Więcej...

    Wybuch, o którym milczał Kreml. Kto stał za pierwszym zamachem w moskiewskim metrze?

    Trzy wybuchy, do których doszło w Moskwie 8 stycznia 1977 roku, wstrząsnęły nie tylko miastem, ale i całym światem. Wydarzenia, które w ZSRR zostały nazwane „pierwszym przypadkiem jawnego terroryzmu politycznego”, wciąż budzą wątpliwości badaczy. Czy za zamachem mogło stać KGB, chcąc rozprawić się z radzieckimi dysydentami?

    ***

    8 stycznia 1977 roku do godziny 17:32 był po prostu zwyczajnym zimowym dniem. Śniegu było w Moskwie co nie miara. Miasto powoli wracało do zwyczajnego rytmu po hucznych obchodach 70. urodzin Leonida Breżniewa, ówczesnego sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, i powitaniu Nowego Roku. Trwały ferie. Tego sobotniego wieczora sporo moskwian spieszyło się do domów, by obejrzeć powtórkę serialu komediowego „12 krzeseł” z uwielbianymi przez naród aktorami – Andriejem Mironowej i Anatolijem Papanowem w rolach głównych.

    O 17:33, gdy jeden ze składów moskiewskiego metra, jadący linią Arbastsko-Pokrowskaja zmierzał ku stacji „Pierwomajskaja”, trzecim wagonem wstrząsnął potężny wybuch. Chwilę później to, co zostało z pociągu, wypełniło się jękiem ocalałych, krzykiem i nawoływaniami. Oszołomiony eksplozją maszynista Władimir Dmitrijew poszedł sprawdzić, co się stało i nie wierzył własnym oczom: „Wbiegłem do wagonu, a nogi się pode mną ugięły – taka tam była warstwa krwi, porozrzucanych rzeczy, okaleczonych ludzi.

    Dziecko, miał jakieś 12 lat, leżał na nartach, w czarnym dresie – i był cały podziurawiony. Kobieta machała do mnie zakrwawioną dłonią. Widok był przerażający” – opowiadał śledczym wstrząśnięty maszynista. Zdołał dojechać na stację i dziękował opatrzności, że do wybuchu doszło na naziemnym odcinku metra – gdyby eksplozja nastąpiła w tunelu, fala uderzeniowa miałaby znacznie większą moc. Siedem osób, które stały najbliżej epicentrum, zginęło, ponad 35 zostało rannych. Wśród ofiar śmiertelnych był m.in. nastolatek, który przyjechał do Moskwy na ferie do krewnych.

    ***

    Służby ratunkowe zostały postawione na nogi, na miejsce zdarzania ruszyły karetki i nikt nie spodziewał się, że kilkadziesiąt minut później dojdzie do kolejnej detonacji. O 18:05 pod jedną z lad sklepu spożywczego nr 15 na ul. Dzierżyńskiego (w pobliżu okrytej ponurą „sławą” Łubianki) wybuchła bomba. Odłamki szkła zraniły klientów, ranny został sprzedawca, który stał najbliżej ładunku – nikt jednak nie zginął. Chwilę później przed sklepem spożywczym nr 5 wybuchła kolejna bomba – tym razem sprawca podłożył ją w masywnym koszu na śmieci.

    Fala uderzeniowa wybiła kilka szyb, ale nie spowodowała większych zniszczeń, nikt też nie został ranny, jednak dla ówczesnych władz radzieckich było jasne, że trzy niemal jednoczesne eksplozje to wyzwanie dla służb. Na wszelki wypadek władze nakazały nie informować społeczeństwa o zamachach – oficjalnie, „by nie siać paniki i nie inspirować ewentualnych naśladowców”, w rzeczywistości zaś, by nie mącić świetlanego wizerunku socjalistycznej ojczyzny – agencja TASS lakonicznie poinformowała, że doszło do wybuchu o „niewielkiej sile”, ranni otrzymują pomoc medyczną, a sprawcy są poszukiwani. Obszerniejsze doniesienia prasowe o wybuchu w metrze i ofiarach śmiertelnych pojawiły się dopiero po tym, jak sprawa została uznana za zakończoną – w lutym 1979 roku.

    ***

    Na wieść o zamachach do Moskwy pilnie wrócił wściekły Leonid Breżniew, którego zamachy zmusiły do przerwania polowania, któremu oddawał się w Zawidowie pod Twerem (gensek był zapalonym myśliwym).

    Rozpoczęło się drobiazgowe, wielomiesięczne śledztwo pod kryptonimem „Detonatorzy”. Choć przesłuchano niemal pięciuset świadków, nikt nie potrafił podać żadnych szczegółów, które pomogłyby namierzyć sprawców – śledczy niemal od początku założyli, że zamachowiec nie działał w pojedynkę.

    ***

    Więcej informacji niż świadkowie „powiedziały” przedmioty, drobiazgowo zebrane na miejscu trzech eksplozji. Podczas sekcji zwłok z ciała jednego z pasażerów wydobyto fragment pomalowanego na niebiesko metalu, który ku zaskoczeniu ekspertów okazał się rączką żeliwnej gęsiarki – rodzaju brytfanny, służącej do pieczenia drobiu w całości. Śledczy zarządzili również bezprecedensowe poszukiwania dowodów w zaspach śniegu – sprowadzono kilka kuchni polowych i w specjalnych kotłach topiono śnieg, warstwa po warstwie zebrany z dachów i chodników na miejscu trzeciego wybuchu. Skrupulatność śledczych opłaciła się – po pewnym czasie znaleziono wskazówkę „minutową” budzika „Sława”, produkowanego na fabryce w Erywaniu.

    Eksperci uznali, że ładunek wybuchowy z takim mechanizmem mógł stworzyć tylko ktoś, kto zna się na rzeczy – czyli elektromechanice. Z fragmentów sztucznej skóry, znalezionych w wagonie metra, odtworzono torbę, w której znajdowała się gęsiarka z ładunkiem wybuchowym. Po wielu miesiącach przypadek sprawił, że śledczy ustalili, że została wyprodukowana w jednym z zakładów w Erywaniu – jeden ze świeżo upieczonych stażystów milicji zwrócił uwagę na torbę, niesioną przez jedną z pasażerek na lotnisku w Taszkiencie. Była łudząco podobna do tej, której zdjęcie niemal codziennie pokazywano milicjantom podczas porannych odpraw.

    ***

    Śledczy uznali, że sprawców należy szukać w Erywaniu i wysłali na miejsce kilkunastu funkcjonariuszy KGB (Komitet Bezpieczeństwa Państwowego). Tymczasem w październiku 1977 roku do Moskwy przyjechało dwóch mężczyzn, którzy mieli w bagażu ładunki wybuchowe i mechanizmy do stworzenia bomb. Zbliżała się jednak 60. rocznica rewolucji październikowej i na ulicach stolicy roiło się od patroli milicji i tajniaków ze służb, którzy regularnie sprawdzali dokumenty i bagaże wszystkich, którzy wydali im się podejrzani, dlatego mężczyźni zrezygnowali z planu dokonywania zamachu w centrum miasta i postanowili zostawić torbę turystyczną z bombą na Dworcu Kurskim. Stamtąd odjeżdżały pociągi m.in. do Erywania.

    Rodzice z siedmiorgiem dzieci, siedzący w poczekalni dworca, zauważyli torbę, której od kilku godzin nikt nie ruszał. Gdy zajrzeli do środka, zauważyli przewody i mechanizm czasowy. Jak wspominał dowodzący akcją o kryptonimie „Detonatorzy” generał Wadim Udiłow, pierwszą rzeczą, jaką zrobił dyżurny milicjant po tym, gdy ojciec rodziny przyniósł torbę do punktu milicyjnego na dworcu, było przekręcenie pokrętła przy mechanizmie w prawo. „Gdyby nie to, że siadła bateria zasilająca mechanizm ładunku wybuchowego, doszłoby do potężnego wybuchu” – opowiadał gen. Udiłow w jednym z wywiadów. W torbie, poza ładunkiem, była też kurtka sportowa z naszywką olimpijską i czapka-uszanka. Na czapce znaleziono kilka czarnych, kręconych włosów. Służby i milicja pojawili się na wszystkich stacjach kolejowych na trasach, prowadzących na Kaukaz i do Erywania. Kazano im szukać mężczyzny bez bagażu i kurtki.

    ***

    Jeden z pasażerów pociągu relacji Moskwa-Erywań nie potrafił odpowiedzieć, dlaczego podróżuje bez bagażu, nie miał też przy sobie dokumentów. Akop Stepanian podróżował wraz z mężczyzną imieniem Zawen Bagdasarian. Podczas gdy obaj byli przesłuchiwani, do ich mieszkań już wkroczyła milicja. Jak donosili później śledczy, w domu Stepaniana znaleziono schemat mechanizmu zapalającego, a u Bagdasariana – części do produkcji ładunku wybuchowego. Obaj podejrzani wskazali jako organizatora zamachów swojego sąsiada – 32-letniego Stepana Zatikiana, dysydenta i separatystę, który w 1966 roku stworzył ugrupowanie Zjednoczona Partia Narodowa Armenii i walczył o niepodległość Armenii.

    W 1968 roku został skazany za „działalność antyradziecką” i spędził cztery lata w łagrze. Po odsiedzeniu wyroku domagał się pozwolenia na opuszczenie ZSRR i wyjazd do „dowolnego kraju kapitalistycznego”. Prowadzący śledztwo generał Wadim Udiłow poinformował władze partii, że w mieszkaniu Zatikiana również znaleziono dowody na przygotowywanie zamachu terrorystycznego.

    ***

    Wszyscy trzej, choć nie przyznali się do winy, zostali oskarżeni o terroryzm i w styczniu 1979 roku skazani na karę śmierci. Rozprawy toczyły się za zamkniętymi drzwiami, a większość akt śledztwa po dziś dzień jest utajnionych. Wyrok wykonano sześć dni po jego ogłoszeniu – wszyscy trzej skazani zostali straceni 30 stycznia 1979 roku.

    Słynny dysydent i laureat Pokojowej nagrody Nobla, akademik Andriej Sacharow wskazywał, że Ormianie mogli zostać zostali wrobieni w zamach i padli ofiarą politycznych intryg KGB i Jurija Andropowa, jego ówczesnego szefa. Domagał się jawności procesu i przedstawienia niepodważalnych dowodów winy oskarżonych. Zresztą, już kilka dni po zamachu w metrze, 11 stycznia 1977 roku opublikował „Odezwę do społeczności międzynarodowej”, w której ostrzegał, że wybuchy w Moskwie mogą być początkiem polowania na radzieckich dysydentów. „Nie mogę pozbyć się wrażenia, że wybuch w moskiewskim metrze i tragiczna śmierć ludzi – to nowa i najbardziej niebezpieczna w ostatnich latach prowokacja organów represji.

    ***

    Wzywam społeczność międzynarodową do zażądania jawnego śledztwa w sprawie wybuchu w moskiewskim metrze” – pisał akademik. Andriej Sacharow przez wiele lat był potępiany jako „obrońca terrorystów”, grożono mu śmiercią. Głos naukowca został jednak usłyszany, a Departament Stanu USA wyraził wówczas oburzenie groźbami kierowanymi wobec Sacharowa. Wielu dzisiejszych badaczy uważa też, że to właśnie dzięki jego odważnej postawie władze radzieckie nie rozprawiły się z ówczesnymi opozycjonistami w stalinowskim stylu.

    Tymczasem wybuch na linii Arbatsko-Pokrowskiej z 8 stycznia 1977 roku przeszedł do historii jako pierwszy zamach terrorystyczny w historii radzieckiego metra.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY