Kluski śląskie nie gościły w moim dzieciństwie na stole w rodzinnym domu. Pochodzę z Warmii, moi dziadkowie przyjechali tu po wojnie z centralnej Polski. Kiedy zostały ugotowane ziemniaki, mama czy babcia następnego dnia robiły kopytka. Najbardziej lubiłam je podsmażone na patelni.
Kluski śląskie poznałam na Dolnym Śląsku, kiedy jako dziecko pojechałam do rodziny na wakacje w okolice Namysłowa. Nasz przyjazd to było zawsze święto. Ciocia Zosia robiła nam kluski śląskie i piekła kaczkę na obiad. Rodzice cioci byli z okolic Łęczycy, jednak kluski trafiły do ich jadłospisu. Czy znała je od swojej mamy czy od sąsiadki, tego nie wiem.
Lata minęły.
Staram się przynajmniej raz w roku odwiedzić ciocię. Kluski są. Tylko teraz robią je moje kuzynki, córki cioci Zosi. I to jest taka nasza mała tradycja, że kiedy jestem – kluski śląskie muszą być. A do nich pieczona kaczka i surówka z czerwonej kapusty.
Ziemniaki zawsze u cioci rosły na polu, tak jest do dziś. Więc nasz proces gotowania zaczynamy od pójścia na pole i wykopania ziemniaków. W gospodarstwie raczej nie zostają ziemniaki z poprzedniego dnia, bo dostają je kury.
Ziemniaki obieramy i gotujemy. Po ugotowaniu odlewamy. Kiedy są jeszcze ciepłe (ale nie bardzo gorące) przeciskamy przez praskę, lekko układamy w misce, nie ugniatamy. Odstawiamy do wystygnięcia.
Kiedy ostygną, lekko przesuwamy ziemniaki w misce tak, by zajęły trzy ćwiartki objętości miski. Do pozostałej ¼ wsypujemy mąkę. Pół na pół ziemniaczaną i pszenną. Wbijamy całe jajko lub dwa (w zależności od tego ile mamy ziemniaków), lekko solimy i dokładnie wygniatamy ciasto. Dokładnie, ale delikatnie.
Z tak przygotowanego ciasta lepimy kuleczki, z których każdą lekko przyciskamy i na środku palcem robimy dołek. Układamy kluski na desce.
Gotujemy wrzucając na wrzątek, około minutę po wypłynięciu wyciągamy z wody.
Kluski są świetne od razu po ugotowaniu. U mojej cioci zawsze z kaczką, ale mogą być podane z gulaszem, z sosem mięsnym lub grzybowym.
Polecam zrobić więcej, by zostało. Kolejnego dnia można je odsmażyć na patelni. Pycha.
Aleksandra Karkowska – autorka międzypokoleniowych książek „Banany z cukru Pudru”, „Na Giewont się patrzy”, „Marsz, marsz BATORY”, „Mewa na patyku”, „FOTO z misiem”. Od 2015 roku prowadzi Oficynę Wydawniczą Oryginały. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Działa społecznie na warszawskiej Sadybie. Kocha fotografie i podróże.
Więcej o kulinariach znajdziecie tutaj.