Więcej...

    Plan nie do zrealizowania

    Czułam krople potu na mojej twarzy, było mi okropnie gorąco. Za oknem żar lał się jak w tropikach, a ja zastanawiałam się, co takiego się ze mną stanie. Zastanawiałam się, jak zmienię moje życie i może ani temperatura, ani pogoda nie mają wiele wspólnego z tymi rozmyślaniami, ale żeby zacząć się zastanawiać co dalej, trzeba mieć dobry początek. Moja historia może was zainteresować.

    Wiele lat pracowałam na wyjazdach, co jakiś czas wyjeżdżałam za granicę, ciężko pracowałam w różnych miastach, w różnych państwach. Pracowałam głównie na roli, zbierałam owoce, warzywa, kwiaty. Sami się domyślacie, że każdy sezon był niesamowity. Dlatego, że cudownie było poznać różnych ludzi, zobaczyć różne kultury, a często po prostu zarobić dobrą kasę… tak mijały lata. Pomyślicie pewnie, że to był pomysł na chwilę, jednak Was zaskoczę.
    Wymyśliłam sobie kiedyś, że będę wyjeżdżać na kilkanaście tygodni, zarabiać pieniądze, a resztę roku będę spędzać na swoich warunkach i tak też się działo. Pierwsze trzy, cztery lata – tak naprawdę zero problemów. Wyjazd, zarobek dobrych pieniędzy, powrót do Polski. Było mnie stać na te dziewięć miesięcy, aby żyć jak to się mówi, na poziomie. Pozwolić sobie na wszystko i nie martwić się jak zapłacę rachunki.
    Z czasem jednak zaczynałam czuć się coraz gorzej. Bolały mnie plecy, nie byłam już tak szybka i zwinna. Z czasem nie bawiło mnie, jak ludzie mówili: przecież nie jesteś taka stara. Fakt, nie byłam i w sumie dalej nie jestem, ale ból doskwierał coraz bardziej. Ta praca to nie praca, w której można sobie też odpocząć. Wychodziłam do pracy wcześnie rano i przez kilkanaście godzin pracowałam. Czasem w tropikalnych upałach, w zależności od państwa.
    Ból był nie do zniesienia. Pewnego razu wróciłam i udałam się do lekarza. Zastanawiałam się tak naprawdę, co może się wydarzyć, ale nie martwiłam się. Wiecie jak to jest, człowiek ma świadomość, że boli, ale myśli sobie, może jakieś masaże, może leki, może plastry, może maści, a może coś zupełnie innego, o czym nie ma się pojęcia, ale na pewno mi wszystko pomoże i tak jak co roku będzie wyjazd.
    Niestety, jak się okazało, diagnoza była dużo gorsza i tak naprawdę miałam przed sobą kilkanaście miesięcy, „nie życia na poziomie”, tylko życia w bólu i cierpieniu, ale pomyślałam sobie, że ten jeden rok mogę tak spędzić, przecież w końcu za rok wyjadę i wszystko wróci do normy. Po kilku tygodniach pobytu w różnych miejscach, gdzie miałam różne masaże, prześwietlenia i całą resztę badań, których nawet nie jestem w stanie wam wymienić. Okazało się, że nie mogę już pracować fizycznie. To znaczy, tak, mogę, nikt mnie nie przykuje do łóżka, ale pewnego dnia po prostu się nie podniosę z tego łóżka, jeśli nie posłucham.
    Miałam 30 lat, nie bardzo wiedziałam, co mam powiedzieć. Wiecie, ostatnie lata, kiedy wyjeżdżałam to nie były lata, kiedy ja po powrocie skrupulatnie zastanawiałam się w co zainwestować, jak zabezpieczyć się na przyszłość. Wydawało mi się, że będę całe życie młoda i na pewno będę miała dużo siły. Plan ten miał być nawet do pięćdziesiątki. On nie miał prawa się zepsuć, jednak ja zepsułam się szybciej.
    Nie uwierzyłam w to co usłyszałam, więc byli kolejni specjaliści, wydane pieniądze, które tak skrupulatnie zarabiałam. Okazało się, że wszyscy mówią jednym głosem: nie mogę pracować fizycznie. Nie powinnam pracować fizycznie, w mojej głowie zrodził się lęk o przyszłość, o to co dalej. Lubiłam swoje życie, nie byłam zabezpieczona na przyszłość i na dodatek w mojej głowie musiałam pożegnać się z wyjazdami.
    Kolejne rehabilitacje, leki też pomagały, czułam się coraz lepiej i miałam wrażenie, że jeszcze te kilka miesięcy dam radę i potem wyjadę. Może nie na tak długo, może nie do aż tak ciężkiej pracy, ale tam też dam radę.
    Nadeszła zima, potem wiosna i znów skompletowali ekipę na wyjazd. Zapisałam się, bo było super, ani razu nie podniosłam nawet kilogramowego worka z cukrem przez ostatnie kilka miesięcy, ale uznałam, że co mi tam. Będzie lżejsza praca, a jeśli nie, to po prostu powiem, że czegoś nie zrobię. Przeżyłam te kilka tygodni, wróciłam z takim bólem, że nie byłam w stanie wysiedzieć w busie, który wiózł mnie do Polski. Na dodatek było mi wstyd za siebie i za swoją głupotę, żeby pójść do lekarza i po prostu mu powiedzieć, że mimo zaleceń, wyjechałam…
    Nie miałam wyjścia, zaczynałam zastanawiać się, jak będę korzystać z toalety, ból był, aż tak silny. Po pierwszej wizycie, lekarz patrzył na mnie jak na jakąś wariatkę. Widział cały opis choroby i wiedział, że wiedziałam, co mi grozi. Oczywiście nie poszłam do mojego lekarza, bo było mi wstyd, więc znalazłam kogoś innego. Z niedowierzaniem zapytał mnie: czy wiedziałam co robię. Powiedziałam, że tak i że teraz chcę, żeby mi pomógł.
    Znów lasery, masaże i inne rzeczy, które miały mi pomóc. Cóż, pomogły… to znaczy nie było rewelacyjnie, ale mogłam chodzić, funkcjonować i odpoczęłam. Większość zarobionych pieniędzy wydałam znów na lekarzy.
    Kiedy nadeszło kolejne lato, znowu zapisałam się na listę, bo stwierdziłam, że jak nie ta, to inna praca. Po tygodniu już nie byłam w stanie podnieść się z łóżka, nie miałam jak wrócić do Polski i nie miałam za co wrócić. Bałam się, byłam daleko od domu, od przyjaciół, od rodziny. Czułam się samotna, opuszczona, bezużyteczna i naiwna, żeby nie powiedzieć głupia.
    Wróciłam do Polski karetką, potem długie leczenie postawiono mnie w miarę na nogi. Dzisiaj jestem, jakby połową siebie. Jedna połowa zmarła wraz z moją diagnozą. Potem umierała z każdym głupim pomysłem wyjazdu. Musiałam skończyć tu, gdzie jestem, żeby nauczyć się, że można w życiu kupić sobie wszystko, mieć dobry plan, a nawet świetnie funkcjonujący, ale jeśli nie zauważy się, kiedy nagina się własne zdrowie, można utknąć w punkcie, z którego nie ma już wyjścia.
    Tak nadeszło kolejne lato, a ja leżę, zmęczona, upokorzona, chora, cierpiąca i zastanawiam się, czy kilka lat temu bardzo potrzebowałam tych pieniędzy. Dziś i tak już ich nie mam, a pozostał lęk o to, jak będzie wyglądała przyszłość, bo nie mam już dobrego planu a ten, który miałam, jest nie do zrealizowania…

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    Więcej o psychologii znajdziecie tutaj.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY