Więcej...

    Mój obraz siostry to trochę inny obraz

    Siostra, to słowo, które zawiera w sobie wszystkie najważniejsze aspekty naszego życia. Jest nim wsparcie, współpraca, miłość, przyjaźń, wspólne rozmowy, wspólne zainteresowania. Jeśli nie wiesz, do kogo chcesz zadzwonić, zadzwonisz do niej. Jednak mój obraz siostry to trochę inny obraz niż te malowane przez innych. Dla mnie siostra to pierwiastek genów, wspólnie posiadanych i niestety nic więcej. Dlaczego? Gdy w grę wchodzą inne aspekty życia niż miłość można łatwo przewidzieć, gdzie miłość siostrzana się kończy.

    ***

    W moim rodzinnym domu zawsze przekazywano mi, że jesteśmy dwie siostry, kochające, wspierające i, że choćby nie wiem co – obie damy sobie radę. No cóż, ja i moja siostra, zawsze lubiłyśmy nasze towarzystwo i wspólne zabawy w dzieciństwie, nawet wiele osób uważało nas za bliźniaczki. To taka dziwna zależność… jak jedna coś chciała, druga też musiała. Kochałam siostrę i wiem, że ona mnie też, ja to czułam. Była ode mnie rok młodsza i dość często uważała się za mądrzejszą. Chyba nawet była, ale mnie to nie przeszkadzało, ja wiedziałam, że jestem z niej zwyczajnie dumna.

    Lata mijały, szkoła średnia, wspólne imprezy, cóż za wakacje, litry alkoholu i miliony znajomych, ona raczej była duszą towarzystwa, ja – duszą jej cienia, ale po raz kolejny mi to nie przeszkadzało. Mnie cicha pozycja starszej siostry w zupełności wystarczyła. Na studia wybrała się do tego samego miasta, w którym ja byłam i mieszkałyśmy razem. W sumie ostro balowałyśmy, przy okazji studiując. Chociaż ona nie musiała dużo się uczyć ja zarywałam noce, żeby dotrwać do obrony. Nasze wspólne życie zmieniło się dopiero po studiach i tego akurat wtedy w wieku 25 lat się nie spodziewałam.

    ***

    Mimo, że moja siostra kończyła studia rok po mojej obronie, pomieszkałam z nią ten rok i próbowałam swoich sił w różnych firmach. Szukałam doświadczenia, ale też szukałam nowych możliwości, studia z marketingu, no cóż, bardzo chciałam, żeby przyniosły efekty, ale nie oszukiwałam się, wiedziałam, że nie był to szczyt moich marzeń. W ciągu tego jednego roku chciałam dowiedzieć się jak najwięcej.

    W jednej z firm, w których odbywałam staż, poznałam mojego obecnego męża. Mieliśmy ze sobą bardzo dobry kontakt już od pierwszych dni, kiedy poznaliśmy się, parząc kawę. Taka miłość dwóch ciamajd, jak ja to mówiłam. Rozwijałam się zawodowo i miałam u boku ciepłego mężczyznę. Jednak jedyne, co mnie martwiło, to moje oziębiające się kontakty z moją młodszą siostrą. Nie rozumiałam tego, ponieważ ja zawsze byłam po jej stronie, mocno ją wspierając. Wierzyłam, że ona jest po mojej stronie, no cóż, mój jeszcze wtedy chłopak podkreślał, że to zwyczajnie zazdrość, ja nie chciałam słuchać.

    Kolejne miesiące mijały, moja siostra na każdym kroku wypominała mi wszystkie moje błędy, moje nieobecności, moje randki, miałam wrażenie, że wypominała mi sposób oddychania. Drażniło mnie to, ale wiedziałam, że szykuje się do obrony, że nie mam już tyle czasu, co kiedyś dla niej i że wiem, jak bolą ją niepowodzenia, a trochę ich miała. Najpierw partner, który ją zdradził, potem studia, a w międzyczasie rodzice suszyli jej głowę, że powinna myśleć bardziej dorośle o swoim życiu.

    ***

    Ona popadała w jakiś obłęd. Potrafiła mnie szantażować, musiałam zabierać ją na swoje spotkania z przyjaciółkami, symulowała jakieś dziwne sytuacje, w których rzekomo potrzebowała mojej pomocy. Mój partner zaczynał ledwo znosić nocne pobudki, kiedy dzwoniła do mnie, żebym natychmiast wracała do domu. Powoli brakowało mi cierpliwości. Ale wierzyłam w jedno, to moja siostra i nie mogę jej zostawić w tak trudnych dla niej momentach, tylko te momenty zaczynały przypominać godziny, dni, miesiące, co najciekawsze polepszało jej się, jak pokłóciłam się z partnerem, rodzicami, albo traciłam zlecenia. Kiedy działo mi się źle, ona nagle dostawała trzecią siłę i wszystko wracało do normy. Owszem – jej normy. Długo nie dostrzegałam, jak działa ta cała machina zła, którą uruchomiła. Nawet jeśli moi przyjaciele, partner, a z czasem też rodzice zaczynali mówić, że coś się dzieje, że nie jest to normalne, żeby traktować kogoś w taki sposób, ja dalej uparcie twierdziłam, że to minie.

    Niestety jak sami możecie sobie wyobrazić nie minęło. W swym szaleństwie miała w prawdzie przerwę, kiedy obie wróciłyśmy w rodzinne strony, mój partner mieszkał daleko, mnie było ciężko, jej było jakoś dziwnie lekko. Po kilku miesiącach rozłąki, postanowiłam, że wracam mieszkać do partnera i się zaczęło. Najpierw płacz, że sobie coś zrobi, potem wjeżdżanie na ambicję, że przecież mam wszystko dzięki niej i powinnam być jej wdzięczna i oczywiście bez niej nie dam sobie rady. Na koniec groźby, że sobie coś zrobi i gra na sumieniu, że przecież będzie to moja wina.

    ***

    Za pierwszym razem jej się udało, zrezygnowałam, dusiłam się w tym strasznym miejscu, jakim był dom, grając w jej chorą grę. Po jakimś czasie, kiedy emocje znacznie opadły, próbowałam po raz kolejny… próba samobójcza, dowiodła, że z jej groźbami nie ma żartów. Prosiłam rodziców o jakąś pomoc specjalisty dla niej, ale oni uznawali, że przecież nic jej nie jest, że to źle świadczy o rodzinie, że powinnam jej pomóc. Wzięłam więc na barki odpowiedzialność i pomagałam.

    Moje życie zmieniło się w pułapkę. Chciałam z niej wyjść, ale każda podejmowana przeze mnie próba jakiekolwiek zmiany, nie była już zduszona przez zaborczą siostrę, sama, ze strachu dusiłam w sobie pomysł na ucieczkę. Mój partner długo przyglądał się temu, co się dzieje, przyjaciele też, chociaż ciężko mówić tu o przyjaźni skoro szybko połowa z nich odpuściła sobie mnie i w pakiecie moją siostrę, przez wielu uważaną za kompletną wariatkę.

    ***

    Miałam wrażenie, że tylko ja widziałam w niej bezbronną, chorą osobę, która potrzebuje pomocy. Kilka razy podejmowałam kolejne próby zwrócenia się do specjalistów, nie jednego. Kolejne próby wymuszania na mnie konkretnych działań, czyli mówiąc wprost: jak robiłam co ona chciała, było idealnie, oczywiście szczytem zadowolenia jej były wtedy, kiedy oprócz tego, że robiłam, co chciała, to jeszcze wszystkie moje plany kończyły się źle.

    Pewnego dnia nie miałam już siły, minęło sporo czasu, chciałam żyć, a nie udawać, że żyję. Spakowałam walizki, wsiadałam w pociąg i uciekłam. Wiedziałam, że ta decyzja pociągnie za sobą ogromne konsekwencje. Dla mnie największe konsekwencje, stracę siostrę, rodzinę i pewnie kawałek siebie, ale musiałam w końcu wybrać siebie. Od tego czasu minęło już prawie 20 lat. Moja siostra żyje, ma się dobrze, przeszła liczne terapie. Nie mam z nią kontaktu, czasem przejeżdżam prze nasze okolice, wspominając niejedno wspólnie wypite piwo i niejeden wspólnie  spędzony czas. Kocham ją dalej, w jej 6 letniej córce na zdjęciach na portalach społecznościowych, widzę moją małą kochaną, siostrzaną buzię. Nie miałam odwagi się odezwać. Najpierw ze strachu, potem z poczucia winy.

    ***

    Dziś wiem, że najtrudniejsze decyzje dotyczą nas samych. Miłość do siostry i poczucie odpowiedzialności, a własne życie to wybór ogromny. Dziś mam jego konsekwencje. Miałyśmy trzymać się razem, wiem, ale nikt nie powiedział, że za wszelką cenę. A moja cena z każdej strony była wysoka. Czy żałuję? Nie żałuję, uratowałam nas obie.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY