Więcej...

    Budowa domu w późnym PRL-u

    Na samym początku istnienia PRL-u urodzili się moi rodzice. Już jako dorośli ludzie z dwójką dzieci w 1986 roku, a więc u schyłku PRL-owskiego okresu zabrali się za budowę swojego własnego domu. Oczywiście zaciągnęli kredyt, ale okazało się, że pieniądze to nie wszystko, a ich historia przedstawia budowlaną historię wielu Polaków.

    Projekt

    Projekt domu można było wybrać, lecz jeśli przejdziemy się jakąkolwiek ulicą w danym mieście, to okazuje się, że jakimś trafem większość domów jest do siebie bardzo podobna. Istniał też limit metrażowy, gdyż budynek nie mógł przekraczać 220 metrów powierzchni.

    Kto się orientuje, jak wyglądały zakupy towarów w tamtym okresie, ten wie, że dla przeciętnego obywatela nic nie było od ręki. Na zamówienie też nie. Na większość materiałów budowlanych istniały przydziały. Obowiązywały poważne limity cegieł, cementu, wapna i blachy. Wiele rzeczy trzeba było kupować na czarnym rynku, oczywiście w znacząco wyższych cenach. Do ceny należało doliczyć różne łapówki, prezenty i dowody wdzięczności obowiązkowo towarzyszące zakupowi materiałów i usług. Były to czasy, kiedy materiały trzeba było „załatwiać”, a niektórzy mieli w tym naprawdę spory talent. Gospodarka socjalistyczna nie radziła sobie z produkcją towarów, więc obywatele musieli zdać się na własną samodzielność i zaradność. Na wsiach z brakiem cegły i cementu ludzie radzili sobie w prosty sposób – dostawali je w pierwszej kolejności pogorzelcy, więc właściciele podpalali stare domy.

    Pozwolenia

    Tata, załatwiając urzędowe pozwolenia, usłyszał: albo dostaje przydział na odbiór cegieł za…  półtora roku i tym samym pozwolenie na budowę za osiemnaście miesięcy albo ma pozwolenie na już, lecz o materiały na ten moment  musi martwić się sam. Tyle czasu rodzice nie chcieli czekać. Wybrali tą drugą opcję.

    Tu zaczął się ceglany absurd. Jakimś trafem rodzice dowiedzieli się, że ktoś w sąsiedniej miejscowości robi pustaki z żużlu i je sprzedaje. Cegłami poratował ich również kuzyn, któremu przydzielono i sprzedano 1000 sztuk, a on ich nie wykorzystał. Sytuacja została opanowana. Po półtora roku tata sprzedał swoje pustaki innemu kuzynowi, który również rozpoczął budowę, a materiałów nie miał.

    Dom powoli rósł. Z tym ważnym przedsięwzięciem wiązały się koszty, czas oraz ogrom pracy. Na zatrudnianie wielu pracowników przy budowie rodzice pozwolić sobie nie mogli, więc tata budował dom z jednym majstrem oraz z krewnymi, którzy mogli i chcieli pomóc w danym momencie.

    Rzadko

    Jak już wspominałam, towar rzadko kiedy był ,,od ręki”. W okresie PRL-u towar trzeba było wystać. Tak, zapisać się w kolejkę i wystać. I tak po piec centralnego ogrzewania przez kilka dni w kolejce stali na zmianę tata, mama i babcia. Niestety, pieca już dla nich nie starczyło. Zamiast niego mogli zakupić rynny, bo tylko to zostało. Co prawda nie takie, jak były potrzebne, ale lepiej było wyjść z kolejki z rynnami do przeróbki niż bez niczego albo zamienić je z kimś na inny materiał. Ludzie jakoś sobie radzili. Za jakiś czas piec też został zdobyty i to nawet lepszy niż początkowo planowali. Wystała go babcia.

    Sportem ekstremalnym był zakup węgla do tego pieca. Ludzie zapisywali się w kolejkę, codziennie rano podpisywali listę, co świadczyło o tym, że nie rezygnują. Więc tata codziennie przez dwa tygodnie przed pracą jeździł i listę podpisywał. Udało się, półtorej tony węgla było nasze.

    Do góry

    Dom stopniowo piął się do góry, choć po drodze nie brakowało różnych niespodzianek. Kupując blachę na dach, tata spędził noc w Fiacie 126p, by nikt go z rana nie ubiegł. Zakup okien również nie był prosty. Rodzicom trafiły się tylko same ramy, bez szyb. Szkleniem i kitowaniem tata musiał zająć się sam. Ogólnie w wielu przypadkach podczas budowy domu jeden człowiek stawał się murarzem, elektrykiem, blacharzem i ogólnie specjalistą od wszelkich prac. Jak sam od razu nie umiał, to przy butelce uczył go inny fachowiec.

    Po dwóch latach budowy, w 1988 roku wprowadziliśmy się, jak wiele budujących się osób do niewykończonego domu, czyli do 2 niedużych pokoi z kuchnią i łazienką. Pozostałe pomieszczenia były powoli i stopniowo doprowadzane do użytku. W jednym pomieszczeniu tętniło rodzinne życie, a w drugim był plac budowy. Meblowanie wnętrz też stanowiło nie lada wyzwanie. Zapotrzebowanie na meble i inne elementy wyposażenia było ogromne, a przemysł nie nadążał. Segment do dużego pokoju, wersalki, regał kuchenny również rodzice wystali w kolejce. Oczywiście nie było mowy o jakimkolwiek wybieraniu. Kupowano to, co się akurat trafi. Całe szczęście trafiały się całkiem ładne i solidne meble.

    W końcu po kolejnych trzech latach dom był gotowy.

    Budowę domu w PRL-u spokojnie można nazwać ,,przygodą życia”, której nigdy się nie zapomina.

    Katarzyna Sikora

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY