Więcej...

    Ofiara w pięknej sukience

    W końcu od niego uciekłam, tyle lat wydawało mi się, że nie ma wyjścia, ale uciekłam. Miałam w samochodzie trzy torby, starą lampę i dwie pary starych butów. Odjechałam jakieś 100 km i nie miałam pojęcia, co dalej. Paliwa mam na kolejne 500, tylko co dalej? Znalazłam przyjemną ławkę na jednym ze zjazdów, to był piękny dzień. Miałam wrażenie, że budzę się do życia. Miałam wrażenie, że to jest idealny dzień, żeby w końcu zmienić to, co w mojej głowie było nie do zniesienia, aż do teraz.

    Moje małżeństwo to fikcja, wiedziałam to od pierwszego dnia, w którym dostałam solidny opieprz. Mój mąż nie szczędził słów krytyki, ale oprócz tego, że to były słowa krytyki to jeszcze potrafił powiedzieć je tak, że bolała mnie głowa, dusza, a poczucie własnej wartości zbierało resztki odwagi z podłogi, żeby po prostu wyjść z pokoju. Czasem mnie bił, ale nie tak, żeby było widać. Czasem mnie popchnął, ale tak, żeby nie zrobić mi krzywdy.

    Stosował głównie przemoc taką, która nie zostawiała śladów na ciele. Była to przemoc psychiczna. Kiedy wstawałam już rano, to już robiłam coś źle, kawa była za zimna, za gorąca, za słodka, za gorzka, z małą ilością mleka, z dużą ilością mleka. Jajecznica za bardzo ścięta, za mało ścięta, to chleb źle pokrojony i ciągle te słowa: jesteś głupia, do niczego się nie nadajesz. Każdy inny zrobiłby to lepiej… i to moje milczenie, jakby ciche przyzwolenie na to, żeby mnie tak traktował.
    Dziesięć lat tragedii, upokorzeń, dziesięć cholernych lat bicia się z myślami: co dalej? Co zrobić? Jak uciec? A po chwili ten głos w głowie, który mówił: co teraz robisz? Nie dasz rady, zostań jeszcze trochę, przetrzymasz, może się zmieni, po czym wiedziałam, że już się to nie zmieni. Co robiłam, żeby było inaczej? Czasami po prostu akceptowałam, stałam jak wryta i słuchałam, tych bredni, które wygaduje w stosunku do mnie. Rusz tę dupę, wzięłabyś kąpiel, bo śmierdzisz. Tam u ciebie na wsi, to same śmierdziele chyba.

    Nie miałam już siły tego słychać. Tak po drodze zbierałam opieprz za wszystko, ale wiecie, to było w kuluarach naszego domu. Przy ludziach był kochanym mężem, podawał torebkę, zakładał płaszcz, przytulał, całował w policzek, poprawiał włosy. Mówił jaka jestem cudowna, jaka dziś piękna, a jeśli ktoś powiedział na mnie niezłe słowo, to stawał się moim obrońcą. Nikt z nich nie podejrzewał, że ten tyran zabija mnie każdego dnia psychicznie.

    Kiedyś miałam nadzieję, że kiedy się sprzeciwię, postawię, to może on zrozumie, stanie naprzeciwko mnie i on zacznie po cichu i w milczeniem mi przytakiwać. Ten dzień nigdy nie nadszedł. Nawet jeśli mówiłam mu prawdę w oczy, to on podnosił głos, a ja się go bałam, albo bałam się odwetu, tych jego okrutnych słów, które nie miały racji bytu.

    Starałam się robić wszystko jak najlepiej, ale w tym wszystkim można było znaleźć i tak milion problemów, i tak coś ciągle było nie tak. To jego porównywanie, żona Marka to i to, żona Andrzeja to i tamto, a ty nic, tylko siedzisz w domu. Kiedy znajdowałam sobie zajęcie, słyszałam i tak się nie nadajesz, i tak zaraz wrócisz do mnie, i tak zaraz trzeba będzie po tobie posprzątać, przecież Ty do niczego się nie nadajesz, więc zrezygnowałem z tej pracy.

    Osamotniona i zmęczona, każdego dnia szukałam ukojenia, szukałam świętego spokoju w mojej głowie. Jakby próbował zemścić się na mnie za całe zło tego świata, które istnieje na tym świecie. Pewnego dnia stwierdziłam, że to koniec…
    Mój mąż wyjechał na trzy dni. Przed wyjazdem musiał zaliczyć kłótnię, bo przecież wyjazd bez kłótni, to raczej żaden wyjazd. Mówił, że jeśli się nie zmienię, to w końcu on znajdzie sobie kogoś normalnego, nie będzie się użerał ze mną całe życie. Nie uwierzyłam mu do końca, miałam świadomość, że nikt inny nie pozwoli mu na takie zachowanie. Dziwne, bo niby to wiedziałam, ale ja zawsze pozwalałam sobie poużywać.

    Nie mogłam się doczekać, kiedy po prostu wyjdzie i zamknie za sobą drzwi. Kiedy je zamknął, kiedy usłyszałam dźwięk z samochodu, który odjeżdża sprzed naszego domu, pobiegłam i zaczęłam się pakować. Nawet nie wiem co brałam, było ciepło, nawet gorąco, ja pakowałam grube rzeczy, spodnie, bluzy, wszystko co mogło mi się przydać. Wiedziałam jedno, nigdy więcej do niego nie wrócę. Mało tego, ja miałam w głowie, że ja się nie wyprowadzam, tylko szykuję się na wojnę.
    Spakowałam walizki, spakowałam mój samochód, wyciągnęłam zaoszczędzone na jedzeniu pieniądze, wsiadłam w auto, podjechałam na pobliską stację benzynową. Zatankowałam i odjechałam.

    Jest ciepły jesienny wiatr, ja siedzę na metalowej ławce, przy metalowym stoliku z moim kubkiem kawy i kluczami od auta, do domu, mam 100 km. Boję się, bo wiem, że kiedy odpalę silnik auta, będę musiała jechać dalej, a ilość kilometrów zmieni się w trzysta, pięćset, w końcu zabraknie paliwa. Jednak ta myśl im dalej, tym lepiej jest dla mnie wyzwalająca.

    Nie mam rodziny, nie mam do kogo wrócić, nie mam przyjaciół, przez niego, to on odciął mnie od wszystkich, zabronił rozmawiać, jakby się bał, że komuś powiem, co mi robi. Czasem krzyczał: Idź poskarż się, powiedz im jaki jestem zły, tylko dodaj od razu dlaczego, dodaj jaka Ty jesteś! Jak o tym myślę, łzy cisną mi się do oczu. Chociaż teraz to już nie wiem dlaczego, chyba nie zaplanowałam do końca tej ucieczki, a jednak siedzę przy tym stoliku i dopijam resztki kawy.

    Mam poczucie, że ten dzień, ten piękny dzień, wśród tych słoneczników, które już dogasają, w końcu to koniec lata, daje mi nowy początek. Zaczynam nowe życie, ze strachem, z duszą na ramieniu, z tymi słowami, które biją się pomiędzy moimi uszami: nie dasz rady, nie dasz rady, nie dasz rady i tak do mnie wrócisz….. Nie mam zamiaru tego słuchać, wstaję z tej ławki i mówię sobie, przede wszystkim sobie: Nie! Cholera! Dam radę, już nigdy nie wrócę! Kiedy przekręciłam kluczyki w stacyjce mojego auta, wiedziałam, że to jest najlepsza decyzja, jaką w życiu podjęłam. Nie wiem co będzie, wiem tylko, że nie dam rady dłużej nieść ciężaru bycia ofiarą przemocy psychicznej, ubraną w piękne ubrania, aby ludzie niczego się nie domyślali.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY