Mam 27 lat, pracuję w dużej korporacji i od zawsze zajmuje się pracą z ludźmi. Lubię tę pracę, mimo tych wszystkich żartów związanych z korporacją. Ja ją zwyczajnie, po prostu lubię i nigdy nie sądziłam, że będę musiała się zastanowić nad tym, czy aby na pewno chcę kontynuować tę pracę, albo czy mój stan zdrowia będzie mi na to pozwalał.
Pochodzę z dobrego domu, mam fajną rodzinę. Mój tata ma swoją firmę, a moja mama zajmowała się domem. Jestem jedynaczką, nigdy nie byłam osobą nadmiernie lubiącą przebywać wśród ludzi czy na imprezach. Raczej stroniłam od tego typu sposobu spędzania wolnego czasu, ale też nie byłam osobą, która zamykała się w domu czy popadała w jakieś nałogi.
Jako nastolatka też nie pamiętam, żebym miała jakieś większe problemy. Moi rodzice wychowywali mnie na grzeczną i miłą dziewczynę, która znała zasady, ale miała też wpojone wartości. W sumie generalnie lubiłam siebie, nie byłam gruba, ani też przesadnie chuda. Nie wiem, jak do tego doszło, wszystko wydawało mi się takie zwyczajne i takie normalne. Aż do pewnego dnia, kiedy poczułam, że cały świat wiruje, że cały świat upada, a ja upadam razem z tym światem. To tak, jakby mnie ktoś rozebrał, położył do wanny z lodowatą wodą i kazał zanurzyć się aż po czubek nosa. Czułam się nienaturalnie i dziwacznie.
To wszystko działo się w miejscu, które dobrze znałam. Codziennie rano jeździłam pociągiem do pracy, tym samym, około 45 minut od centrum miasta. Tego dnia też wsiadłam dokładnie w ten pociąg, dokładnie o tej samej godzinie, niektórzy ludzie nawet mnie już znali, bo mówiłam im dzień dobry. Pociąg, do którego weszło ze mną więcej osób niż zwykle, ruszył.
Poczułam, że moje ciało drży, że nie jestem w stanie się opanować, że chcę uklęknąć i schować głowę w kolanach. Nawet nie wiem, czy tego nie zrobiłam. Nie mam pojęcia, co miałam robić, pierwszy raz doznałam ataku paniki, tak, bo to był atak paniki. W tamtym momencie nie umiałam go nawet nazwać. Czułam, że to koniec świata. Nie wiedziałam, że ktoś jest obok, że ktoś próbuje mi pomóc, nie słyszałam tych głosów, a nawet jeśli, ktoś tam był, to nie byłam w stanie się na nich skupić. Czułam, że coś mnie wciąga i byłam tym przerażona.
Obudziłam się jakby z letargu po kilku minutach. Obok mnie klęczał młody chłopak i trzymał mnie za rękę. Mówił do mnie, żebym się uspokoiła, oddychała i żebym patrzyła w koło siebie. Dawał mi konkretne wskazówki, a ja nawet nie zastanawiając się, skąd on o tym wie i co się tak naprawdę dzieje, robiłam krok po kroku dokładnie to, co do mnie mówił. Po chwili jakbym włączyła kabel do gniazdka, coś się zmieniło i znowu byłam obecna. Widziałam ludzi, widziałam ich przerażenie na twarzy. Widziałam tego chłopaka, widziałam siebie siedzącą na podłodze w pociągu i nagle dojechaliśmy do stacji.
Drzwi się otworzyły, a ten chłopak zapytał, czy chcę wysiąść. Chciałam naprawdę, chciałam wysiąść, nie myślałam o tym, dokąd jadę i co chcę robić. Po prostu chciał tam wysiąść. Wysiadł ze mną, usiadł na ławce i próbował jeszcze ze mną rozmawiać. Próbował, bo na początku nie była to rozmowa, tylko monolog. Dawałam mu zdawkowe odpowiedzi, które można było uznać za przytakniecie lub zaprzeczenie.
Zapytał, czy mam czym wrócić do domu, czy wezwać kartkę, ale powiedziałam, że jest już ok. Spojrzałam na niego i zapytałam, czy wie, co to było, bo ja nie wiem. On spuścił wzrok, spojrzał na mnie jeszcze raz i powiedział, że to chyba był atak paniki, bo on też takie miewa. Musisz pójść do psychologa albo psychoterapeuty, usłyszałam. Przez chwilę, pomyślałam, że ja nie jestem żadną wariatką, że nigdy nic takiego mi się nie zdarzyło. On znów spojrzał na mnie i zapytał, czy właśnie w tym momencie wmawiam sobie, że nie jestem wariatką. Oniemiałam, zaczęłam zastanawiać się, skąd o tym wie, ale po chwili sam wytłumaczył, że on też tak sobie wmawiał. To nie chodzi o to, czy jesteśmy wariatami, czy nie. Chodzi o to, że mamy problem i potrzebujemy pomocy, aby nauczyć się z tym żyć.
Zadzwoniłam po mojego ojca, przyjechał po mnie, mój nowo poznany kolega opowiedział co się stało. Ojciec miał równie przerażoną minę jak ja. Wróciliśmy do domu. Długo rozmawialiśmy, a już kolejnego dnia, byłam w stanie włączyć komputer i poszukać sobie specjalisty.
Zdarzyło się to nagle i też nagle nie potrafiłam zareagować, ale dziś wiem, że ataki paniki się zdarzają. Potrafię już wyczuć, jak nadchodzi atak i wiem co mogę zrobić. Jestem w stałym kontakcie ze specjalistą i czuję się lepiej, czuję się bezpieczniej, bo wiem, że kiedy zaczyna się dziać coś złego, ja jestem w stanie zareagować i nie zostawić siebie na pastwę losu albo innych ludzi, którzy nie wiedzą, co to może być.
Wprawdzie nie jeżdżę już do pracy komunikacją miejską, bo nie jestem na to gotowa, ale każdego dnia cieszę się, że w tym pociągu był ktoś, kto ze mną porozmawiał, kto ze mną wtedy tam był. Zdaję sobie sprawę, że są ludzie, którzy mogą doznać czegoś takiego i będą sami, a wokół nich nie będzie nikogo, kto będzie wiedział, jak zareagować. Ja miałam dużo szczęścia. Dziś nie boję się o tym mówić, ataki paniki to nie wyrok i można z tym żyć i wiedzieć, co robić, kiedy jest trudniej, jak próbować siebie wyregulować, jak wrócić do „tu i teraz”, i nie pozwolić wciągnąć się w tę otchłań, która jest straszna i ponura. Dziś jestem bogatsza.
Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.
Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.