Więcej...

    Ostatnia taka podróż

    Wiele lat mieszkałam daleko od mojego rodzinnego domu. Kiedy byłam młoda, bardzo chciałam się z niego wyrwać i z całej tej dziury, w której mieszkałam. Bardzo źle myślałam o tym miejscu, co gorsza nie wiem skąd mi się to złe myślenie wzięło, ja nawet nie próbowałam poznać go bliżej. Myślałam źle też o wszystkich ludziach, którzy tam mieszkali. Uważałam, że to staroświeccy durnie, którzy nigdy w życiu nic nie chcieli więcej. Zostali tam, gdzie się urodzili. Oceniałam ich każdego dnia, nie znając ich motywacji. Czekałam tylko jak osiągnę wiek, w którym będę mogła spakować walizkę i wyjechać. Cóż, jak bardzo życie może weryfikować młodzieńcze nastawienie i myślenie.

    W wieku 18 lat spakowałam walizkę. Miałam w niej tak niewiele, trochę ubrań i trochę kosmetyków. Oprócz tego miałam tylko nadzieję, że mi to wystarczy, w moim nowym życiu. Nie uciekłam kilometr, dwa czy dwadzieścia, uciekłam całe tysiące, w myśl im dalej, tym lepiej. Miałam ogromną nadzieję, że całe to zło, które mnie spotkało w życiu, nie wróci nigdy do mnie. Oczywiście to wszystko co złe, to był ten rodzinny stary dom na skraju wsi, pod lasem, gdzie wiele lat mieszkałam bez toalety, a po podwórku biegały kury i wszędzie był ten okropny smród obornika.

    Szybko znalazłam pracę w nowym miejscu, szybko poczułam się tam jak w domu i szybko też przyswoiłam nowy język i obyczaje. Wydawało mi się, że tak naprawdę to co mnie otacza, jest lepsze od tego co było. Jest jakieś takie bardziej wyraźne, a kultura piękna, nowoczesna. Mogłam godzinami opowiadać o tym, jak mi dobrze, jak radośnie i jak lepiej niż we własnym domu.

    Znalazłam męża, urodziłam piękną córkę i żyło mi się naprawdę dobrze, żyło mi się genialnie. Każdego dnia cieszyłam się, że nie muszę wracać do domu rodzinnego, bo długo nie chciałam nawet myśleć o odwiedzinach. Odwiedzałam moich rodziców i rodzeństwo raz na jakiś czas. Z biegiem lat, kiedy rodzice zmarli, już nawet nie chciałam myśleć o powrocie, choćby na święta. Wszystko, co do tej pory robiłam, było diametralnie różne, od tego, co robili ludzie w mojej miejscowości. Tak bardzo skupiłam się na tym, że nie chcę być taka jak oni. Zapętliłam się w tym i pogubiłam.

    Kiedy minęło wiele lat, świat się zmienił i to piękne miejsce, które wydawało mi się lepsze od innych pod każdym względem, naprawdę każdym względem, zaczynało sprawiać mi problemy. Zaczęłam czegoś szukać, za czymś tęsknić. Nic mi się nie podobało, a jeśli już podobało, to i tak nie umiałam się tym cieszyć. Zaczynałam coraz bardziej we własnym domu zachowywać się jak dzikus, jak intruz, jakby to nie było moje. Mój mąż to widział, ale nie miał odwagi zapytać, o co mi chodzi i co się dzieje. Może czuł, że tęsknię za domem, tym domem, przed którym tak bardzo każdego dnia uciekałam.

    Po kolejnych kilku latach, w których było mi trudno, naprawdę trudno, mój mąż zmarł. Zostałam w dużym domu, z dużym ogrodem, córką, która chyba tak jak ja chciała uciec, więc przeprowadziła się do innego miasta. Nigdy nie czuła się Polką, słabą mówiła też po polsku. Chyba ja też nie przywiązywałam jakoś wagi do tego, żeby moje dziecko kochało ten kraj i moje rodzinne strony, bo przecież sama miałam z tym problem.

