Więcej...

    „Kupuję buty, żeby uchronić je od zniszczenia i ocalić pewne dziedzictwo”. Zabytkowe obuwie Hanny Szudzińskiej

    Poznaj panią po butach – chciałoby się powiedzieć parafrazując przysłowie. Lecz ona ma zaledwie ponad 100 par butów – nie byle jakich, bo zabytkowych – niektóre nawet sprzed 250 lat i ponad 2500 damskich torebek. Zamiłowanie historyczki sztuki Hanny Szudzińskiej do sztuki rzemiosła trwa od dwóch dekad, a jej kolekcja dawnych akcesoriów mody damskiej jest największa w Polsce. Aktualnie buty są eksponowane na wystawie „Na obcasie i bez – 150 lat historii i rozwoju obuwia damskiego” w rzeszowskim Muzeum Okręgowym.

     

    Katarzyna Hadała: Skąd wzięło się u pani zainteresowanie zabytkowymi butami?

    Hanna Szudzińska: Jakieś dwadzieścia lat temu zaczęłam zbierać zabytkowe torebki, a mniej więcej dekadę temu zainteresowały mnie również buty. Na drodze kolekcjonowania różnego rodzaju torebek doszłam do wniosku, że potrzebuję jakiegoś odświeżenia w kolekcji i zaczęłam szukać wyzwań w kolekcjonowaniu innych elementów galanterii.

    Zdarzył się jakiś konkretny pretekst czy ot tak po prostu jakieś buty wpadły pani w oko?

    Nie pamiętam, które buty kupiłam jako pierwsze i dlaczego. Kiedy zaczęłam zbierać te historyczne byłam już kolekcjonerką – cześciowo ukształtowaną, posiadajacą fachową wiedzę. Historyczne buty pojawiły się na początku mojej drogi zawodowej i to jest zdecydowanie najtrudniejszy temat jeśli chodzi o zabytkowe akcesoria.

    Współcześnie obuwie i torebki kojarzą się głównie z produktami użytkowymi, a kolekcjonowaniem zajmują się najczęściej influencerki, trendsetterki. 

    Trendsetterki funkcjonowały już bardzo dawno temu. Na przykład królowa Elżbieta I wypromowała wśród poddanych modę na rude włosy. Porównywanie współczesnych trendsetterek do kolekcjonowania przedmiotów historycznych, które zbieram, jest bardzo odległe. Różnią nas motywacje i rodzaj chęci do posiadania. One nabywają te produkty głównie ze względów hedonistycznych. Ja kupuję buty, żeby uchronić je od zniszczenia i ocalić pewne dziedzictwo. Ja nie zbieram popularnych przedmiotów użytkowych, które interesują etnografów lub etnologów. Mnie interesuje najwyższy poziom rzemiosła, czego przejawem są moje buty.

    Mówi pani o tym z atencją, pietyzmem, ale czy przeciętny człowiek postrzega te zbiory w kategoriach sztuki?  

    Wierzę, że przeciętny człowiek postrzega historię rzemiosła w kategoriach historii sztuki, ale jeśli nie, to jest to pewien dysonans. Historia rzemiosła jest bowiem integralną częścią historii sztuki, a ta nie zajmuje się tylko sztukami wizualnymi, pięknymi. Dotyczy całego spektrum wytwarzania przedmiotów.

     

    „Dzięki tej torebce moja ciekawość w obszarze historii rzemiosła rozkwitła”  

     

    Zaczęła pani od torebek. Ich kolekcja to ponad dwa tysiące eksponatów, w tym ta pierwsza. 

    Tak. U mnie to kolekcjonowanie rozpoczęło się jakieś dwadzieścia lat temu od przypadkowego, utylitarnego zakupu torebki. Wtedy szukałam torebki do kreacji na jakieś wielkie wyjście. Na targu staroci w niemieckiej Kolonii, gdzie studiowałam, wpadła mi w ręce torebka art déco z lat 20. XX wieku. Była prosta w formie, wykonana ze skóry krokodyla. To jest w sumie jedyny mój obiekt, który kiedykolwiek użyłam zgodnie z przeznaczeniem. Ta banalna historia była inspiracją do tworzenia kolekcji. Studiowałam wtedy na pierwszym roku historię sztuki i z perspektywy czasu wydaje mi się, że to był powód, dla którego  zajęłam się kolekcjonowaniem przedmiotów tego rodzaju. A może było wręcz odwrotnie – może to właśnie dzięki tej torebce moja ciekawość w obszarze historii rzemiosła rozkwitła…

    Zaczęła pani zgłębiać dzieje tej torebki?

    O, tak! Dokładnie tak! Okazało się, że wówczas ta torebka miała około 80 lat. Zaciekawił mnie materiał – skóra krokodyla. Zaczęłam zgłębiać historię produktów z niego wytwarzanych i tak jedna chwila sprawiła, że ukonstytuowało się całe moje życie.

    Kolejne nabywała pani już stricte z myślą o kolekcji?

    One były wypadkową moich ówczesnych potrzeb i gustów. Nie wiem, czy myślałam już wówczas o tym jako o kolekcji. Chociaż faktem jest, że moi rodzice też zawsze coś kolekcjonowali, więc jako takie gromadzenie przedmiotów nie było mi obce. Dziś sekcja torebek w mojej kolekcji obejmuje obiekty od XVII wieku do lat 30. wieku XX. Chociaż jest także kilka wyjątkowych obiektów, które wychodzą poza ten okres. To m.in. torebka zaprojektowana według legendy przez Salvadora Dali i Elsę Schiaparelli, która była odpowiedzią na oczekiwania kobiet z II. połowy lat 30. XIX wieku.

    Z perspektywy historii feminizmu, a co za tym idzie zmieniającej się roli kobiet w dziejach ludzkości to torebka wyjątkowa.

    Bardzo, ponieważ została zaprojektowana jako odpowiedź na zmieniające się potrzeby ówczesnych kobiet, które zaczęły się emancypować: wracały coraz później do domu – dlatego projektant umiejscowił  w niej oprócz lusterka, miejsca na pomadkę i flakonika perfum, dwie świecące żaróweczki: jedną oświetlającą wnętrze torebki, aby znaleźć w niej klucz do drzwi wejściowych domu, a drugą, żeby oświetlić zamek do drzwi podczas wkładania tego klucza, gdy wracały nocą do domu.

    Jakość – to kluczowa cecha pani zbiorów.

    Rzeczywiście, zbieram głównie torebki wartościowe pod względem wykonania  i materiału. Szczególnie fascynują mnie reticule, czyli rodzaj woreczków z I. i II. połowy XIX wieku, które powstawały w Niemczech. Moje są wyszywane szklanymi paciorkami. To są rzeczy bardzo rzadkie, ponieważ trudno je wykonać w wysokiej jakości, a co za tym idzie niełatwo je zdobyć. Zwracam uwagę nie tylko na jakość, ale też na stan zachowania. Jeśli chodzi o buty gromadzę tylko te, które stanowią parę.

    Odnośnie torebek, czy ma pani swoje ulubione? 

    To nie takie proste opowiedzieć o kilku ulubionych egzemplarzach mając ich tysiące.  Mam torebki srebrne, dekorowane  kunsztownymi haftami, wyszywane koralikami, z różnorakich skór, piór, tkanin. Jeden z moich najnowszych nabytków pochodzi z końca XIX wieku. Zawiera w sobie przybory niezbędne ówczesnej kobiecie…

    Puderniczkę, perfumy?

    Ale skąd! To są przybory do szycia, haftowania i cerowania wykonane z kości słoniowej. Korpus tej torebki jest otwierany dwustronnie, sztywny, z rzeźbionego drewna. Po prawej stronie przedstawiono kobietę w trzech czwartych profilu w nakryciu głowy, secesyjnym. Po lewej znajduje się zachód słońca i dwa liście kasztanowca. Wkrótce zostanie skatalogowana i schowana do kartonu, aby chronić ją przed upływem czasu.

     

    „Zbieranie butów to żmudna i ciężka praca.”

     

    Jak pani zdobywa swoje buty? Albo kto się ich pozbywa?

    „Pozbywa” to niedobre słowo. To jest tak jakby pani powiedziała, że ktoś „pozbywa się“ przykładowo oryginalnego obrazu Kossaka. Zdarzało mi się pary butów pozyskać od rodzin przodków pierwszych właścicielek,  gdzie jakimś cudem przetrwały i nie były traktowane jako zwyczajny przedmiot, lecz odpowiednio zabezpieczone. W przeciwnym wypadku rozsypałyby się jak większość butów z przeszłości. Ale ogólnie mówiąc zbieranie butów to żmudna i ciężka praca. Sporadycznie kupuję je przypadkowo. Te nieliczne przypadkowe zakupy były nacechowane wielkim ładunkiem emocjonalnym, a spotykałam je najczęściej na targach staroci czy w niewielkich sklepach z antykami. Nagle, w Wiedniu lub w Paryżu widzisz wachlarz z końca XVIII wieku z pokryciem papierowym, kipiącym w swojej graficznej szacie nową polityczno-społeczną rzeczywistością i  nawołujący do zmiany myślenia. Albo woreczek  z oryginalnym, świetnie zachowanym wzorem, a sprzedający nie do końca jest świadomy jego zabytkowej wartości.

    Jak ją ocenić, wycenić?  

    Ten problem dotyka także innych gałęzi sztuki i kolekcjonerstwa, jednak w przypadku mody historycznej i jej akcesoriów rynek kolekcjonerski jest stosunkowo mały. Na przykład już w XIX wieku działały manufaktury więc wiele wzorów jest powtarzalnych, a co za tym idzie relatywnie popularnych. Modne torebki były najczęściej zdobione kwiatami: różami, margaretkami, niezapominajkami, dzwonkami. Każdy kwiat w XIX wieku reprezentował pewien symbol. Natomiast stopień rzadkości zaczyna się wtedy, gdy te motywy są przełamane jakąś figurą, postacią czy motywem architektonicznym. Dlatego wartość takich torebek będzie dużo wyższa.

    Opowiada pani o tym tak jakby to było nabywanie dzieł sztuki. Ale tu chyba trudno mówić o rynku sprzedaży?

    Może panią zaskoczę: ja jeżdżę po domach aukcyjnych i dowiaduję się, co mają. Jestem w stałym kontakcie z innymi kolekcjonerami oraz handlarzami z zagranicy. Podstawą są oczywiście kontakty i wiedza z drugiej strony, czyli potencjalnego sprzedawcy lub pośrednika o tym, czym się zajmuję i co mnie interesuje. Ja również, z racji wykonywania pracy zawodowej, wielokrotnie pomagałam innym tworzyć różne kolekcje, stąd ten mechanizm działania nie jest mi obcy.

     

    „Te buty po prostu znikają. Trudno zatrzymać ten proces”

     

    W jaki sposób te buty tyle przetrwały? Czy te produkowane współcześnie też zachowają się wieki?   

    Niestety, obawiam się, że tak. Obecnie większość obuwia jest wykonana ze sztucznych materiałów, które nie podlegają degradacji, albo trwa ona bardzo długo. Myślę, że ich wspomnienie w postaci góry odpadów zobaczą przyszłe pokolenia.  Historyczne obuwie z okresu, który interesuje mnie jako kolekcjonerkę wykonywano z naturalnych materiałów i dopiero na przełomie lat 20. i 30. XX wieku pojawiły się te sztuczne. Lecz w bardzo ograniczonej liczbie ponieważ te buty były bardzo drogie i niepraktyczne. Sztuczne materiały częściej wykorzystywano przy wytwarzaniu torebek albo wachlarzy.

    Jednak wracając do pytania…

    Te naturalne, historyczne materiały są bardzo wrażliwe. Skóry i tkaniny, które przeważają w mojej kolekcji wymagają  pewnych zabiegów, aby mogły trwać. Muszę przechować je z dala od światła, wahań temperatur i wilgotności powietrza. Jednak i tak nie wszystkie przetrwały do dziś, mimo że to przedmioty luksusowe. Zresztą do lat 30. XIX wieku buty były rzeczą bardzo drogą, nieosiągalną dla większości społeczeństwa.

    Czy wśród tych 89 par butów eksponowanych na rzeszowskiej wystawie ma pani swoich faworytów?

    Zdecydowanie tak. To osiemnastowieczne, jedwabne mulety czyli klapki z zakrytymi palcami z karminowej skóry licowej i jedwabiu na modnym obcasie o wdzięcznej nazwie „kaczuszka”. Widać na nich przetarcia, ale jak na to, ile mają lat, są zachowane w doskonałym stanie. Proszę pamiętać, że jedwab rozkłada się w sposób naturalny z upływem czasu. Kanwa została, a uleciała duża część  jedwabnej osnowy. Można powiedzieć, że te buty po prostu znikają.

    Trudno zatrzymać ten proces, nawet przechowując je w warunkach muzealnych. To dzieje się powoli, ale nie można oczekiwać, że jeśli coś ma dwieście lat i jest wykonane z naturaliów – to nawet nieużywane cały czas będzie wyglądało jak nowe. Niemniej te buty są jakościowo pierwszorzędne, ozdobione haftem wykonanym prawdziwą złotą nicią, wyobrażającym motyla umieszczonego na przyszwie – czyli tej części, która zakrywa palce i śródstopie. To są moje ukochane buty i otaczam je największą miłością, jaką można rozwinąć do przedmiotu.

    Mam też dwie pary pantofli z pierwszej połowy XIX wieku, które należały do królowej Wiktorii. One są oszczędne w formie, jednokolorowe, ale z licznych przedstawień królowej dowiadujemy się, że takie lubiła. Poza tym ten fason wówczas był bardzo modny. Wielobarwne uważano za wulgarne, w złym tonie, dlatego buty były albo jasne albo ciemne. Te wiktoriańskie baletki powstały w londyńskiej  wytwórni Gundry&Sons. To byli ulubieni i, o ile wiem, jedyni szewcy, którzy dostarczali obuwie brytyjskiej królowej. Uszyli jej buty na ceremonię zaślubin. Teraz znajdują się w muzeum w angielskim Northhamptonshire, mieście ważnym dla europejskiego przemysłu obuwniczego.

    Moje buty pochodzą również z tego okresu i są bardzo podobne do tych ślubnych. Historia tych dwóch par łączy się ze sobą. Obydwie trafiły do baronowej Louisy McDonnell, ponieważ królowa darowała obuwie czy inne części garderoby, których już nie nosiła, swoim służącym lub damom dworu. Finalnie, zbiegiem okoliczności, te pary  trafiły do mnie.

    To pośrednio jest pani jak ta dama dworu.

    Można to tak ująć, ale jeżeli próbuje się pani dowiedzieć jak je pozyskałam to… Proszę o następne pytanie [śmiech].

     

    Buty z wyższych sfer

     

    No tak, rozumiem, że to tajemnica kolekcjonera sztuki… Zatem ile par butów miała taka arystokratka na przykład rocznie?

    Jednoznacznie trudno na to odpowiedzieć. To zależało od majętności kobiety. Taka zależność była od zarania butowych dziejów. Na początku XIX wieku arystokratka miała faktycznie kilka obowiązkowych par.  Musiała mieć buty jasne i ciemne. Ciemne do formalnych okazji. Na pewno więc miała po dwie pary letnich i zimowych oraz buty ślubne. Te ostatnie to był mus niemal dla każdej kobiety, bo niemal każda wychodziła za mąż. Obowiązkowo musiała mieć też ochraniacze na buty, gdyż to nie było obuwie, w którym można było wyjść na spacer w gorszą pogodę. W sumie wychodzi, że obowiązkowych miała około siedmiu par.

    Może jeszcze jedną – przykładowo takie zdobione piękną rozetą lub klamerką na jakieś uroczyste wyjście. Te delikatne, ręcznie wytwarzane buty bardzo szybko się niszczyły. Nierzadko wystarczały tylko na kilka wyjść. Wobec tego ona potrzebowała bardzo dużo tych par w ciągu roku, a biorąc pod uwagę zasobność portfela rodziny, która tę damę w większości utrzymywała można było te obowiązkowe zestawy wciąż multiplikować. Im bliżej do czasów współczesnych, tym trudniej zdefiniować liczbę posiadanego obuwia, ponieważ od lat 20. buty były już produkowane przez fabryki, a więc bardziej dostępne i tańsze.

    Oglądając te buty na wystawie, miałam wrażenie, że w większości były one bardzo niewygodne i mało użyteczne. Ponadto arystokratki miały chyba bardzo małe stopy.

    Tak, to trafne spostrzeżenie. Przede wszystkim proporcje ludzkiego ciała były mniejsze niż obecnie, co potwierdzają też ówczesne stroje. Odzież odpowiadała w większości dzisiejszym rozmiarom 34 – 36. Stopy były więc również małe i bardzo wąskie. Kobiety nie używały ich tak ekstensywnie jak dziś. Do tego dochodzi sama moda na posiadanie niewielkiej stopy, jako atrybutu kobiecości mimo, że nie każda kobieta takowymi była obdarzona, więc te buty często były po prostu na nią za małe i krępowały stopy.

    Ówczesne damy mało chodziły, ponieważ większość życia spędzały w domach.  

    One nie chodziły ani na długie spacery, ani do pracy, więc ta stopa była taka… Nieużywana.

    W niektórych trudno rozróżnić but lewy od prawego.

    Tak, do połowy XIX wieku nie było tego rozgraniczenia. W formie obydwa były takie same. Aby było wygodniej tylko podpisywano, który jest który, a potem pod wpływem chodzenia te buty uformowały się do danej stopy. Zabytkowe obuwie było niewygodne także dlatego, że podeszwy nie były wyprofilowane, co mając na uwadze, że użytkowniczka spędzała w nich cały dzień, mogło być to dla niej bardzo męczące. Co ciekawe, nieco więcej komfortu noszenia obuwia dodały dopiero obcasy.

     

    Zniewalające obuwie

     

    Skoro już o obcasach mowa – obecnie są utożsamiane przede wszystkim z kobietami. Niesłusznie?

    Jeżeli przyjrzymy się butom  na obcasach z perspektywy historii ludzkości to zobaczymy, że mężczyźni dłużej chodzili w butach na obcasach niż kobiety. To moda damska przejęła obcasy właśnie z mody męskiej. Są obcasy charakterystyczne tylko dla kobiet – jak na przykład zoccoli czyli weneckie platformy, koturny wysokie nawet na pół metra, w których kobieta nie mogła poruszać się samodzielnie. Przez długie lata w obuwnictwie nie było też podziału na płeć. Rozróżnienie na damskie i męskie modele butów wyraźnie widać dopiero w XVIII wieku, a w przypadku wspomnianych zoccoli z przełomu XV i XVI wieku po prostu wykreowano modny produkt…

    Ale inspirujący – dziś m.in. piosenkarkę Lady Gagę i… Zniewalający. 

    O! To wymowne określenie! Te buty rzeczywiście zadziwiały, ale poniekąd zniewalały  użytkowniczkę, ponieważ bez pomocy drugiej osoby, nie mogła przmeieszczać się samodzielnie. W pewien sposób ograniczały jej wolność. Lecz paradoksalnie w takich XIX -wiecznych, całkiem płaskich butach kobieta też mogła przebyć jedynie niewielki dystans. Niemniej obcas rósł wraz z podwyższaniem się statusu społecznego kobiet, z rosnącą samodzielnością, poczuciem własnej wartości wynikającej m.in. z niezależności finansowej. Ewolucja obcasa stała się wyznacznikiem statusu kobiety.

    Ma pani marzenia obuwnicze związane ze swoją kolekcją? Bo jeśli ktoś zbiera na przykład znaczki pocztowe, to ma katalog i dzięki temu wie co może mieć, czego szukać, co mu brakuje, ile jest warte itp. 

    Ale znaczki, choćby najrzadsze, są powtarzalne, a zabytkowe buty nie. Oczywiście, że mam  obuwnicze marzenia, ale nie są aż tak bardzo skonkretyzowane. Chciałabym mieć buty barokowe – nieskończenie dużą liczbę, w dobrym stanie i w parach, ale także z wcześniejszych epok. Jednak spełnienie tych marzeń jest możliwe w bardzo ograniczonym stopniu, bo to wszystko co najcenniejsze w tej materii od dawna jest już w muzeach. Ten rodzaj kolekcjonowania nie bazuje na powtarzalności.

    W kanadyjskim Toronto jest muzeum butów Bata z potężną kolekcją obuwia liczącą około 10 000 eksponatów z całego świata i z każdej epoki historycznej. Czy jest szansa, aby takie muzeum, choćby w mniejszej skali, powstało w Polsce? 

    W tej skali zdecydowanie nie. Muzeum Bata założyła spadkobierczyni czeskiej firmy obuwniczej, jednego z największych potentatów obuwniczych na świecie. Ono ma specyficzną historię: gdy zaczął się socjalizm, czeska rodzina Bata przeniosła się do Kanady. Sonja Bata od lat 40. zbierała okazy historycznych butów z całego świata, dzięki czemu stworzyła podwaliny tego olbrzymiego zbioru.

    Podobno mają eksponaty nawet sprzed czterech wieków.

    Muzeum posiada też buty sławnych ludzi – m.in. czerwone szpilki Marilyn Monroe czy buty w zebrę Pablo Picassa. Współcześnie stworzenie takiego pełnowymiarowego muzeum obuwia zabytkowego  jest skomplikowane ze względu na  niedostępność wartościowych eksponatów. Proszę spojrzeć: moje kolekcjonowanie trwa dziesięć lat, a udało mi się zgromadzić zaledwie około stu par, co biorąc pod uwagę, że mam ponad 2500 torebek – odzwierciedla poziom trudności. Tutaj, w przeciwieństwie do wspomnianej filatelistyki, nie ma rynku zbytu i tak wielu zbieraczy. Ja ściągam te  buty niemalże  z całego świata. Zbieram głównie te o proweniencji europejskiej – z Francji i Wielkiej Brytanii.  Jednak nawet te kupione poza Europą kiedyś zawędrowały tam z krajów starego kontynentu. Ja nie mam w planach założenia muzeum historycznych butów, a myślę, że w Polsce, aktualnie mam ich największą kolekcję.

    Bardzo dziwna ta dziedzina…

    „Dziedzina”?  Te buty i torebki to jest przecież moje życie.

     

    Więcej o modzie znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY