Więcej...

    Wszystko dla Barry’ego

    Komisarz Renata Zamojska myślała, że umiera. Chyba. Nie była tego całkiem pewna, bo umierała po raz pierwszy w życiu. Świadomość wracała bardzo powoli. Jakby wychodziła z mgły i dopiero orientowała się, gdzie jest i co się z nią dzieje.

    ***

    Coś kapało jej na twarz. Nie była to woda, płyn miał dziwny, intensywny zapach i drażnił skórę.

    Próbowała zidentyfikować przedmioty, które ją otaczały. Na przykład, co to jest to białe, wiszące tuż nad jej głową. Albo w czym utkwiła jej prawa noga.

    Nie mogła sobie przypomnieć, jak tu trafiła. Wiedziała kim jest – komisarz policji Renata Zamojska – ale co ją zaprowadziło do tego miejsca? – W głowie panowała głucha pustka.

    Zaczęła sprawdzać, czy ma czucie w całym ciele. Z ulgą stwierdziła, że może poruszać palcami rąk i nóg. Bardzo ją za to bolała szyja. Próbowała przekręcić głowę, żeby ogarnąć wzrokiem przestrzeń wokół i natrafiała na bolesną blokadę.

    ***

    Z każdą chwilą myśli stawały się jednak coraz bardziej przejrzyste. W końcu przyszło olśnienie: Samochód! Jest w samochodzie, tylko auto leży na dachu, a ona tkwi wciśnięta między przednią szybę, a deskę rozdzielczą. To co kapię jej na twarz to pewnie płyn hamulcowy, albo coś innego z uszkodzonego pojazdu, a to białe to flak po poduszce powietrznej, która musiała wystrzelić w chwili zderzenia. Zderzenia? Zaraz, więc z czymś się zderzyła? A może z kimś? Kurczę, nic a nic nie pamięta.

    Usłyszała dziwny dźwięk. Dobiegał gdzieś z zewnątrz, ale jednak z bliska, jakby zza jej głowy. To było coś jak jęk. Chyba. A może jej się tylko zdawało? Jednak nie, odgłos powtórzył się, tylko był głębszy, niższy. I znowu całkiem blisko.

    Ktoś tu z nią jest? Ktoś był w aucie w momencie wypadku? Dlaczego jest więc na zewnątrz, a nie tutaj w środku?

    Wyciągnęła lewą rękę spod ciała i zaczęła obmacywać wnętrze w jej zasięgu. Szukała czegoś, czego mogłaby się złapać i podciągnąć. Ala niczego takiego nie znalazła. Próbowała podnieść się na łokciach ale bezskutecznie, bo nie było na to dość miejsca.

    ***

    Odgłos za jej głową co jakiś czas powtarzał się. W pewnym momencie pojawił się również jakiś nowy. Trzask łamanych gałęzi. Ktoś tu idzie? Pomoc?

    – Ratunku! – krzyknęła. – Jest tam ktoś? Niech mi ktoś pomoże! – wołanie wcale nie było takie głośne, jakie miało być, bo gardło okazało się suche i nie sprostało wyzwaniu.

    Znowu trzask. Teraz widziała to dobrze – w jednym z bocznych okien auta pojawił się cień. Ktoś zaglądał do środka. Pokonując ból przekrzywiła maksymalnie głowę, żeby spojrzeć w tamtą stronę.

    Krzyknęła z przerażenia. W rozbitym oknie tkwiła głowa wilka.

    Boże! Wilk? Gdzie ona jest? Gdzie są jeszcze w Polsce wilki? – pomyślała i przyszło jej do głowy, że jeśli to jest sen, to czas najwyższy się z niego obudzić.

    Nic z tego. Zwierzę nie znikło. Nadal wpatrywało się w nią chłodnymi niebieskim ślepiami.

    I wtedy usłyszała dziewczęcy głos:

    – Niech się pani nie boi. To Barry, mój husky. Nic pani nie zrobi.

    O Boże! Husky! Nie żaden wilk! Jak to dobrze, jak dobrze… Po policzkach pociekły jej łzy ulgi.

    – Słuchaj – powiedziała w kierunku, skąd dobiegał głos. – Jestem tu zaklinowana, nie mogę się ruszyć. Możesz wezwać pomoc?

    ***

    Odpowiedziała jej cisza.

    – Hej, dziewczyno, jesteś tam?

    – Ale jak? Tu nie ma zasięgu. Nie da się zadzwonić – odpowiedziała wreszcie dziewczyna.

    – To idź po kogoś. Na pewno znasz drogę. Albo znajdź miejsce, gdzie jest zasięg. Błagam cię. Wszystko mi drętwieje z zimna. Długo tak nie wytrzymam.

    Znowu dłuższa chwila ciszy, a potem dziewczęcy głos przemówił:

    – Nie mogę, proszę pani.

    – Co? Jak to nie możesz? – nie mogła uwierzyć w to co słyszy.

    – Musimy z Barrym iść dalej – powiedziała nieznajoma.

    – Ale jak to: iść dalej? Ja potrzebuję twojej pomocy. Słuchaj, jestem policjantką. Nie możesz mnie tak zostawić, rozumiesz?

    Kątem oka zobaczyła, że głowa psa znika z okna samochodu, a potem usłyszała znowu trzask deptanych gałęzi.

    Zaczęła krzyczeć, darła się wniebogłosy, błagała dziewczynę i groziła jej na zmianę, aż całkiem opadła z sił, a potem zemdlała.

    ***

    Gdy ponownie odzyskała przytomność, od razu wszystko sobie przypomniała. Zaczęło się od telefonu…

    ***

    Zadzwoniła jej komórka. Akurat zdążyła odstawić córkę do przedszkola i usiąść ponownie za kierownicą.

    – Pani komisarz, mamy tu morderstwo… – rozpoznała głos jednego z funkcjonariuszy z komendy.

    – Tu, to znaczy gdzie? – spytała poirytowana. – Nie może pan podać adresu?

    – No właśnie nie bardzo. To dom na odludziu, za miastem. W środku lasu. Adres nic pani nie powie. Najlepiej prześlę pani namiary z GPS, wpisze sobie pani to do komórki i nawigacja panią poprowadzi.

    – Dobra, niech tak będzie. Coś więcej o tym morderstwie?

    – Dość straszna historia. Ofiara to mężczyzna, około sześćdziesiątki z kilkoma ranami kłutymi. Zadano je najwyraźniej zwykłym kuchennym nożem. Wykrwawił się. Wygląda na to, że to dzieło jego wnuczki. Dziewczyna szesnaście lat. Zniknęła. Uciekła gdzieś do tego wielkiego lasu ze swoim psem. To taki duży husky… Podobno wygląda jak wilk…

    ***

    Zamojska co jakiś czas traciła i na powrót odzyskiwała przytomność. W pewnej chwili znowu usłyszała ten dziwny jęk. Potem pojawiły się inne odgłosy. Silnik samochodu. Szum ludzkich rozmów i pojedyncze okrzyki. Kroki, znowu trzaski deptanych, łamanych gałęzi. Ktoś krzyczał jej nazwisko. Poznała ten głos. Szef techników.

    – Pani komisarz, spokojnie, wszystko będzie dobrze. Zaraz panią wyciągniemy. Cierpliwości…

    ***

    Komisarz Renata Zamojska stała oparta o radiowóz. Okryta błyszczącym termicznym kocem przyglądała się temu, co zostało z jej samochodu. Auto koziołkowało, stoczyło się z drogi kilkanaście metrów w dół i zatrzymało na potężnej sośnie.

    – Musiała pani uderzyć w jelenia i wypaść z drogi – tłumaczył szef techników. – Pociągnęła go pani zresztą za sobą w dół. Jest tam z przodu, pod autem.

    Zamojska pokiwała ze zrozumieniem głową.

    – To stąd te jęki i rzężenia – powiedziała. – A jak mnie znaleźliście? To chyba jakiś cud. Już myślałam, że po mnie.

    – W pewnym sensie cud – odpowiedział mężczyzna. – Ta dziewczyna się zgłosiła. Wie pani, ta wnuczka, sprawczyni. Wróciła do domu i powiedziała, że panią znalazła. I pokazała nam drogę.

    – Jak to? Ona? I jest tutaj? – policjantka nie kryła zaskoczenia.

    – Siedzi w drugim radiowozie.

    Zamojska podeszła do samochodu i otworzyła tylne drzwi.

    Dziewczyna siedziała tam ze spuszczoną głową. Nieduża, obcięta na pazia blondynka w poszarpanych dżinsach. Nie wyglądała na morderczynię.

    – A jednak mi pomogłaś – powiedziała komisarz. – Dziękuję.

    – To Barry panią znalazł – odpowiedziała cicho dziewczyna. – To jemu niech pani podziękuję. On panią uratował. To prawdziwy przyjaciel. Barry jest cudowny. I taki mądry. A dziadek go nienawidził. I bił ciągle i ciągle. Takim drągiem, do krwi. Nie mogłam już tego znieść. Dlatego to zrobiłam. Rozumie pani?

    Podniosła głowę i spojrzała na Zamojską. Miała ładne, zielone oczy pełne łez.

    – Ja go tylko broniłam. To wszystko dla niego, wszystko dla Barry’ego.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY