Więcej...

    Śladami Ojca Chrzestnego: Corleone

    W Corleone wylądowaliśmy z fanatykiem Ojca Chrzestnego. I bardzo dobrze, bo pewnie sami nie wybralibyśmy się nigdy, skoro rezydentka twierdziła, że w tej sprawie tylko Savoca i nic więcej.

    W poszukiwaniu duchów rodziny Corleone

    Corleone powitało nas sjestą i upałem, co właściwie było do przewidzenia. Snuliśmy się więc po pustych ulicach w poszukiwaniu duchów rodziny Corleone i pewnie sami wyglądaliśmy jak spalone słońcem duchy w Corleone. Przy tym byliśmy coraz bardziej wygłodniali, więc na początek postanowiliśmy znaleźć jakąś knajpkę, oczywiście z klimą, zanim padniemy z wycieńczenia. Trochę nam się zeszło, bo nie było kogo zapytać o to upragnione miejsce, a po drodze wszystko pozamykane i uśpione. Wreszcie jakaś Sycylijka wyszła na balkon i przynajmniej określiła kierunek wymachując rękami, czyli po sycylijsku.

    W pustej restauracji (o dziwo otwartej) senny właściciel obudził kucharza i podano nam makaron al dente i a-la Corleone – pod dwiema postaciami: pesto na zielono i marshall na czerwono. A potem w zdecydowanie lepszych nastrojach znaleźliśmy się na rynku, a tam zrobiło się już bardziej klimatycznie i mafijnie, tym bardziej, że mieszkańcy zdążyli się wybudzić i nagle miasto ożyło.

    Kawa po sycylijsku

    W samym centrum znajdowała się kawiarnia wypełniona fotosami z Ojca chrzestnego, a prowadził ją Sycylijczyk, który sam wyglądał jak Don Vito, czyli mafiozo z dziada pradziada, i nawet zdjął ze ściany flintę, z którą Marcin zrobił sobie fotkę. A potem zaproszono nas na kawę po sycylijsku, na drugą stronę ulicy, gdzie na skwerku wśród kwiatów stały stoliki. Zrobiło się więc ciekawie i przyjemnie, tym bardziej, że Starówka okazała się bardzo ładna.

    Niestety muzeum poświęcone rodzinie Corleone było zamknięte. I myślę, że nigdy nie zostało otwarte, chociaż sprytny właściciel kawiarni twierdził co innego. W sumie wracaliśmy w zupełnie dobrych nastrojach, bo w końcu zaliczyliśmy miejsce skąd pochodził ród Corleone i zobaczyliśmy rdzenną Sycylię, czyli miasteczko, w którym sennie upływa dzień za dniem i gdzie na co dzień mało turystów, a szkoda. W końcu Mario Puzo nie mógł sobie ot tak wszystkiego wymyślić. Co to, to nie! :)))

    Coraz bardziej w górę

    Do Savoci dojechaliśmy upajając się po drodze przepięknymi widokami. Nic dziwnego, skoro wciąż pięliśmy się coraz bardziej w górę, co koleżankę wprawiało w drżenie serca, wręcz umierała ze strachu. Ale to z kolei koiło mój strach, bo do tej pory, to ja zawsze umierałam w takich chwilach. Za to gdy wysiedliśmy – aż zaniemówiliśmy z zachwytu. Naszym oczom ukazało się przepiękne, malownicze miasteczko. Wcale się nie dziwię, że Coppola wybrał właśnie to miejsce do nakręcenia kultowych scen Ojca chrzestnego. Wszystko pozostało niezmienione, a liczne pamiątki po ekipie filmowej wciąż zachwycają, wprowadzając zwiedzających w nastrój utrwalony na taśmach i w atmosferę tamtych czasów… I może na tym pełnym uniesienia stwierdzeniu zakończę tę część opowieści o sycylijskiej ziemi, bo się chyba rozgadałam.

    Anna Irena FALANDYSZ

    FOTO: Anna Falandysz









    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY