Więcej...

    High tea

    Królowa Elżbieta II obchodzi w tym roku Platynowy Jubileusz, czyli 70-lecie panowania. W Australii jak co roku obchodzone są jej urodziny, drugi poniedziałek czerwca jest dniem wolnym od pracy (z wyjątkiem stanu Australia Zachodnia, gdzie święto przypada na pierwszy poniedziałek czerwca i stanu Queensland – we wrześniu). Z tej okazji postanowiłam sprawdzić, jak wygląda w Australii typowo angielskie „high tea” – pozostałość z czasów kolonialnych.

    ***

    Przy okazji dowiedziałam się, że w Anglii istniały popularne wśród kobiet z wyższych sfer tak zwane: „niskie herbaty”, czyli „afternoon tea”, tradycyjnie serwowane na niskich stołach, stąd nazwa. Podczas „low tea” obowiązywała elegancja, miniaturowe kanapki i angielskie scony z dżemem i bitą śmietaną; czyli wszystko to, co kojarzone jest w dzisiejszych czasach właśnie z „high tea”.

    Natomiast „high tea” było posiłkiem klasy pracującej, serwowanym na stole jadalnym (wysokim), zaraz po godzinie siedemnastej. Zjadano wtedy dania obiadowe: mięsa, ryby i dorzucano kilka warzyw.

    „Niskie herbaty”, te eleganckie, zaczęły się w połowie XIX wieku, kiedy w bogatych domach pojawiły się (dzięki wynalazkowi lwowskiego aptekarza Ignacego Łukasiewicza) lampy naftowe; a w modę weszło obiadowanie około godziny dwudziestej. Jak głosi legenda, księżnę Bedford, o godzinie siedemnastej ogarniało uczucie „tonięcia”, tak przygnębiona była głodem pomiędzy śniadaniem a tak późnym obiadem. Zaczęła więc organizować popołudniowe spotkania na herbatę i przekąski, co szybko stało się popularne w całym kraju.

    ***

    Wyobrażam sobie, że na „high tea” w hotelu Windsor będą kapelusze, kwieciste sukienki, wysokie obcasy.

    Wyobrażam sobie Earl Grey i English Breakfast, po angielsku z mlekiem oczywiście, malutkie kanapki z ogórkiem i jajkiem, scony (rożki – przyp. red.) z dżemem i bitą śmietaną. Przypuszczam, że panie będą krążyć z filiżankami w ręku i rozmawiać o pogodzie.

    Jest jesień, wieje i pada, zakładam brązowe, zamszowe kozaki na płaskim obcasie i luźną, czarną sukienkę za kolana. Za co strofuje mnie znajoma Australijka: „Nie wpuszczą cię, za mało się postarałaś”.

    Monumentalny gmach hotelu Windsor wzniesiony został w 1884 roku i jest zabytkiem ery wiktoriańskiej. Kryształowe żyrandole, skórzane kanapy, purpurowe dywany, ciężkie kotary, pięciogwiazdkowa obsługa.

    ***

    Ale na „wysokiej herbatce” w samo południe królują emeryci i wygodne ubrania. Mężczyźni w marynarkach i jasnych spodniach, ale niektórzy założyli do tego buty trekkingowe. Nie ma kapeluszy, nie ma szpilek. Przy stoliku obok siedzi kobieta z dziećmi w kwiecistych legginsach, bluzie z kapturem i trampkach.

    Kelnerzy witają nas szampanem, pytają jaką podać herbatę (jedenaście rodzajów do wyboru), zamawiam Darjeeling.

    Nikt nie krąży z filiżankami i nie rozmawia o deszczu, każdy siedzi przy swoim stoliku i przyciszonym głosem prowadzi konwersację. Nie ma rażących świateł ani muzyki, można skupić myśli, delektować się miniaturowymi przekąskami: quiszem warzywnym z karczochami czy kanapką z ogórkiem, śmietaną i marynowanym koprem włoskim. Słodycze rozpuszczają się w ustach: czekoladowa pralina, torcik z rabarbaru, no i oczywiście klasyczne, angielskie scony z dżemem truskawkowym własnej produkcji.

    ***

    Do mojego stolika przysiada się Caryn Ng, menadżerka działu marketingu hotelu Windsor. Dowiaduję się, że przed covidem hotel organizował “wysokie herbaty” dwa razy dziennie, przyjeżdżali turyści głównie z USA, Japonii, Wielkiej Brytanii, Singapuru i Nowej Zelandii. Potem w Melbourne zapanował najdłuższy lockdown świata i goście nie powrócili jeszcze w takich ilościach jak wcześniej.

    – Czy wasz hotel przyjmował kiedyś królową? – pytam.

    – Tak, i rodzinę królewską. Najczęściej na „high tea” przychodzą jednak australijskie rodziny, z pokolenia na pokolenie dziadkowie przyprowadzają swoje wnuki. Mamy też baby showers, wieczory panieńskie i inne kobiece spotkania.

    ***

    W co należy się ubrać?

    – Nie mamy wymaganego dress codu, po prostu schludnie. Czasem pojawiają się panie w kapeluszach, ale głównie, gdy w Melbourne odbywają się wyścigi konne. Popularna jest tu moda pin-up, lata 40. i 50. Przychodzą więc grupy ubrane jak Dita Von Teese: czerwone usta, gruba, czarna kreska na powiekach, sztuczne rzęsy. Rozkloszowane spódnice do kolan, grochy, opaski na pofalowanych włosach, grzywki i wielkie koki.

    Parę dni później, szukając odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie: dlaczego Australia nadal ma angielską królową, trafiłam na „high tea” organizowane w Melbourne przez Australijską Ligę Monarchistów.

    ***

    Tu jakość przekąsek i herbaty o wiele słabsza, ale za to panie w kapeluszach i posługujące się królewską angielszczyzną, wszyscy krytykowali nowo wybrany lewicowy rząd Partii Pracy. Szybko stamtąd uciekłam, bo głosuję na Zielonych.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY