odmawiałem, argumentując, że nie znam człowieka, nie znam jego twórczości, no i nie znam się na rzeźbie. A potem pojechałem do galerii w Ćmielowie. Rzeźby, które tam zobaczyłem, zawładnęły moją wyobraźnią. One przemawiają do człowieka. One nie są do zachwycania, one nie są do oglądania, one są do przeżycia. I już chciałem napisać tę książkę.

    ***

    K.R.: Zajmuję się sztuką od kilkunastu lat, na co dzień oglądam dziesiątki dzieł. Kiedy po raz pierwszy poleciałam do Nowego Jorku i odwiedziłam amerykańskie atelier Lubka, zdałam sobie sprawę z jak niezwykłą postacią mam do czynienia. Potem los prowadził mnie jak po sznurku, choć droga bywała wyboista. O tym, że moja fascynacja Lubkiem zakończy się powstaniem jego biografii, byłam przekonana już w samolocie, w drodze powrotnej ze Stanów.

    Czy pan Lubomir Tomaszewski bywał w Polsce po emigracji w 1966 roku do Stanów Zjednoczonych?

    J.A.W.: Oczywiście! Zresztą pierwsza wizyta w ojczyźnie, po wielu, wielu latach zdecydowanie wpłynęła na twórczość Lubomira. Zobaczył całkiem inny kraj niż ten, który zapamiętał. Zobaczył Polskę kolorową, tętniącą życiem, wolną. Od tego momentu w jego pracach odważniej pojawiały się jasne, radosne barwy.

    K.R.: Bywał. Podczas jednej z wizyt poznał właściciela Fabryki Porcelany AS Ćmielów, Adama Spałę, który zaproponował mu powrót do projektowania figurek ćmielowskich. Dzięki tej współpracy, po roku 2004, powstało kilkanaście nowych projektów porcelanowych rzeźb, w tym moja ulubiona „Sento – Kobieta Walcząca”.

    ***

    Czy biografia „Lubomir Tomaszewski. Portret w płomieniach” jest również wywiadem z panem Tomaszewskim? Czy powstawała w całości już po jego śmierci w 2018 roku i jedynie zostały zawarte jego wcześniejsze wypowiedzi?

    J.A.W.: Zaczęliśmy pracę nad książką. Mieliśmy polecieć do niego do USA, żebym go poznał, porozmawiał. Nie zdążyłem. Lubomir Tomaszewski zmarł miesiąc później. Na szczęście Kasia miała całą masę notatek, a przede wszystkim nagrań audio i wideo z prywatnych rozmów oraz takich, które powstawały z myślą o filmie dokumentalnym. Czyli: duża część materiału do książki została zebrana za życia Lubomira Tomaszewskiego. Niestety, on nie doczekał efektu tej pracy.

    K.R.: Podczas kilkunastu wizyt w USA udało mi się zgromadzić kilkadziesiąt godzin nagrań i setki stron notatek. Podczas godzin rozmów dowiedziałam się na przykład, że Lubka rzeźby znajdują się w kolekcji Rockefellerów, co czuje artysta, gdy płoną jego obrazy czy choćby, jak impregnować rzeźby przy pomocy żywicy epoksydowej i acetonu. Na marginesie, muszę przyznać, że to niewdzięczna i wymagająca robota.

    Reasumując, Lubek rzeczywiście nie doczekał efektów naszej pracy, ale cały materiał, który powstawał, był realizowany z jego świadomością celu i za jego aprobatą.

    ***

    Jak długo trwały prace nad książką?

    J.A.W.: Tego się nie da w żaden sposób dokładnie określić. Trzeba dodać ten czas, który Katarzyna spędziła w USA, bo to już – między innymi – był okres zbierania materiałów. Kiedy my się spotkaliśmy, najpierw przeglądałem i porządkowałem ten materiał, potem wiele godzin spędziłem w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego na rozmowach z pracownikami, przeglądaniu ich arcyciekawego, bogatego archiwum. Pisząc biografie, zawsze staram się pokazać losy bohatera na tle historycznym, obyczajowym, wtedy łatwiej nam go zrozumieć, staje nam się bliższy, wiemy, z czym się borykał, jakie miał ograniczenia.

    Spędziłem więc mnóstwo czasu, robiąc research, odtwarzając historię rodziców Lubomira, jego rodzeństwa, przyjaciół, odnajdując różne powiązania rodzinne, szukając miejsc, czytałem archiwalne gazety, wspomnienia różnych ludzi. A jeszcze tak się złożyło, że w tak zwanym międzyczasie wylądowałem w szpitalu, gdzie przeszedłem skomplikowaną operację, potem rehabilitacja… To wszystko trwało. A jednocześnie rodziły się kolejne pomysły na rozdziały, na kształt tej opowieści. Bo proszę zwrócić uwagę, że ta książka nie jest typową biografią. Jest czymś między reportażem literackim a opowieścią o życiu i twórczości Tomaszewskiego.

    K.R.: Krótko mówiąc, prace trwały kilka lat.

    ***

    Napisanie biografii Lubomira Tomaszewskiego – czyj to pomysł? Pani czy Pana?

    J.A.W.: Zdecydowanie Pani.

    K.R.: Mój i Lubka.

    O którym okresie życia pana Tomaszewskiego opowiedzieliście Państwo w książce najwięcej – jeśli możecie Państwo przybliżyć treść biografii…

    J.A.W.: Niestety o wojnie i o Powstaniu Warszawskim. Mówię „niestety”, bo te tragiczne wydarzenia wypaliły w psychice Lubomira znamię, z którym zmagał się do śmierci. Nigdy nie uwolnił się od przeszłości. Ona położyła się ogniem i dymem na niemal całej jego twórczości. Na szczęście potrafił w tym wszystkim tworzyć piękno poruszające, ale i uniwersalne, wolne od traumy, a przynajmniej nie przytłaczające tą traumą widza. Proszę pamiętać, że Tomaszewski miał wspaniałe poczucie humoru, potrafił żartować, czasem psocił jak mały chłopiec. Wiele jego dzieł skrywa w sobie ten delikatny żart, kiedy artysta puszcza oczko do odbiorcy, jakby sprawdzał, czy na pewno został dobrze zrozumiany.

    ***

    Ogień. Pan Tomaszewski wykorzystał ogień w swojej pracy twórczej. Jak sam mówi: „(…) A ja ten ogień wykorzystałem jako tworzywo (…)” –  jak Państwo to widzicie?

    J.A.W.: Bardzo trudno opowiedzieć o tym w kilku słowach, gdy o tym mówi niemal połowa książki. Najkrócej i najprościej: Lubomir Tomaszewski do wielu rzeźb wykorzystywał spalone drewno, a obrazy malował ogniem i dymem. Co nie znaczy, że malował na obrazach ogień i dym, on rzeczywiście na kartonie malował płomieniem z palnika.

    K.R.: Z ognia uczynił unikatowe narzędzie twórcze. Ogień stał się jego „rozpoznawalnym językiem artystycznym”. Czymś, co go wyróżnia. Swoistość jego prac to coś, dzięki czemu Lubomir Tomaszewski wszedł do panteonu artystów.

    Inną rzeczą jest pytanie, czy malowanie ogniem stało się sposobem uporania się z traumą wojny, powstania i okupacji.

    ***

    Co to znaczy, że pan Tomaszewski stworzył autorską technikę malowania ogniem i dymem? Czy możecie Państwo coś więcej powiedzieć na ten temat.

    J.A.W.: Żeby sobie to wyobrazić, proszę wziąć do ręki jasny, dość gruby karton i powoli od spodu przypalać go ogniem, chociażby z zapalniczki. Po chwili zaczną pojawiać różnokolorowe zabarwienia. Właśnie te barwy wykorzystywał Tomaszewski w swoich obrazach. Jego geniusz polegał także na tym, że wiedział, jak opalać karton, by powstał barwny obraz.

    K.R.: Malowanie ogniem i dymem to cała gama subtelności. Burgundy, żółcienie, czarności. To eteryczność, a jednocześnie wielka siła wyrazu i siła ekspresji. Tego nie da się jednak opowiedzieć, to trzeba zobaczyć!

    Gdzie można zobaczyć jego prace?

    K.R.: Największa kolekcja jego prac dostępna jest w Galerii van Rij oraz w Fundacji Lubomira Tomaszewskiego. Na stałe można oglądać je w Ćmielowie, gdzie swoją główną siedzibę ma Galeria. Organizowane są też oczywiście wystawy czasowe, głównie w Stanach i Europie.

    ***

    Gdzie można zobaczyć porcelanowe dzieła pana Tomaszewskiego?

    J.A.W.: W muzeach i galeriach całego świata. Chociażby serwis do kawy „Dorota” jest prezentowany w głównej sali Victoria & Albert Museum w Londynie, jako przykład genialnego wzornictwa.

    Katarzyna Krauss (Damosfera) zwiedzała kilka lat temu Fabrykę Porcelany AS Ćmielów i jak zahipnotyzowana oglądała dzieła pana Lubomira Tomaszewskiego. Była zachwycona! Czy można je dzisiaj kupić w Ćmielowie?

    K.R.: Tak, w Ćmielowie i w Internecie. Figurki są produkowane z użyciem historycznych form, po wznowieniu produkcji, już od ponad 20 lat.

    ***

    Czy artyzm pana Tomaszewskiego jest doceniany na świecie? Czy znany jest tylko w Polsce?

    J.A.W.: To smutne, ale znany jest przede wszystkim poza Polską. Tutaj nieliczna grupa kojarzy jego nazwisko z krótkim okresem tworzenia porcelanowych figurek i kawowych serwisów dla Instytutu Wzornictwa Przemysłowego. Mało kto łączy nazwisko Tomaszewski z dużą rzeźbą, a już prawie nikt z artystyczną koncepcją otoczenia Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.

    K.R.: Mamy wielką nadzieję, że biografia przybliży czytelnikom amerykańską część twórczości Lubomira.

    ***

    Czy to Pani i Pana pierwsza publikacja? I czy pierwsza wspólna publikacja?

    J.A.W.: Wspólna pierwsza. Ja jestem autorem kilku reportaży literackich i książek fabularnych, a nawet ostatnio wydałem książkę dla dzieci…

    K.R.: Jako historyczka sztuki i kuratorka wystaw, mam za sobą teksty krytyczne i kuratorskie, ale biografia to zupełnie coś innego, to podejście do innego człowieka tak blisko, że jest to aż trochę przerażające, przynajmniej ja tak to odczuwam.

    Macie Państwo jakieś kolejne plany wydawnicze?

    J.A.W.: Mam plany, ale wspólnych nie.

    K.R.: Dokumentowanie życia artystów i ich twórczości okazało się wielką przyjemnością. Szykuję niespodziankę dla miłośników sztuki, ale na razie nie chciałabym o tym mówić.

    Dziękuję za rozmowę.

    Rozmawiała Anna Krauss



    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY