Więcej...

    Oblany egzamin z lekcji życia

    Wiecie, czym kieruje się młodość? Szaleństwem, w każdej dziedzinie życia, a przede wszystkim w miłości, ja też przeżyłam taką miłość. O matko! Jaka to była szalona miłość i tak szybko, jak się zaczęła, tak szybko się skończyła. Może nie o szybkość chodzi, a o burzliwość, tak burzliwego związku już nigdy później nie miałam. Na samą myśl, jeszcze dziś, kiedy zamykam oczy, przygryzam dolną wargę i myślę sobie: tak, to jest miłość.

    Po zakończeniu tego związku, poszłam na studia, a po studiach poznałam mojego obecnego męża. Nie było tej żarliwości ani namiętności, było spokojnie, tak po ludzku. Myślałam sobie wtedy, że przecież tej młodzieńczej miłości nie porównuje się do tej dojrzałej, spokojniej, statecznej. Nigdy tego nie porównywałam, to znaczy, nigdy tego nie porównywałam aż do tego dnia, w którym zrozumiałam, że porównanie może mnie zaprowadzić w ślepy zaułek. Mimo wszystko, kiedy zobaczyłam jego, zaczęłam porównywać.
    Mój mąż to idealny, spokojny, ojciec, kocha nasze dzieci i mnie. Nigdy nie zadawał pytań, niczego mi nie bronił, nie kontrolował, nie sprawdzał telefonu, mieliśmy dla siebie przestrzeń i mieliśmy przestrzeń, by pobyć samemu. Bardzo dużo nas łączyło. Byliśmy tak samo opanowani, spokojni i taka była nasza miłość, opanowana i spokojna. Seks też był spokojny, taki poprawny, małżeński.
    Niczego mi przy nim nie brakowało, miał dobrą pracę, wspierał mnie we wszystkich moich działaniach, pomagał w obowiązkach domowych, sprzątał, gotował, zabierał dzieci na weekendy, kiedy ja musiałam pracować, albo zabierał nas razem, kiedy mieliśmy czas dla siebie. Kochałam te nasze wycieczki. Byliśmy taką idealną rodziną z obrazka, bez kłótni, bez awantur. Ja nawet nie pamiętam, kiedy się kłóciliśmy ostatnio. Nie pamiętam, kiedy podniósł głos, był idealny… Jest idealny. Nawet teraz się zawahałam, bo kiedy zobaczyłam moją pierwszą wielką miłość na parkingu przed centrum handlowym, wszystko wróciło.
    Zacisnęłam dłonie, zęby, wstrzymałam oddech, uciekłam szybko wzrokiem, żebym nie musiała z nim rozmawiać, nie chciałam tego. Nasze rozstanie było trudne, tak dla niego, tak i dla mnie, ale kiedy szybko próbowałam wbiec do centrum, zauważył mnie, zatrzymał, krzycząc moje imię. Obróciłam się i zamarłam, a on pewnym krokiem podążał w moją stronę. Zastanawiałam się, co mu powiedzieć, jak zacząć, co takiego się wydarzyło, że on jest, ale on zaczął zadawać milion pytań: co u mnie? Jak się czuję? Co porabiam? Na koniec dodał, że dawno mnie nie widział. Kiedy to powiedział, spuścił wzrok na dół, a ja odpowiadałam na te pytania zdawkowo, nie chciałam wchodzić w rozmowę, ale wewnątrz buzowały wszystkie emocje. Przez chwilę poczułam, że zagryzam dolną wargę, a on w tym czasie podniósł wzrok do góry, po czym dodał: dalej to robisz, a ja nie byłam w stanie odpowiedzieć. Podziękowałam za rozmowę i szybko weszłam do centrum.
    Tego dnia już nie byłam w stanie się na niczym skupić, nawet nie wiem, o czym mąż chciał ze mną rozmawiać. Nie reagowałam. Kolejne dni mijały, pod znakiem zapytania: co on tu robi? Kiedy go znowu zobaczę? Czy go zobaczę, bo przecież kretynka podczas tego spotkania, nie zadała ani jednego pytania. Byłam nim oczarowana, przystojny i ten ciepły głos, nawet teraz myślę sobie, że dawno mnie nic tak nie porwało, jak tamta chwila.
    Spotkaliśmy się później, jeszcze kilka razy. Nie dlatego, że chciałam, ja tego pragnęłam, robiłam wręcz wszystko, żeby móc go jeszcze raz dotknąć, pocałować, spotkać. Tak! Pocałować, bo kiedy z nim rozmawiałam, myślałam tylko o tym, kiedy znów będę mogła wtulić się w jego ramiona, tak jak te kilkanaście lat temu. Aż w końcu obudziłam się w hotelu obok niego, patrzyłam na jego falującą klatkę i zastanawiałam się, co ja zrobiłam?
    Nie byłam w stanie funkcjonować w tym małżeństwie, w którym byłam. Po powrocie szybko mój mąż wyczuł, o co chodzi. Zapytał tylko krótko, czy go zdradziłam i czy mam kogoś. Odpowiedziałam, że tak, że nie chcę go oszukiwać i nie widzę szansy, żebyśmy mogli być razem, bo mnie ten jego spokój zabija. Wyprowadziłam się z domu, złożyłam papiery rozwodowe. Mój romans kwitł, a ja byłam zachwycona. Nie widziałam, jak cierpią moje dzieci i jak cierpi mój były mąż, ale widziałam, ile radości dają mi te spotkania, jak mogę się w nich zatracić i zapomnieć.
    Na pierwszej rozprawie dostałam rozwód. Wybiegłam z sądu, pobiegłam do pobliskiego sklepu, kupiłam wino musujące i wróciłam do mieszkania. Czekałam na niego, ale nie wrócił ani tej nocy, ani kolejnej. Nie odbierał telefonów. Zastanawiałam się, o co chodzi. W końcu tak szybko to wszystko się działo, że bałam się, że się wystraszył. Po kilku dniach wrócił, jak gdyby nigdy nic, wziął prysznic, zmienił ubranie. Zaczęłam dopytywać, gdzie był, co robił, ale dostałam tylko szorstką odpowiedź, że nie moja sprawa i nie mój biznes, i nie powinnam się interesować.
    O nie! Nie tak miało to wyglądać. Zaczęłam się do niego przytulać, ale mnie odepchnął. Poczułam alkohol, spytałam, czy pił, ale on na mnie spojrzał i splunął w drugą stronę. O co ci chodzi, pomyślałam, ale nie miałam odwagi zapytać, bo bałam się odpowiedzi. Potem z każdym tygodniem było tylko gorzej, prawie w ogóle nie rozmawialiśmy, nie sypialiśmy ze sobą. W domu był bałagan, bo ja bardzo dużo pracowałam i zaczęłam doceniać, jak to było, kiedy mój mąż robił wszystko. Dziś wszystko musiałam robić sama.
    Pewnego dnia, wróciłam z pracy, powiedziałam do mojego partnera, że musimy porozmawiać i że nie interesuje mnie, czy ma czas, ochotę, humor i czy właśnie jest trzeźwy. Mamy gadać! Po czym on powiedział, żebym sobie wsadziła gdzieś te swoje tanie teksty, popchnął mnie i trzasnął drzwiami. Już nigdy go nie spotkałam.
    Wyobrażacie sobie tę wielką miłość, porywy serca, straciłam rozum, rodzinę, męża, spokój, kiedyś tak nienawidziłam tego spokoju. Dziś oddałabym wszystko, by ten spokój do mnie wrócił. Życie jest okrutne, miłość też jest okrutna, ale w końcu gdyby była łatwa, pewnie nie byłaby tak interesująca. Ja już się tym nie interesuje, muszę przetrwać i zacząć układać sobie życie, chociaż nie wiem – jak. Straciłam to, co miałam, to była dobra lekcja życia, egzamin oblałam i mam wrażenie, że będę musiała powtarzać tę klasę. Jak w szkole życia, w której każdy z nas jest.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY