Więcej...

    „Tak sobie śmieszkowałam na temat języka”. Mówiąca inaczej Paulina Mikuła

    Początkowo chciała być piosenkarką, aktorką i dziennikarką. Tymczasem jest pierwszą kobietą w Polsce, która na YouTube założyła vloga edukacyjnego popularyzującego poprawną polszczyznę. Lecz Paulina Mikuła robi to inaczej niż tytularni językoznawcy. Od początku istnienia kanału „Mówiąc inaczej” o zawiłościach języka polskiego mówi z dystansem i humorem. Obecnie jej poczynania w tym zakresie przeniosły się głównie do mediów społecznościowych: tylko na Facebooku i Instagramie ogląda ją w sumie kilkaset tysięcy obserwujących.

     

    Katarzyna Hadała: Kim chciałaś być, gdy dorośniesz?

    Paulina Mikuła: Nie planowałam, że to właśnie polszczyzna będzie fundamentem mojej zawodowej działalności. Przez wiele lat miałam marzenie, żeby zostać piosenkarką. Potem aktorką. Ciągnęło mnie do zawodów scenicznych, co w sumie teraz realizuję, pojawiając się na różnych eventach. Ostatnio próbowałam swoich sił na scenie komediowej. Zaczęłam profesjonalnie śpiewać i zorganizowałam swój pierwszy koncert. W zasadzie to teraz realizuję te marzenia z dzieciństwa. Trzeba przyznać, że w szkole lubiłam język polski. Nauka tego przedmiotu nigdy nie sprawiała mi trudności. Przeciwnie, czułam, że umiejętność sprawnego posługiwania się nim jest bardzo cenna.

    Skąd wzięło się u ciebie takie poczucie?

    Chyba z domu to wyniosłam. Moi rodzice kładli duży nacisk, żeby być elokwentnym. Robił to głównie mój tata, który potrafił ładnie wypowiadać się i nie miał trudności z dogadywaniem się z ludźmi. Zjednywał sobie ich swoją erudycją. Nieraz obserwowałam jego zachowanie w urzędach czy w poczekalni u lekarza. Zawsze był tym, który zaczynał rozmowę. Potrafił taktownie przerwać niezręczną ciszę, co sprawiało, że w jego otoczeniu było po prostu przyjemniej. Pewnie wychwyciłam to jako dziecko i podświadomie zakodowałam sobie, że takie umiejętności warto mieć.

    Osobliwa „osobowość internetowa”

    Wikipedia nazywa ciebie „polską osobowością internetową”. Odpowiada ci to?

    Biorąc pod uwagę, że pierwotnie byłam „osobliwością internetową”,  to poprawienie tego na „osobowość” jest miłym gestem ze strony redaktorów Wikipedii [śmiech]. Moja działalność internetowa jest szersza niż popularyzowanie nauki o języku polskim, więc ta „osobowość” jest na tyle szerokim określeniem, że wszystko, co robię mieści się w znaczeniu tego słowa. W sumie to nie czuję zgrzytu, gdy widzę „osobowość”, chociaż myślę, że można byłoby dodać jakieś bardziej precyzyjne określenia.

    Przyjęłam sobie, że w tej naszej rozmowie będę cię trochę „łapać za słowa”. Stąd m.in. powyższe pytanie. Podejmę jednak kolejną próbę. Jesteś też kwalifikowana jako „popularyzatorka wiedzy o języku polskim”. Nie chciałabyś być jednak językoznawczynią?

    Formalnie nie mogę, ponieważ w ten sposób tytułuje się osoby, które zawodowo zajmują się  badaniem języka i pracują na uczelniach. To za duże słowo na określenie mnie i tego, co robię.

    Ale miałaś zakusy, żeby zostać badaczką polszczyzny.

    Fakt. Rozpoczęłam doktorat po studiach magisterskich. Tam było dużo zajęć, które wykraczały poza moje zainteresowania, a ja od razu wiedziałam, o czym chciałabym napisać pracę doktorską. Dlatego szybko zdałam sobie sprawę, że prawdziwe życie dzieje się gdzie indziej…

    W Internecie? To już był ten czas, gdy zainteresowanie tą globalną siecią było popularne, pożądane, ale jeszcze nie było w nim tyle hejtu co teraz?

    Tak. Wtedy znajomi, znając moje zainteresowania, przekornie twierdzili, że lepiej abym założyła vloga w Internecie poświęconego polszczyźnie, bo będę mieć więcej odbiorców niż moja potencjalna praca doktorska. Mówili mi, żeby wyjść z tą wiedzą do ludzi, bo będzie przydatna dla każdego Polaka. Dlatego założyłam kanał „Mówiąc inaczej” na YouTube.

    To był rok 2013. Blogi były już popularne?

    Ja akurat założyłam vloga na YouTube ponieważ pracowałam w sieci zrzeszającej youtuberów i od strony technicznej pilnowałam, żeby ich kanały działały poprawnie i docierały do nich pieniądze, które zarobią. To była praca odtwórcza, biurowa, a ja chciałam pracować kreatywnie. Rok 2013 był naprawdę dobry na uruchomienie takiego przedsięwzięcia… W tym czasie debiutował m.in. Sylwester Wardęga, „Abstrachuje TV”, „Uwaga! Naukowy bełkot”, Radek Kotarski był jednym z pierwszych polskich youtuberów którzy ruszyli z promocją nauki. Ludzie zaczęli dostrzegać, że zawartość YouTube mogą konsumować tak jak telewizję. Pojawiały się już nie tylko przypadkowo wrzucone filmiki, lecz także ambitniejsze produkcje tworzone regularnie.

    Ale w kwestii popularyzacji polszczyzny w sieci konkurencja była niewielka.

    W sieci był wtedy chyba jedynie portal Polszczyzna.pl, a treści zamieszczane na tym portalu były bardzo popularne, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że Polacy chcą wiedzieć, jak pisać poprawnie w swym ojczystym języku. Uznałam, że ja tę chęć wykorzystam i stworzę takie ogólnodostępne miejsce, gdzie każdy będzie mógł w dowolnej chwili zaglądać i rozwiewać swoje wątpliwości językowe.

    Miałaś techniczne przygotowanie – od strony robienia vloga i wiedzę polonistyczną. To świetne podstawy!

    Właśnie tak. Potem nabyłam też przygotowanie medialne, ponieważ na studiach z filologii polskiej wybrałam specjalność „filologia dla mediów”, dzięki czemu wiedziałam również, jak pracować z oraz przed kamerą. Nawet na dyplomie magisterskim mam tytuł „autor tekstów medialnych”. Szczerze mówiąc to liczyłam, że będę dziennikarką.

    „Poprawiłam już wszystkich moich znajomych i całą moją rodzinę. Teraz to Wy będziecie moimi ofiarami”. Kiedyś miałaś osobliwe podejście do tej edukacji i sporo cię wtedy „wkurzało”.

    [śmiech] Pamiętam te słowa! To z pierwszego odcinka, który nagrywałam, siedząc na ławce przed kampusem uczelni. „Piersi na mecie” to był tytuł.  Tak sobie śmieszkowałam na temat języka. Moi koledzy to nagrywali i tak zgrabnie to zmontowali, że wyszedł całkiem dobry debiut vloga. Najpierw miałam jednak przekonanie, że to będzie raczej niszowe przedsięwzięcie, ale później oglądający przekonali mnie, że na dzieleniu się swoją wiedzą mogę coś zbudować.

    Jednak w tym co robisz oprócz wiedzy technicznej i merytorycznej trzeba mieć odwagę. Potrzebowałaś jej zwłaszcza na początku funkcjonowania kanału. 

    To prawda. Wtedy zaskoczyła mnie fala hejtu i niechęci. Ponieważ pracowałam dla sieci zrzeszającej youtuberów, znałam różnych twórców, co pomogło mi zacząć z przytupem. Gdy założyłam swój kanał „Mówiąc inaczej”, zaczęli oni udostępniać moje materiały. To sprawiło, że już po pierwszym odcinku miałam sporo swoich widzów – również takich, którzy podeszli do tego z dużym dystansem i podważali wiele moich słów, moją polonistyczną wiedzę. W sposób niewybredny komentowali również mój wygląd i to, że jestem kobietą.

    (Nie)stereotypowa polonistka

    W kwestii płci byłaś pierwszą vlogerką w Polsce, która miała swój kanał edukacyjny na YouTube. Przecierałaś szlaki.   

    A nie przykładowo modowy. Pomimo tego komentowano, że przypominam jakąś okropną polonistkę ze szkoły, albo że mam „za długi łańcuch” – skoro jestem w Internecie, a „przecież powinnam siedzieć w domu i obiady gotować”. To były komentarze bardzo nieprzyjemne, seksistowskie, które spowodowały, że… zaczęłam obawiać się o swoje bezpieczeństwo. Po prostu nie byłam przygotowana na to, że od razu tak duża liczba ludzi będzie śledzić moje vlogowe poczynania.

    I to z różnych pobudek.

    Wtedy to było dla mnie bardzo trudne. Dużo płakałam. Chciałam zrezygnować, ale porzuciłam tę myśl dzięki bardziej doświadczonym vlogerom i rodzinie. Jednak z hejtem mierzę się do dziś. Nie mogę zrozumieć, co pcha współczesnych ludzi do pisania takich treści. Przykładowo ostatnio pan Bogdan stwierdził, że nigdy nie spotkał się z formą „chłopacy” i ja coś sobie wymyślam, bo – cytuję –  „tak właśnie robią te młode je***te  osoby, którym się tylko wydaje, że są językoznawcami” i że “temu młodemu poje***u pokoleniu się nudzi”.

    Nie miał racji z formą tego rzeczownika?

    Nie. Forma „chłopacy” brzmi dziwacznie, nie jest ładna, ale ta końcówka „-cy” jest charakterystyczna dla liczby mnogiej. Mamy ją w słowach „Polacy”, „wojacy”. Ale gdy czyta się taki obsceniczny komentarz, gdy ktoś podważa twoją, a nawet słownikową wiedzę, to potrafi wytrącić z równowagi. Teraz mam strategię radzenia sobie z takimi komentującymi – po prostu nie wchodzę z nimi w dyskusję.

     

    Skoro już o hejcie mowa – także tym sprzed lat –  to pozwolę sobie zacytować pewien tytuł z 2009 roku, z „Wysokich Obcasów”: „Wymalowane lolity nie obalają stereotypów”.    

    To z czasów studiów, gdy działałam w kole naukowym i zorganizowaliśmy wystawę fotografii. Członkowie koła zrobili sondę uliczną, która miała odpowiedzieć na pytanie: z czym, z kim kojarzy się polonistyka?

    Wnioski były smutne. Albo stereotypowe?

    Większość ankietowanych stwierdziła, że z nieatrakcyjnymi kobietami w rozciągniętych swetrach, z tłustymi włosami. Chcieliśmy pokazać, że jest inaczej. Chcieliśmy pokazać, że to nieprawda. Zebraliśmy grupę kilkunastu studentek filologii polskiej i zrobiliśmy im sesję zdjęciową, która nawiązywała do tytułów bądź treści książek. Byłam na jednym ze zdjęć. Potem zrobiliśmy wystawę, którą zrecenzowała m.in. dziennikarka Gazety Wyborczej jako seksistowską. To było o tyle zabawne, że w artykule o tym tytule opublikowano jedno z wystawowych zdjęć – mojej koleżanki, która nie była „wymalowana”, ponieważ na co dzień nie robiła sobie makijażu, co przeczyło tej recenzji.

    Wracając do języka polskiego. Czy Polacy piszą poprawnie, czy tylko na chęciach się kończy? 

    Uważam, że duża część naszego społeczeństwa dba o poprawność językową. Tego dowodzi choćby popularność moich treści – ostatnie facebookowe filmiki miały nawet po pół miliona odsłon. Polacy bardzo lubią takie smaczki językowe. Trudno powiedzieć, czy to się nie przekłada na jakość codziennego pisania, ale na pewno lubią o tym słuchać.

    Otoczona przez język polski

    Ty niemal żyjesz tematyką kultury i poprawności językowej. Nawet w toalecie znajdujesz tematy do swoich filmików. Skąd jeszcze czerpiesz inspiracje?

