Amerykański diner, lata 50. XX wieku. U progu wita nas James Dean, przy kuchni Marilyn Monroe w objęciach Elvisa Presleya. Przy barze czerwone stołki, podłoga czarno-biała. Klasyk. Dokładnie tak, jak to było 70 lat temu. Obowiązkowa w wyposażeniu takiej restauracji jest maszyna grająca.
W menu również klasyka. Śniadanie, lunch i obiad. Głównie kanapki i burgery, ale też zupa dnia, kilka sałatek. Na śniadanie jajka na różne sposoby, z dodatkiem domowych frytek lub smażonych ziemniaczków, z kiełbaską do wyboru. Albo amerykańskie naleśniki, koniecznie z masłem i syropem klonowym. I kawa. „Free refills”, czyli z darmową dolewką. Na deser standardem są koktajle, tu zwane „shake”. Truskawkowy, bananowy, waniliowy, czekoladowy albo peanut butter czy root beer.
Posiłek w takim miejscu to prawdziwa podróż w czasie. Podczas mojej wizyty w jednym z takich właśnie „diners” w Kalifornii, byłam najmłodszą klientką. Pozostałe osoby były w wieku 80 plus. I większość z nich to stali bywalcy tego miejsca.
Diners są bardzo autentyczne. Polecam szczerze. Ja uwielbiam.
Aleksandra Karkowska – autorka międzypokoleniowych książek „Banany z cukru Pudru”, „Na Giewont się patrzy”, „Marsz, marsz BATORY”, „FOTO z misiem”. Od 2015 roku prowadzi Oficynę Wydawniczą Oryginały. Działa społecznie na warszawskiej Sadybie. Kocha fotografie i podróże.