***
Jakąś ulgą było to, że po drugiej stronie także była kobieta. Miała broń i wszystko wskazywało na to, że jest niebezpieczna, ale świadomość, że to nie mężczyzna jest w tym wypadku przeciwnikiem, w jakiś dziwny sposób ją uspokajała.
– Założyła pani pod kurtkę kamizelkę kuloodporną? – spytał szef techników.
Zamojska uśmiechnęła się.
– Nie uważa pan, że mnie pogrubia? – spytała, chichocząc.
– Ależ nie, uważam, ze wygląda pani wystrzałowo – odpowiedział, także się śmiejąc.
– Cieszę się, że pana humor jest tak samo wisielczy jak mój.
– Proszę na siebie uważać – powiedział już całkiem poważnym tonem. – To zdesperowana kobieta, która ma naładowanego glocka i trzyma na muszce swojego męża. Nigdy nie wiadomo, co jej przyjdzie do głowy.
– Zdesperowana kobieta z glockiem – powtórzyła po nim, kiwając głową. – To jakby pan o mnie mówił. Czyli powinnyśmy się dogadać.
Uśmiechnął się jeszcze raz i jeszcze raz powiedział:
– Niech pani na siebie uważa… proszę.
***
Pomyślała, że wszystko dzieje się jak w klasycznym sensacyjnym filmie. Jest krytyczna sytuacja z zakładnikiem i jest czynnik czasu. Mogła zaczekać na antyterrorystów, godzinę, może dwie, i mieć wszystko gdzieś albo wziąć to na siebie i od razu wkroczyć do akcji.
Wzięła to na siebie i teraz zbliżała się do białej bagażówki, która niefortunnie utknęła w rowie na poboczu leśnej drogi. Szła z rękami do góry, próbując przez szyby kabiny zobaczyć choćby sylwetkę porywaczki. Niestety szkło działało jak lustro i długo nie mogła dostrzec nic więcej niż odbite w szybach błękit nieba i zieleń okolicznych drzew. Lecz kobieta na pewno widziała ją dobrze, co zresztą wkrótce się potwierdziło, bo nagle szyba drzwi pasażera opuściła się, ukazując wnętrze kabiny.
– Stać! Kim pani jest? – usłyszała drżący, dość niski jak na kobietę głos.
– Komisarz Renata Zamojska, policjantka – odpowiedziała. – Mogę pokazać odznakę.
– Zamężna? – spytała porywaczka.
– Samotna matka z dzieckiem – odpowiedziała policjantka.
– A dlaczego samotna?
– To długa i skomplikowana historia.
Kobieta zaśmiała się gorzko.
– Co też pani nie powie. Niech pani wsiada, tylko bez żadnych numerów, pistolet – pokazała jej broń trzymaną w ręku – jest nabity i odbezpieczony.
***
Podeszła do samochodu i otworzyła sobie drzwi. Powoli, bez gwałtownych ruchów, patrząc kobiecie prosto w oczy.
Jej oczy były smutne i takie jakieś… szare. Wcale nie chodziło o ich kolor, raczej o… Nie, nie potrafiła tego nazwać. Szare i już.
Kobieta siedziała na fotelu kierowcy, ale skierowana ciałem w jej stronę, z łokciem lewej ręki opartym o kierownicę. W tej ręce trzymała pistolet.
– To pistolet pani męża? – spytała komisarz.
Kobieta skinęła.
– A on gdzie?
Wskazała lufą pistoletu na otwartą przestrzeń bez okien za siedzeniami kabiny.
– Wsiada pani czy nie? – spytała szorstko.
Zamojska usiadła na szerokim podwójnym siedzeniu. Dopiero teraz zauważyła, ze na jego drugim końcu rozłożył się mały pies. Zwinął się w kłębek i tylko ślepia i duże uszy żywo reagowały na nową osobę w pobliżu.
– To moja corgi – objaśniła kobieta. – Wie pani, że to ulubiona rasa królowej brytyjskiej? Nazwałam ją Diana, to moja prywatna zemsta na Elżbiecie za złe traktowanie synowej.
***
Komisarz uśmiechnęła się lekko, żeby pokazać, że docenia poczucie humoru kobiety, ale jednocześnie zerkała na przestrzeń bagażową, gdzie spodziewała się zobaczyć uwięzionego mężczyznę.
Wydawało jej się, że w półmroku widzi ciemny, leżący na podłodze kształt z czymś jakby workiem na głowie.
– Co z nim? – spytała zaniepokojona.
– Spokojnie, żyje. Uśpiłam go trochę.
– Muszę sprawdzić, zobaczyć na własne oczy.
– Niech mi pani zaufa, mój mąż żyje i nic mu nie jest.
– Nie – odpowiedziała stanowczo Zamojska. – To warunek wstępny naszych rozmów. Bez tego wychodzę i czekamy na antyterrorystów. A wie pani, wtedy…
Kobieta milczała przez kilka sekund, a potem zrezygnowana spuściła głowę.
Komisarz przecisnęła między przednimi fotelami przednią część ciała i wyciągając rękę złapała za worek na głowie obezwładnionego ciała.
Zdjęła go jednym ruchem i krzyknęła przerażona.
– O Boże! Co to?
***
Kobieta zaśmiała się, jakby udał jej się świetny żart.
– Dmuchana lala mojego męża. Wreszcie i mi się przydała – powiedziała kobieta przez zaciśnięte zęby.
– A pani mąż? Gdzie on jest?
– Spokojnie, został na działce. Tak jak powiedziałam: żyje.
– Kłamie pani. Byliśmy tam i przeszukaliśmy cała posesję. Nie ma go tam.
Kobieta pokręciła głową.
– Ależ jest, zapewniam. Po prostu źle szukaliście. Tam w ogrodzie stoi taka stara drewniana wygódka. Dół na odchody pod nią jest głęboki, wiem, bo sama go kopałam pod czujnym okiem męża. Więc… On tam stoi związany i zakneblowany po szyje w gównie, ale… nic mu nie będzie. No, chyba, że go krew zaleje ze złości…
Zamojska sięgała już po krótkofalówkę w kieszeni, ale kobieta złapała ją za rękę. Zaniepokojona gwałtownym gestem swojej pani corgi zawarczała cicho.
– Niech pani zaczeka. Zaproponuję pani układ – powiedział kobieta.
– Nie będę się z panią układać, jest pani przestępcą, porywaczką, a może morderczynią…
– Niech pani posłucha, co to panią kosztuje…
***
Zamojska skinęła głową na znak, że się zgadza.
– Układ jest następujący: ja powiem pani, co on mi zrobił, co mi robił, codziennie przez ostatnie dwadzieścia dwa lata, a pani potem sama zadecyduje, czy mamy go od razu uwolnić, czy ma sobie tam jeszcze postać. Zgoda?
***
– Jego tam nie ma – powiedziała Zamojska zdejmując kamizelkę. – Nie ma go w tej bagażówce.
– Co? Jak to nie ma? To gdzie jest? – spytał szef techników.
Policjantka wpatrywała się w niego chwilę, a potem powiedziała:
– Zaproponuję panu układ.
– Mi? Układ? – zdziwił się.
– Tak. Wiem, gdzie on jest. Powiedziała mi. A ja zaraz powiem panu. Ale najpierw wysłucha pan tego, czego ja dowiedziałam się od niej. Opowiem panu, co on jej robił przez długie lata małżeństwa, jaki był z niego człowiek, a potem pan sam zdecyduje, kiedy go uwolnić. Wchodzi pan w to?
***
Szef techników wpatrywał się przerażony w Zamojską.
– Boże! To wszystko prawda? Wierzy jej pani?
– Nie mam powodu jej nie wierzyć – odpowiedziała. – Opowiadając to patrzyła mi w oczy, ani na chwilę nie przestała. Tak, wierzę.
Szef techników podrapał się po głowie.
– I co pan zrobi? – spytała go Zamojska, świdrując go wzrokiem.
Wzruszył ramionami.
– Ja? Nic. Jestem tylko szefem techników. Co ja mogę?