    Czasem przeżyję coś, co mnie zainspiruje. „Zgodne pani ma?” – zapytała mnie pani w toalecie publicznej niedaleko Ojcowskiego Parku Narodowego. Zupełnie tego nie zrozumiałam. Nie znałam wcześniej takiego słowa. Okazało się, że to gwara śląska. Na początku sama wymyślałam tematy i to, co mnie prywatnie ciekawiło było tematem odcinka, ale również moi odbiorcy zaczęli mi je podrzucać. Początkowo sądziłam, że będzie ich ciekawić taka piękna, książkowa polszczyzna, ale potem okazało się, że ludzie mają problemy najczęściej z językiem użytkowym. Teraz często opowiadam o mowie potocznej – wyjaśniam, co jest błędem i dlaczego, czy w dany sposób można mówić lub pisać. A słyszałaś, żeby kogoś „buty natarły”?

    Raczej „obtarły”…

    Tak się mówi w większości kraju, ale forma „natarły” też istnieje. To wschodni regionalizm, ale dla mnie to naturalna forma, bo pochodzę z Lubelszczyzny. Niedawno zainspirowały mnie też zagraniczne filmiki. Dzięki nim powstały moje instagramowe rolki i tiktoki o słowach, które mogłaby być imionami, gdyby nic nie znaczyły.

    Obejrzałam, posłuchałam i przyznam, że to było bardzo pomysłowe.

    Na przykład „sedes” mógłby być fajnym imieniem. Albo nazwy chorób: „malaria”, „syfilis”, także „defloracja”. Komentarze też były znakomite, bo ludzie zaczęli wymyślać swoje, bardzo komiczne imiona.

    Urzekający liberalizm językowy

    Kluczem tego sukcesu jest nie tylko twoja wiedza i kreatywność, ale przede wszystkim luz z jakim to robisz, na który nie pozwalają sobie badacze języka. 

    Pod tym względem jestem w lepszej sytuacji niż językoznawcy. Oni pracują na uczelniach, mają swoich zwierzchników, którym nie wszystko może się spodobać. Im pewnych rzeczy nie wypada robić. Ja jestem jedyną osobą, na której spoczywa odpowiedzialność za to, co publikuje i mówi.

    Możesz też mówić o tym, o czym językoznawcy wypowiadają się niechętnie.    

    Językoznawcy niechętnie mówią publicznie na przykład o wulgaryzmach. Ja nie mam oporów. Mogę opowiadać o tych słowach z takiej ludzkiej strony…

    Bo one przecież w języku istnieją.

    Nie nakłaniam do nadmiernego korzystania z nich, ale mogę otwarcie powiedzieć, że te słowa istnieją w języku i warto z nich korzystać, bo mają terapeutyczną funkcję. Używanie ich jest związane z naszymi emocjami, uczuciami. Ja sama prywatnie dużo przeklinam, ale publicznie tego nie robię.

    Tym liberalizmem językowym urzekłaś odbiorców. W naszym społeczeństwie nadal pokutuje przekonanie, że poprawność językowa to twarde reguły ortografii i gramatyki, a język polski to jeden z trudniejszych języków. Takie przekonanie jest nam wpajane w szkole od najmłodszych lat.     

    Prawda. To mnie troszkę boli, bo jest dużo językoznawców, którzy mają bardzo liberalne podejście do języka polskiego. Zły PR mają ci z Rady Języka Polskiego, którzy są utożsamiani z sędziwymi staruszkami narzucającymi normy. To nieprawda. Oni przede wszystkim przyglądają się zachowaniom językowym społeczeństwa, a potem dostosowują normy tak, żeby nasz język był żywy, a nie martwy. Jednym z moich ulubionych językoznawców jest profesor Mirosław Bańko. Szkoda, że tak rzadko wypowiada się w mediach.

    To sugeruje, że ty wypełniłaś ten brak językoznawców w szeroko pojętych mediach oraz, że faktycznie jest zapotrzebowanie na takie porady.

    Pokazałam, że na poprawność językową można patrzeć inaczej, ale przez ten liberalizm dostaje mi się od konserwatywnego środowiska przywiązanego do twardych reguł. Nieraz czytałam, że jako osoba popularyzująca wiedzę o polszczyźnie powinnam stać na straży języka, a nie relatywizować. Uważam, że nasz język musi się zmieniać, ponieważ jeśli tak nie będzie się działo, to przestanie nam służyć. Język musi nadążać za zmieniającą się rzeczywistością.

    Piękne słowa! A czy masz jakieś obszary języka, które szczególnie lubisz eksplorować i eksploatować?

    Lubię wyciągać takie nieoczywiste ciekawostki typu „ożesz!” – tak piszą wszyscy – z „sz” na końcu, a tam powinno być na końcu „ż”. „Ożeż” – to poprawny zapis. Uwielbiam reakcję internautów na takie „smaczki językowe”. Są zachwyceni. Albo pisownia „także” – łącznie znaczy: „też, również”, ale „tak że” – oddzielnie, z przecinkiem przed „tak” oznacza: „a więc, a zatem, wobec tego”…

    „Boli mnie głowa, tak że nie pójdę do kina”

    Dobry przykład. Tak że tak możemy pisać.

    Ewolucja Pauliny

    Jak długo przygotowujesz się do nagrania jednego filmu? Chodzi mi o tematykę.

    Różnie. Do nagrania o polonizmach przygotowywałam się prawie miesiąc. O nazwach miesięcy – około dwóch tygodni. Studiuję różne źródła. Czasem nawet wysyłam scenariusz moim znajomym z polonistyki, żeby spojrzeli na to swoim okiem. Musiałam się też dostosować do ewolucji techniki. Teraz są pożądane krótkie filmiki, a nie jest łatwo w 3-minutowym materiale opowiedzieć o zawiłościach polszczyzny. Muszę dostosować formę do potrzeb. Z drugiej strony przykładowo krótką rolkę na Instagramie można szybko nagrać raz jeszcze. Tak też zrobiłam wyjaśniając formę „Indusi” jako określenie mieszkańców Indii. Przylgnęła do nich nazwa „Hindusi”, ale lepsza jest forma „Indusi” lub „Indyjczycy”. Także „Indianie”, choć ta nazwa kojarzy się z rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Gdy opublikowałam rolkę, nie sądziłam, że forma „Indusi” jest już tak powszechna. Dowiedli mi tego moi obserwujący. Odezwały się nie tylko osoby naukowo zajmujące się studiowaniem historii, języka i kultury Indii, lecz także na przykład żony mieszkańców tego kraju. Twierdziły, że właśnie słowo „Indus” jest w użyciu. Warto wiedzieć, że nie każdy „Indus” jest „hindusem” –  to znaczy nie każdy wyznaje hinduizm i to jest ważny aspekt. Przyjęłam te wszystkie argumenty i nagrałam rolkę o nazwie mieszkańców Indii raz jeszcze.

    Jak zmieniali się odbiorcy twojego kanału, twórczości? Można to jakoś uszeregować czy też to tak szerokie spectrum, że nie sposób?

    Na początku, gdy zaczynałam na YouTube to w około 70 % byli to mężczyźni, a tylko 30 % stanowiły kobiety. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że w 2013 roku o wiele więcej panów miało swoje konta w tym serwisie, panie oglądały filmy anonimowo lub z kont swoich partnerów. Potem to zaczęło się zmieniać, ale jak pokazują dane, do tej pory YouTube jest bardzo „męskim” portalem. Bardziej kobiecy jest Instagram. W kwestii demograficznej około 80 % moich widzów to osoby w wieku 24-45 lat. Na Tik Toku są młodsi, a na Facebooku zdarzają się nawet tacy w wieku mojej mamy.

    To zabrzmi jak pytanie rekrutacyjne, ale… Gdzie lub jak widzisz się zawodowo przykładowo za około 10 lat?

    Chyba chciałabym więcej pracować w realu. Myślę o scenie komediowej. Uwielbiam bawić i rozśmieszać ludzi. Interesują mnie koncerty, wykłady popularyzujące polszczyznę, występy stand-upowe – chociaż te ostatnie są ryzykowne, bo charakteryzują się pikantnością języka, co może niektórym nie odpowiadać. Ale nawet jeśli trudno będzie się komuś pogodzić z wizerunkiem takiej mnie, stand-uperki, to ja i tak tego wszystkiego muszę spróbować. Jak mawia Filip Cembala – jestem takim „bigosem”.

    Więcej o kulturze i sztuce znajdziecie tutaj.

    Paulina Mikuła, fot. Anna Dziewulska
    Paulina Mikuła, fot. Anna Dziewulska

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY