***
*Prezentujemy opowiadanie Mariusza Koperskiego, pisarza, autora m.in. powieści „Amator zbrodni. Zakopiańska powieść kryminalna” oraz „Giełda milionerów”. Pozostałe opowiadania: Wielka złość, Tylko kilka słów, Żadna zbrodnia, Nie lubię żółtego, Nigdy ci nie wybaczę, To ty bracie, Coś specjalnego, Z okna pociągu, Jestem cudotwórcą, Pokuta, Jesteś pan bohaterem, Układy.
– Proszę nie lekceważyć białych win – pouczał ją, uśmiechając się i grożąc palcem Stanisław Chlebowski, sommelier, którego poznała przy okazji sprawy śmierci innego znawcy win Augusta Winicjusza. – Mogą panią nie raz zaskoczyć. Czym? Wszystkim: barwą, bukietem, no i oczywiście bogactwem smaku. Tak, bywają wina, które wprost eksplodują zapachem i smakiem owoców, inne z kolei są bardziej subtelne, trzeba dać im popracować w ustach… Ja osobiście uwielbiam białe wina. Uwielbiam! – krzyknął zachwycony, jakby mówił o udanej wyprawie na księżyc.
***
– Tak, znałem Augusta – powiedział, przypominając sobie nagle o pytaniu zadanym przez Zamojską. – I… nie znosiłem go – roześmiał się. – Ależ oczywiście, że z zazdrości. Miał prawdziwy talent do win. Jak to się mówi, szósty zmysł. Ale był w nim jakiś taki dystans. Wie pani, miałem wrażenie, że go to nie cieszy, że nie potrafi się tym rozkoszować. Miał w sobie taki aptekarski perfekcjonizm. A przecież wino to czysta radość życia, nie? – znowu się roześmiał i klasnął w ręce. – Dlatego zaskoczyło mnie to, co się stało. Że rzucił się na tego biznesmena. Z nożem? Boże, trudno mi to sobie wyobrazić. Bo w tym byłaby pasja, której mu brakowało. A z drugiej strony, w takich zamkniętych sztywniakach często siedzi coś… niebezpiecznego, mrocznego. Nie mam racji? Pani może przecież na ten temat powiedzieć dużo więcej niż ja.
***
– Naprawdę nie wiem, co w niego wstąpiło – tłumaczył drżącym głosem mężczyzna. – Zaprosiłem go do mnie na prywatną degustację. Nasza firma w ramach inwestycji zakupiła sporo wina. Kilkadziesiąt butelek z piwniczki pewnego kolekcjonera, który ją sprzedał w całości. Było wśród nich dwadzieścia butelek czerwonego Henri Jayer Cros Parantoux z francuskiego regionu Vosne–Romanee. Za butelkę zapłaciliśmy ponad 50 tysięcy złotych. Niezła sumka, co? Postanowiłem, że ktoś powinien ocenić jego aktualną jakość i wystawić certyfikat. Z opinią kogoś takiego jak Winicjusz to wino mogło jeszcze nabrać wartości, rozumie pani? Ale… trzeba było poświęcić jedną butelkę.
– I co? Ot tak nagle się na pana rzucił? – spytała Zamojska.
– No, jakby to powiedzieć, on się tym winem po prostu… upił. Byłem zaskoczony, bo myślałem zawsze, że sommelierzy mają mocną głowę, ostatecznie są… wytrenowani.
– Tak mu smakowało?
– Ależ tak, był zachwycony. Miałem zamiar zachować go trochę, żeby spróbowali inni członkowie zarządu, ale on nie chciał przestać pić. Szczerze? Myślę, że był alkoholikiem.
– I co było dalej? – dopytywała komisarz.
***
Mężczyzna milczał przez chwilę.
– No dobrze, przyznaję, że się wkurzyłem i próbowałem mu wyrwać karafkę, kiedy zobaczyłem, że zostało już naprawdę niewiele. I wtedy, on chwycił za nóż do sera i rzucił się na mnie. A ja…
– Pan go odepchnął tak nieszczęśliwie, że uderzył głową o kant stołu, tak?
– Tak właśnie było, pani komisarz.
***
– Coś się tu nie zgadza – powiedział szef techników. – Na karafce były prawie wyłącznie odciski palców biznesmena. A biała koszula zmarłego była poplamiona winem. Jak gdyby pił bezpośrednio z karafki, zachłannie. Trudno to sobie wyobrazić: sommelier pije z gwinta wino za kilkadziesiąt tysięcy złotych. To bez sensu.
– A jednak rzeczywiście miał we krwi prawie półtora promila – zauważyła Zamojska. – Może naprawdę był uzależniony?
***
– Alkoholikiem? Mój mąż? – oburzyła się wdowa po Winicjuszu. – Pani nie wie, co mówi. Mój mąż w ogóle nie pił. Był totalnym abstynentem.
Zamojska nie powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.
– No co też pani opowiada? Był sommelierem. Od kilku dni rozmawiam z jego kolegami po fachu, żeby czegoś więcej się o tej pracy dowiedzieć. Wszyscy powtarzają jedno: wino to miłość i pasja. Każdy z nich je uwielbia. A pani mąż uchodził w tym gronie za wyjątkowo utalentowanego. Często był w jury konkursów, uczestniczył w prywatnych degustacjach, pokazach. I co tam robił? Pił.
Oczywiście wiem, że podczas konkursów sommelierzy wypluwają wino, żeby się za szybko nie wstawić. Ale przecież poza tym piją je często i chętnie.
Wdowa westchnęła. Siedziała na kanapie w salonie swojego domu. Ubrana cała na czarno. Czarny był także drobniutki ratlerek drzemiący na jej kolanach.
– Namiętność? Miłość? – mówiła ze łzami w oczach. – Ma pani rację. Mój mąż kochał wino. Było całym jego życiem. Ale ta miłość była… platoniczna.
– Jak to?
– Nigdy nie pił wina, tylko je próbował, a to różnica. Naprawdę. Przysięgam. Nigdy. Miał ku temu powód: był ciężko chory na serce. Od dziecka. Zawsze wypluwał. Albo sprytnie udawał, że pije. Oczywiście nikt się nie mógł dowiedzieć, że tak robi, to by go skompromitowało w oczach klientów i innych znawców. Zwłaszcza klientów. Niektórzy sommelierzy by zrozumieli, ale klienci nie.
***
– Więc co? – zastanawiał się głośno szef techników. – Klient wlał w niego siłą to wino? Stąd te promile?
– Pewnie już wtedy, gdy był nieprzytomny. Tak to widzę – powiedziała komisarz.
– A motyw?
Zamojska wzruszyła ramionami. A potem puknęła się palcem w czoło.
– A jeśli wino okazało się kiepskie? – stwierdziła raczej niż spytała. – Zepsute? To się podobno zdarza ze starymi winami. Oni mieli tego dwadzieścia butelek! Gdyby to się wydało, prawdopodobnie wszystkie straciłyby na wartości. Cóż za cios dla firmy.
Szef techników podrapał się w głowę.
– Tylko jak to sprawdzić?
– Jak to jak? – odparła komisarz. – Otworzyć kolejną butelkę za pięćdziesiąt tysięcy.
***
Stanisław Chlebowski wprawnie kręcił kieliszkiem z czerwonym winem. Uśmiechnął się do Zamojskiej.
– Wdowa po Auguście może mówić prawdę – powiedział. – To możliwe, że jej mąż nigdy nie pił wina. Nieprawdopodobne, ale możliwe.
Wsadził nos do kieliszka, oczy i przez dłuższą chwilę delektował się zapachem,
– Bo wie, pani, wino to barwa, bukiet i smak. Patrzymy na nie, wąchamy je i na koniec smakujemy.
Napił się wreszcie, zatrzymał płyn w ustach i zaczął siorbać.
Przełknął wino i znowu się do niej uśmiechnął.
– To co połykamy, to już czysty alkohol. Nie ma wpływu na naszą ocenę.
Zamojska pokiwała głową ze zrozumieniem.
– A jakie jest to? No, niech pan w końcu powie.
Uśmiechnął się do niej po raz trzeci.
– Mogę jeszcze łyczka?