Od dziecka miałam lepszy kontakt z chłopakami. Dziewczyny, cóż to nie było mój sposób myślenia, zachowania. Nie lubiłam lalek, nie śpiewałam piosenek i nie nosiłam uroczych kucyków i zwiewnych sukienek. Byłam chłopczycą, ale dobrze mi było z tym. Mam też wielu oddanych kolegów, którzy za mnie pokroiliby w szkole plastikowym nożem mojego oprawcę. Oni mnie kochali na swój sposób, jak siostrę, a ja ich, jak braci, ale na tym kończyła się nasza wzajemna zażyłość.
Z biegiem lat i dorastaniem, koncepcja na przyjaźń, jakoś mocno mi się nie zmieniła. Miałam męską część przyjaciół i jakąś koleżankę, która chyba kolegowała się ze mną bardziej ze względu na chłopaków, niż na mnie, ale jakoś mi to wtedy nie przeszkadzało. Rozmawialiśmy na różne tematy, wygłupialiśmy się, to się z nimi napiłam pierwszy raz wina i zobaczyłam, czym jest prawdziwa dyskoteka.
Mieliśmy dużo planów na życie, ale jako przyjaciele. Nigdy nie miałam w planach małżeństwa z żadnym z nich, a już co gorsza rodzenia im dzieci. Dalej miałam poglądy bardziej męskie niż kobiece. Chociaż zaczynałam zakładać zwiewne sukienki. Moi przyjaciele lubili we mnie to, że potrafiłam spojrzeć na ich sytuację z perspektywy kobiety. Mimo, że nie do końca potrafiłam bronić tych kobiet, w obliczu męskich decyzji. To znaczy, kiedy zrywali z dziewczynami, stałam po ich stronie, a nie tych biednych dziewczyn.
Sytuacja zaczęła się zmieniać, kiedy skończyliśmy studia i przestaliśmy bawić się w grupkę przyjaciół. Zaczęły dosięgać nas tragedie życiowe, problemy z pracą, a nawet zaczął również doskwierać alkohol. Poróżniliśmy się i mimo tego, że byliśmy przyjaciółmi na jakimś etapie życia, te przyjaźnie się ochłodziły, ale ciągle były ważne. Próbowaliśmy wyciągać się z kłopotów, wspierać, na ile to było możliwe.
Kiedy pierwszy z chłopaków ożenił się, już wtedy zauważyliśmy wszyscy, że te nasze przyjaźnie mogą mocno ewaluować, kiedy to w grę wchodzą inne kobiety. Mój przyjaciel już nie mógł tak często jeździć z nami na imprezy, wychodzić na piwo czy rozmawiać przez telefon. Zaczęłam nawet zauważać, że kiedy ze mną rozmawia, chowa się, jakbym była jakimś problemem. Przez tyle lat byłam wielką przyjaciółką, która nagle została zdegradowana do roli tajemniczego głosu z telefonu, z którym można rozmawiać tylko w ciemnej piwnicy i to jak nikt nie widzi. Długo było mi przykro, miałam pozostałych chłopaków, ale bałam się, że coś jest nie tak z tą przyjaźnią damsko-męską, że tylko w naszym świecie to było normalne.
Potem kolejny znalazł sobie żonę, piękny ślub, ja byłam świadkową. Wszystko wydawało się, że będzie ok. Jednak znowu stosunki między nami się ochłodziły. Rzadko rozmawialiśmy, kiedy już mieliśmy się spotkać, to jego żona była z nim. Zaczęłam się obawiać, że one wszystkie pomyślały, że ja mogę się rzucić na tych mężów, albo co gorsza, że może nas łączyć coś więcej niż przyjaźń.
Po kolei traciłam moich przyjaciół. Próbowałam zrozumieć dlaczego i co rządzi tym światem. Co jest w głowie, tych wszystkich kobiet, ale trudno mi było wymyślić, co tak naprawdę się działo. Kiedy dzwoniłam, odrzucano połączenie, już szczytem wszystkiego było dostanie smsa od jednej z nich, że powinnam się w końcu ustatkować i odczepić. Nigdy nie będę z jej mężem. Przecież ja nawet nigdy nie chciałam być z jej mężem ani z żadnym z tych mężów. Było mi przykro, naprawdę bardzo przykro.
Cieszyłam się ich szczęściem i tym, że potrafili odnaleźć drugie połówki, że są szczęśliwi, że nagle zaczęły rodzić im się dzieci. Bardzo się cieszyłam, ale też bardzo nie rozumiałam, dlaczego żaden z nich nie był w stanie powiedzieć: to jest moja przyjaciółka. Dlaczego nie był w stanie zawalczyć, tylko po cichu wyciszał moje połączenia i nagle w jego kontaktach zmieniłam imię na Marek. Z jednej strony jakaś cząstka ich próbowała utrzymać kontakt, ale nie wiem, może z lęku, ze strachu przed żoną, ucinali jak tylko mogli nasze kontakty. Nie wiem, co kierowało nimi, kiedy zmieniali imiona w telefonie.
Dziś się już nad tym nie zastanawiam, a po wielkiej przyjaźni, która była między mną a nimi – została już tylko chatka na drzewie w ogrodzie mojego dziadka, kupa wspomnień, które mam wrażenie są tylko w mojej głowie i park, który pamięta wszystkie nasze zabawy, pamięta wszystkie uśmiechy i wszystkie awantury. Byliśmy burzliwą paczką przyjaciół i nigdy w najśmielszych snach nie miałam takiego pomysłu, żeby to mogło się skończyć, a jednak się skończyło. Może to nie były przyjaźnie, nawet nie chcę tak myśleć, to była przyjaźń, tylko w moim świecie, przyjaźń jest zupełnie czymś innym, niż miłość i oddanie w związku. Natomiast w świecie kobiet, to chyba jedno i to samo. To smutne, że można tak bardzo zapętlić się w mówieniu sobie, co wolno, a czego nie wolno. Można tak bardzo uciekać od tego, że w życiu ważna jest i miłość, i przyjaźń.
Po jakimś czasie ja znalazłam partnera. Zaczęliśmy wspólnie żyć i posiadać wspólnych przyjaciół. Byli to i mężczyźni, i były to kobiety. Jednak już nigdy nie weszłam w taką otwartą głęboką przyjaźń, jak z moją paczką. Pytałam mojego męża, co on sądzi, na ten temat, czy uważa, że przyjaźń damsko-męska jest możliwa. Dla niego też nie była możliwa. Mówił, że często by się zastanawiał, czy to tylko przyjaźń, czy coś więcej. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę, ale żyłam z tym dalej.
Nie wiem, czy ze mną jest coś nie tak, czy z tym światem, ale postanowiłam już nigdy nie mieszać się w przyjaźnie damsko-męskie. Już nigdy nie chciałam być tą z telefonu, którą należy ukryć, bo żona będzie zła. Ja nawet, jeśli miałam kolegę czy przyjaciela, to miał on swoje imię i odbierałam od niego telefon, nawet przy mężu. Nie chowałam się w ciemnej piwnicy, udając, że to kurier.
Latami było mi przykro. Teraz, też czasem widuje moich pseudoprzyjaciół przechodzących przez alejki sklepowe w supermarkecie, czy chodząc w parku z dzieciakami. Kiwniemy sobie cześć, uśmiechniemy się i idziemy dalej. Jakbyśmy się nigdy bliżej nie znali. Przykre to, ale widocznie tak funkcjonuje świat i z takich cegiełek jest złożony. Można walić głową w mur, ale czasem tego muru nie jest się w stanie przebić. Trzeba wtedy nauczyć się z tym żyć.
Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.
Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.