    Miałam przyjaciół, znajomym, sąsiadów, ale ciężar samotności był i tak duży. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że zmierzam ku starości, której się zawsze bałam, ale i tak uważałam, że lepsza starość daleko od domu, dziś wiem jak głupio myślałam. Kilkanaście dobrych lat nie byłam w rodzinnym domu, ani w rodzinnych stronach. Byłam już zmęczona, więc bałam się podróży. Kiedy uświadomiłam sobie jak wiele bólu doświadczam w tym raju, który sobie wymyśliłam, spakowałam walizkę i stwierdziłam, że chociaż ostatni raz, zanim już nie będę mogła podróżować, odwiedzę swój stary dom i stare okolice.

    Długa podróż, samolot, pociąg, autobus. Kiedy już dotarłam, stanęłam przed zupełnie innym domem, w innej wsi, w której były już piękne budynki, nie śmierdziało obornikiem, a ludzie, chociaż byli zaskoczeni, przywitali mnie szczerością, otwartością. Oczywiście ci, którzy mnie pamiętali, bo wielu z nich już nie żyło. To było dziwne uczucie, ale poczułam się jak w domu, czułam, że oddycham swoim powietrzem, czułam to ostatni raz, kiedy wyjechałam i stanęłam na obcej ziemi, w obcym miejscu.

    Usiadłam przy filiżance kawy i patrzyłam, ludzie do mnie mówili, wypytywali, a ja byłam tak wzruszona, że trudno było mi się skupić. W głowie miałam tylko, pamiętam tę jabłoń, pamiętam ten las, ale równie dużo jak pamiętam, wiele zapomniałam. To te myśli uporczywie pukały do mojej głowy. Myślałam jak wiele chciałam zmienić, a jak niewiele potrafiłam docenić. Przez co nie umiałam się pożegnać ani z rodzicami, którzy zmarli, ani z przyjaciółmi, którzy też odchodzili.

    Odbyłam tę ostatnią podróż. Pożegnać się z tym kawałkiem ziemi, który dał mi życie, którego nienawidziłam z jakiegoś powodu, a w konsekwencji, za którym tak bardzo tęskniłam. Życie bywa przewrotne, nawet czasem w tym przewrocie, bywa okrutne, ale zawsze staniemy, tam gdzie stać mamy i zrozumiemy to, co powinniśmy zrozumieć. Może ta podróż, którą odbyłam przez życie, w której budowałam siebie z jedną walizką, miała mnie doprowadzić do miejsca, w którym usiądę, spojrzę przed siebie, pomyślę: dobrze, że tu jestem. Ktoś może pomyśleć, że po co była mi ta podróż, skoro cały czas miałam to pod ręką i w zasięgu wzroku. Właśnie po to, żeby zrozumieć, że to jest w zasięgu wzroku.

    Kiedy pakowałam walizkę na powrót do domu, była to już inna walizka. Nie było w niej tyle radości, młodzieńczego zapału, wiary w to, że uciekam w dobre miejsce, z tego złego. Miałam poczucie, że zostawiam cząstkę siebie, na tej ziemi i nigdy już więcej tu nie wrócę. Starość mi nie pozwoli. Miałam żal do siebie, o to, że jako młody człowiek, nawet nie próbowałam zrozumieć tej kultury, tego miejsca, tych ludzi. Nie potrafiłam dać sobie szansy. Może gdybym częściej przyjeżdżała, może gdybym wiele rzeczy zrobiła inaczej, a może po prostu to, że jestem w podeszłym wieku, zmieniło tak wiele w moim myśleniu.

    Wsiadłam w autobus, potem pociąg, samolot, kiedy wysiadłam tam na lotnisku, które dobrze znałam, niedaleko miejsca, gdzie mieszkałam, nie miałam już tyle radości co kiedyś, ale poczucie spokoju. Ostatni raz, będę miała w pamięci to miejsce. Będę miała również ten spokój w sobie, wiem, że to było ostatni raz, ale ten ostatni, najważniejszy, mogłam zobaczyć, co straciłam i jakim kosztem.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY