Więcej...

    Postawił na nogi całą radziecką milicję i Chruszczowa. W trzy tygodnie zabił pięć osób

    Po raz pierwszy zabił, by zdobyć pieniądze dla kochanki. Kolejne zbrodnie popełniał, bo zaczęły sprawiać mu przyjemność. Przy okazji kradł zegarki, golarki i dziecięce swetry. Choć jego morderczy „sprint” trwał zaledwie trzy tygodnie, zdążył brutalnie zamordować pięć osób, postawić na nogi całą radziecką milicję i doprowadzić do białej gorączki ówczesnego przywódcę ZSRR Nikitę Chruszczowa. Kim był człowiek, który zimą 1963 roku zasiał strach w sercu mieszkańców Moskwy?

     

    ***

    Po raz pierwszy zabił, by zdobyć pieniądze dla kochanki. Kolejne zbrodnie popełniał, bo zaczęły sprawiać mu przyjemność. Przy okazji kradł zegarki, golarki i dziecięce swetry. Choć jego morderczy „sprint” trwał zaledwie trzy tygodnie, zdążył brutalnie zamordować pięć osób, postawić na nogi całą radziecką milicję i doprowadzić do białej gorączki ówczesnego przywódcę ZSRR Nikitę Chruszczowa. Kim był człowiek, który zimą 1963 roku zasiał strach w sercu mieszkańców Moskwy?

    12-letni Kostia Sobolew zdecydowanie miał powody do radości. Kilka tygodni wcześniej przeprowadził się wraz z rodzicami z zatłoczonej „komunałki”, mieszkania współdzielonego z kilkoma innymi rodzinami, do samodzielnego, pachnącego nowością lokalu w moskiewskiej dzielnicy Sokoł, w której właśnie oddawano do użytku bloki z wielkiej płyty, tzw. „chruszczowki”. Chodził do nowej szkoły, w której zdążył już znaleźć przyjaciół. Nowych uczniów było tak wielu, że dzieciaki uczyły się na dwie zmiany – Kostia należał do „popołudniowców”. Cieszył się też z tego, że już za dziesięć dni będzie Nowy Rok – w Związku Radzieckim, po zniesieniu przez komunistyczne władze obchodów Bożego Narodzenia, było to najważniejsze święto w roku, podczas którego Dziadek Mróz (socjalistyczna wersja Mikołaja, mającego wszak zakazane konotacje religijne) przynosił dzieciom prezenty.

    ***

    Kostia marzył o nowych łyżwach – kochał sport, zwłaszcza piłkę nożną i hokeja, a w Moskwie tej mroźnej zimy 1963 roku lodowiska powstawały na każdym kroku. Na dodatek po Nowym Roku miały rozpocząć się ferie, gdyby więc dostał łyżwy, mógłby całymi dniami na nich jeździć… Martwiło go jedynie to, że rodzice wciąż urządzali mieszkanie i codziennie dyskutowali o tym, co jeszcze trzeba dokupić. Tego ranka, 20 grudnia, mama Kosti pojechała do sklepu meblowego licząc, że uśmiechnie się do niej szczęście i uda się jej upolować deficytową w owym czasie szafę.

    Kostia właśnie miał zbierać się do szkoły, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.

    – Kto tam? – zapytał 12-latek.

    – MosGaz – odpowiedział niski męski głos.

    Kostia otworzył drzwi – do ich nowego mieszkania co chwila przychodzili fachowcy, więc wizyta pracownika stołecznej gazowni też nie była niczym dziwnym.

    – Rodzice w domu? Muszę sprawdzić przewody gazowe – powiedział stłumionym głosem mężczyzna w czapce-uszance.

    – Nie, jestem sam, mama powinna niedługo wrócić ze sklepu – odparł Kostia, prowadząc nieznajomego do kuchni. Tuż po tych słowach otrzymał potężny cios w głowę. Chłopiec upadł i próbował się osłonić, ale po kolejnych uderzeniach stracił przytomność i znieruchomiał.

    ***

    Gdy jego matka wróciła ze sklepu i zobaczyła ciało Kosti na podłodze, w kałuży krwi, zaczęła histerycznie krzyczeć. Na hałas zbiegli się sąsiedzi – byli wstrząśnięci, gdy zobaczyli brutalnie zamordowane dziecko.

    Milicja była na miejscu po kilkudziesięciu minutach. Po zbadaniu ciała okazało się, że ofiara została zamordowana ciosami zadanymi tępym narzędziem, prawdopodobnie toporem. Zszokowana matka na pytanie śledczego, czy z mieszkania coś zniknęło, z trudem odpowiedziała, że brakuje 60 rubli (w tamtym czasie wysokość miesięcznej przeciętnej pensji), flakonika męskiej wody toaletowej „Chypre” i dziecięcego wełnianego swetra.

    Milicjanci od dawna nie mieli do czynienia z tak okrutnym zabójstwem. Zaczęli poszukiwać świadków – wielu mieszkańców zeznało, że tego dnia również do ich drzwi dzwonił mężczyzna przedstawiający się jako pracownik gazowni. Szedł do kuchni, kręcił zaworami kuchenek i wychodził.

    ***

    Jeden ze świadków, 9-letni Władimir Tiepłow, przypomniał sobie, że rano trzykrotnie otwierał drzwi dziwnemu panu z gazowni. Za pierwszym razem pan zapytał, czy ktoś jeszcze jest w domu. „Wszyscy” – automatycznie odparł chłopiec, choć był w mieszkaniu tylko z babcią i kilkumiesięcznym synem siostry. „Mosgaz” wszedł do kuchni, sprawdził kurki na kuchence, potem usłyszał płacz niemowlaka i wyszedł. Po chwili zadzwonił jednak jeszcze raz twierdząc, że zapomniał zapałek. Ponownie poszedł do kuchni, jednak szybko wyszedł. Po kilku minutach znów zadzwonił do drzwi, tym razem jednak sprytny malec nałożyć na drzwi łańcuch i zawołał babcię, więc pan w czapce-uszance poszedł piętro wyżej.

    Okazało się, że chłopiec zdążył dobrze przyjrzeć się mężczyźnie. Miał na sobie czapkę zrobioną z futra cielaka renifera tundrowego, w tamtym czasie taka rzecz kosztowała majątek. Uszanka zawiązana była specyficznie – tasiemki „uszu” zawiązane były z tyłu głowy, podczas gdy w Moskwie zawiązuje się je albo pod brodą, albo na czubku. Technik kryminalistyki Sofia Fainstein, zaczęła wypytywać chłopca o wygląd „gazownika”. Specjalnie ściągnęła kilkaset zdjęć z milicyjnego archiwum i zaczęła wraz z chłopcem tworzyć kolaże, próbując stworzyć portret pamięciowy mężczyzny z wyciętych ze zdjęć oczu, uszu, nosów i fryzur. W pewnej chwili do jej gabinetu zajrzał jeden ze śledczych – Władimir aż podskoczył na krześle.

    – To on! – krzyknął chłopiec.

    ***

    Okazało się, że śledczy bardzo przypomina – zarówno posturą, jak i wyglądem – poszukiwanego.

    Gdy po kilkudziesięciu godzinach pracy udało się sporządzić portret pamięciowy, powielono go w tysiącach egzemplarzy i rozdano wszystkim milicjantom w mieście z poleceniem, by wzmogli czujność.

    25 grudnia 1963 roku, pięć dni po śmierci Kostii Sobolewa, morderca znowu zaatakował. Tym razem jednak nie w Moskwie, a w oddalonym o niemal 300 km mieście Iwanowo. Użył tego samego narzędzia zbrodni, co w Moskwie – topora. W ciągu zaledwie trzech godzin jego ofiarami padli 12-letni Michaił Kuleszow, 74-letnia emerytka i 15-letnia uczennica Galina Pietropawłowska, którą sprawca również zgwałcił.

    Ofiary mieszkały blisko siebie, ale nie były ze sobą powiązane. Ostatnia z zaatakowanych osób, mimo dziewięciu głębokich ran głowy, zadanych tępym narzędziem, przeżyła i mogła opowiedzieć o tym, co ją spotkało. Galina otworzyła drzwi mężczyźnie, który przedstawił się jako pracownik gazowni.

    Na widok portretu pamięciowego dziewczynka zemdlała…

    ***

    Zastanawiające było to, że zabójca zabierał z miejsca zbrodni nietypowe rzeczy – długopisy, golarki, satynowe spodnie szarawary, latarki, natomiast zostawiał drogie, leżące na widoku przedmioty, takie jak porcelanowa zastawa czy kolekcjonerskie figurki. To sprawiało, że milicjanci nie potrafili wskazać motywu zbrodni – bo nic nie wskazywało, by była nią kradzież. Gdy po trzech dniach morderca zabił swoją czwartą ofiarę – tym razem znowu w Moskwie – było już wiadomo, że działa seryjnie. Sprawą zainteresował się sam Nikita Chruszczow – niedawno na jego polecenie wdrożono reformę milicji i gensek żądał pokazowych wyników pracy mundurowych, a nie dopuszczania do brutalnych zbrodni na dzieciach.

    Śpiewak operetkowy

    Kim zatem był morderca, który postawił na równe nogi całą radziecką milicję i władze partyjne? Przenieśmy się do Tbilisi roku 1937. Tam, 27 sierpnia, w rodzinie ormiańskiej, urodził się chłopiec, którego rodzice nazwali Władimirem – po wodzu rewolucji, Leninie.

    Niewiele wiadomo o jego dzieciństwie – z nielicznych informacji wynika, że był oczkiem w głowie rodziców, pięknie śpiewał i marzył o światowej karierze śpiewaka operetki, a rodzice mocno go w tym wspierali. Chłopak uczył się tak dobrze, że bez egzaminów dostał się do Państwowego Konserwatorium Muzycznego w Tbilisi. Po drugim roku zrezygnował jednak z uczelni, jako powód podając „chorobę nerwową”. Zatrudnił się w teatrze, w którym czuł się jak ryba w wodzie, miał nawet swoje fanki. Zignorował fakt, że zgodnie z prawem po rezygnacji z nauki musi odbyć służbę wojskową. Skierowany na badania psychiatryczne Władimir utrzymywał, że dostał tam zaświadczenie o niezdolności do niej, miało ono jednak zostać podarte przez przewodniczącego komisji wojskowej. Efektem niestawienia się do odbycia służby był rok pozbawienia wolności.

    ***

    Ionesian odbywał karę w zakładzie o lżejszym rygorze w gruzińskim mieście Gori, a w nagrodę za dobre sprawowanie i prowadzenie amatorskiego teatru mógł korzystać z przepustek. Podczas jednej z nich uciekł i wrócił do rodziców. Został szybko złapany, a do wyroku dodano mu rok prac społecznych. Gdy odbył karę, armia ponownie się o niego upomniała, wtedy jednak psychiatrzy wydali jednoznaczną opinię, że mężczyzna teraz już na pewno nie może służyć w wojsku.

    Tymczasem Władimir Ionesian ożenił się ze swoją koleżanką z teatru, w którym wciąż pracował – Gruzinką imieniem Medea, w 1961 roku urodził im się syn. Wydawało się, że życie zacznie płynąć spokojnym rytmem, jednak ojciec Ionesiana trafił do więzienia za machinacje handlowe, a młodym artystom coraz częściej brakowało pieniędzy. Wtedy Władimir, który miał znajomych w środowisku przestępczym, wraz z kilkoma wspólnikami postanowił dokonać kradzieży w jednym z salonów jubilerskich. Wpadł niemal od razu. Gdyby nie żona, która ubłagała sąd, by nie skazywał Ionesiana na karę więzienia i nie pozbawiał niemowlęcia ojca, spędziłby pięć lat za kratkami. Szczęśliwie dla Władimira, sędzia wydał wyrok w zawieszeniu.

    ***

    Małżonkowie coraz częściej się kłócili. Ionesian, który cieszył się powodzeniem u kobiet, pozwalał sobie na romanse, pewnego dnia jednak okazało się, że jedna z jego wybranek nie dość, że jest nieletnia, to na dodatek ma wpływowego ojca. W obawie przed konsekwencjami Ionesian wraz z żoną i dzieckiem przeniósł się do Orenburga. Znalazł pracę – został śpiewakiem w miejscowym teatrze. Jego żona Medea również tam pracowała. Wkrótce po tym do sąsiedniego mieszkania służbowego, przydzielanego pracownikom teatru, wprowadziła się młodziutka baletnica z Kazania, Alewtina Dmitrijewa,. Została skierowana do teatru na okres próbny jako tancerka kordebaletu.

    Urocza, drobna dziewczyna od razu wpadła w oko Władimirowi, który zaczął ją adorować. Alewtina nie była nim zainteresowana – nie chciała się wiązać z żonatym mężczyzną, który na dodatek był słabo zarabiającym prowincjonalnym artystą. Ambicje dziewczyny sięgały znacznie wyżej. Szybko jednak została sprowadzona na ziemię przez kierownictwo teatru, które nie przedłużyło z nią umowy i poleciło jeszcze długo się uczyć, zanim ponownie zacznie się ubiegać o partie taneczne.

    ***

    Załamana niepowodzeniem Dmitrijewa szukała pocieszenia – i to właśnie znalazła u Ionesiana. Władimir zaproponował, by razem wyjechali do miasta Iwanowo, w którym miał mieszkać jego dobrze sytuowany kolega. Ionesian nie tylko obiecywał, że znajdzie Dmitrijewej pracę w tamtejszym teatrze – „wyjawił” jej, że jest tajnym agentem KGB, a jego skromne życie i małżeństwo z Medeą było tylko przykrywką dużej operacji związanej z łapaniem szajki przestępczej. Nie wiadomo, czy Alewtina uwierzyła w słowa mężczyzny, czy też chciała w nie wierzyć, wiadomo jednak, że faktycznie wyjechali z Orenburga do Iwanowa. Gdy próby znalezienia pracy spełzły na niczym, a Dmitrijewa zaczęła się irytować brakiem pieniędzy, Ionesian zaproponował przeprowadzkę do Moskwy. Wiadomo, stolica!

    Na moskiewskim dworcu śliczna jak z obrazka Dmitrijewa i przystojny, obdarzony głębokim, niskim głosem Ionesian poznali samotną emerytkę, którą zachwycili swoją opowieścią o marzeniach dotyczących pracy na najsłynniejszych deskach Teatru Bolszoj. Tylko ten brak lokum… Starsza pani postanowiła im pomóc – wynajęła im pokój w swoim mieszkaniu, a sąsiadom powiedziała, że zamieszkała u niej siostrzenica z mężem.

    Po kilku dniach Dmitrijewa zaczęła dopominać się o pracę w teatrze Bolszoj. Władimir zrozumiał, że ukochana wkrótce go opuści i poszuka kogoś, kto faktycznie będzie w stanie coś dla niej załatwić. Dlatego po raz kolejny opowiedział jej bajeczkę o „zadaniu specjalnym od KGB” i zakazie „zwracania na siebie uwagi” przez kilka najbliższych tygodni. Alewtina znów mu uwierzyła.

    ***

    Tymczasem do Ionesiana rzeczywiście odezwał się kolega z Iwanowa – powiedział, że pojawiła się perspektywa pracy. Gdy para pojechała na dworzec po bilety, okazało się, że pieniędzy wystarczy im tylko na jeden. Jak niepyszni musieli wrócić do mieszkania starszej pani. Ionesian znów powołał się na „zadanie” od KGB, rozumiał jednak, że pieniądze potrzebne mu są tu i teraz. Jedynym wyjściem, jakie pojawiło się w jego głowie, była zbrodnia.

    Tego dnia zabrał Alewtinę do nowo otwartego Centralnego Uniwersalnego Sklepu (CUM – red.) na Placu Czerwonym. – Wybierz sobie futro – rzucił od niechcenia. Gdy zachwycona kobieta z niedowierzaniem spojrzała na kochanka, powiedział jej, że tajna operacja KGB dobiega końca, wkrótce dostanie dużą premię i order, dlatego pieniądze nie będą już dla nich problemem.

    Alewtina wybrała futro za dwa tysiące rubli – co stanowiło równowartość kilkudziesięciu przeciętnych pensji. Prosto z CUM-u Ionesian pojechał do sklepu z narzędziami i kupił toporek turystyczny. Był 19 grudnia 1963 roku…

    ***

    Według niektórych źródeł, pomysł z okradaniem lokatorów w dzielnicy nowych bloków zaświtał w głowie Ionesiana przypadkiem – usłyszał rozmowę dwóch kobiet, które podawały kwoty, jakie muszą zapłacić za nowe meblościanki. Założył, że takich właśnie kwot może spodziewać się w odwiedzanych przez siebie mieszkań. Kupując toporek zakładał też, że będzie zabijać. Dlatego postanowił atakować tylko tam, gdzie przebywają bezbronne dziecko lub osoba starsza. Ściszonym głosem mówił, by ukryć swój kaukaski akcent.

    Gdy zabił po raz pierwszy – tą ofiarą Ionesiana był właśnie Kostia Sobolew – był rozczarowany niewielką jak na swoje oczekiwania kwotą, którą znalazł. Dlatego postanowił przy okazji zabrać rzeczy, które mogłyby spodobać się Alewtinie. Uświadomił sobie też ważną rzecz – zabijanie sprawiło mu przyjemność. Czuł się panem sytuacji. Dlatego, gdy kilka dni później dotarł z Alewtiną do Iwanowa, postanowił dalej zabijać. 25 grudnia – pięć dni po pierwszym ataku – dokonał trzech wspomnianych wyżej ataków.

    ***

    Zadbane dłonie „gazownika”

    Zgwałcona przez „gazownika” Galina Pietropawłowska podała śledczym ważną informację dotyczącą wyglądu napastnika – zauważyła, że miał bardzo zadbane dłonie. To oznaczało, że nie pracuje fizycznie. Im więcej ofiar zostawiał za sobą Ionesian, tym więcej informacji o sobie pozostawiał na miejscach zbrodni. Kryminalistycy znajdowali odciski palców, zapisane kartki, na których podstawie tworzyli mapy przemieszczania się zabójcy, poznawali szczegóły rysopisu.

    Po atakach w Iwanowie Władimir zrozumiał, że w Moskwie łatwiej będzie mu zniknąć w tłumie – dlatego zarządził błyskawiczny powrót do stolicy. Argument o KGB znowu zadziałał – Alewtina zgodziła się nawet iść przez 10 km do przystanku autobusowego, by nie korzystać z dworca.

    ***

    Następnego dnia po powrocie do Moskwy Ionesian usiadł w pobliżu lodowiska na Leninskim prospekcie, jednej z głównych ulic stolicy. Był 28 grudnia – zaledwie osiem dni od pierwszego morderstwa. Obserwował jeżdżące na łyżwach dzieci i poszedł za jednym z chłopców, którego uznał za „lepiej” ubranego. Zadzwonił do drzwi jego mieszkania… Zza pleców chłopca wyjrzała jego starsza siostra – to uratowało dziecku życie. „MosGaz” poszedł do sąsiedniej klatki i tam, zadając kilkadziesiąt ciosów toporkiem, zamordował 11-letniego Saszę Lisowca. Dziecko próbowało schować się przed napastnikiem w toalecie, ten jednak wyważył drzwi i bezlitośnie dokończył swoje dzieło… tym razem jednak nie znalazł niczego, co mógłby ukraść – drzwi do szafy z rzeczami były zamknięte na klucz.

    Wieść o okrutnym zabójstwie kolejnego dziecka przeraziła i rozwścieczyła moskwian. Matki zakazywały dzieciom wychodzić z domów i podchodzić do drzwi, wszędzie wisiały portrety pamięciowe potencjalnego zabójcy, a gazety wzywały do zachowania czujności – co jak na tamte czasy było ewenementem, ponieważ władze nie zezwalały zazwyczaj na publikowanie informacji dotyczących przestępstw, jeśli nie zostały one jeszcze uwieńczone zwycięskimi działaniami milicji. Panika była odczuwalna na każdym kroku – ulice miasta patrolowały ochotnicze oddziały „drużynników” (odpowiednik ORMO), a z ust do ust przekazywano sobie ostrzeżenia, by broń Boże nie otwierać drzwi nikomu z „MosGazu”.

    ***

    Ionesian nie mógł nie zauważyć tego poruszenia. Dlatego postanowił zrobić sobie sylwestrową przerwę od zabijania. Nowy Rok rozpoczął w szampańskim nastroju w towarzystwie Alewtiny. A już 8 stycznia 1964 roku zaatakował znów. Był tak pewny siebie, że nawet nie chciało mu się oddalać od wynajmowanego mieszkania – swoją ofiarę znalazł w tej samej dzielnicy. Zmienił tylko modus operandi – ponieważ historyjka o gazowniku już nie działała, zaczął przedstawiać się jako pracownik administracji budynków. Mówił mieszkańcom nowych bloków, że zbiera skargi dotyczące wykonania prac przez ekipy budowlane.

    46-letnia Maria Jermakowa zdążyła jedynie napisać na kartce słowo „Oświadczenie”, gdy dostała cios w głowę. Nawet nie zdążyła się zorientować, że mężczyzna, którego wpuściła do mieszkania, bardzo przypomina tego z portretów, które widziała na każdej tablicy ogłoszeniowej na osiedlu. Osiemnaście ciosów nie zostawiło jej żadnych szans na przeżycie.

    Tym razem łupem zabójcy padło ok. 30 rubli, motek przędzy, trzy pary skarpet, zegarek „Mir” i telewizor „Start-3” – w tamtych czasach majątek o wartości ok. 400 rubli. Telewizor był ciężki, dlatego Ionesian owinął go prześcieradłem i złapał przejeżdżającego w pobliżu „stopa” – wywrotkę. Kierowca zgodził się podwieźć za kilkadziesiąt kopiejek i zapamiętał pasażera z nietypowym bagażem.

    ***

    Mężczyznę wsiadającego do wywrotki zapamiętał też dzielnicowy – gdy po kilkudziesięciu minutach znaleziono ciało Jermakowej, a śledczy potwierdzili, że z mieszkania zniknął telewizor, dzielnicowy od razu podał im fragment numeru rejestracyjnego pojazdu. Kierowcę udało się szybko odnaleźć – podał władzom adres, pod którym zawiózł Ionesiana. Zabójca został zlokalizowany. Milicja zorganizowała obławę – jednak do mieszkania, wytypowanego przez śledczych, zamiast podejrzanego wróciła młoda kobieta. Powiedziała, że mieszka z ukochanym, oficerem KGB, który właśnie wyjechał do Kazania na kolejną akcję.

    Śledczy zaczęli sprawdzać, czy w KGB faktycznie działa niejaki Ionesian. jednocześnie pokazali dziewczynie znalezione w skrytce listy Ionesiana do swojego kuzyna, w którym pisał o tym, że powinni razem wybrać się do Kazania, w którym „mieszkają śliczne dziewczyny, z których uroków można by skorzystać”. Wściekła i zazdrosna Alewtina, która przy okazji dowiedziała się, że „oficer KGB” to mistyfikacja, powiedziała śledczym, że umówiła się z Ionesianem na 12 stycznia na dworcu w Kazaniu.

    Zamiast Alewtiny, która do tego czasu została aresztowana za współudział, do kazania pojechała ucharakteryzowana funkcjonariuszka, która bardzo przypominała Dmitrijewą. Gdy Ionesian, który podszedł do przebranej milicjantki, został otoczony przez służby, od razu przyznał się do winy.

    ***

    „Teraz jestem podłym i złym człowiekiem, ale kiedyś byłem dobry” – powtarzał.

    Sąd nad przestępcą, którego kazał „przykładnie ukarać” sam towarzysz Nikita Chruszczow (gensek miał powiedzieć: „za dwa tygodnie ma go nie być”), trwał krótko. Nie przeprowadzono ekspertyzy psychiatrycznej, a w obliczu przyznania się Władimira Ionesiana do winy, wydano wyrok „jedyny możliwy w tej sytuacji” – karę śmierci. Apelację uchylono. Wyrok wykonano 31 stycznia 1964 roku o godz. 23.

    Alewtina Dmitrijewa, choć nie była niczego świadoma, została skazana na osiem lat kolonii karnej. Wiadomo, że odsiedziała cały wyrok, po wyjściu z więzienia jej los był nieznany.

    A dzieci w całym Związku Radzieckim jeszcze przez wiele dziesięcioleci bały się „gazownika”, przed którym przestrzegali je rodzice.

    Władimir Ionesian nie był pierwszym seryjnym mordercą w historii ZSRR, stał się jednak pierwszym przestępcą, który odcisnął swoje piętno na radzieckiej kulturze masowej i przeszedł do historii kryminalistyki jako cyniczny zabójca dzieci.

    ***

    Źródła:

    https://misra.ru/mosqaz/

    https://www.youtube.com/watch?v=F0Gpe1aEic0

    https://lenta.ru/articles/2019/09/14/maniac/

    https://diletant.media/articles/45273339/

    http://petrovka-38.com/arkhiv/item/krovavye-gastroli-artista

    https://echo.msk.ru/programs/netak/2136738-echo/

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY