Więcej...

    Wyłam jak kojot, a mój syn płakał razem ze mną

    Kiedy zobaczyłam,  jak moje dziecko patrzy na choinkę, a tysiące świateł miga w jego oczach, zobaczyłam taką dumę, taką radość, takie poczucie szczęścia, że nie potrafiłam powiedzieć mu, jak bardzo chciałabym widzieć w swoich oczach to coś. Obróciłam głowę w stronę choinki i oczami wyobraźni przywołałam tamten feralny dzień sprzed roku, kiedy jego ojciec zapomniał, czym są święta. Zapomniał, że ma rodzinę i zapomniał, że ma dla kogo żyć. Tak jak w oczach mojego dziecka migają lampki, tak rok temu w moich migały światła reflektorów odjeżdżającego samochodu. Wiecie, to nie jest tak, że święta mnie bolą, święta mnie po prostu cholernie wkurzają, ale zacznijmy od początku.

    Zawsze wydawało mi się, że problem rozstania dotyczy ludzi, którzy się nie kochają, dotyczy ludzi, którzy są ze sobą, ale myślami są z  kimś innym, bądź ludzi, którzy nie wybrali siebie, tylko życie za nich wybrało, na przykład niechcianą ciążę. Uważałam, że moje małżeństwo i moje życie to zupełnie inna bajka, tak bardzo wydawało mi się, że go kocham, że nie sądziłam, że pewnego dnia zobaczę go z uśmiechem na twarzy przy boku innej osoby. Właśnie tego dnia, a pamiętam ten dzień bardzo dobrze.

    Za chwilę Wigilia

    To był równy tydzień przed wigilią, kiedy sprzątając myślałam o prezentach. Kiedy cieszyło mnie wszystko, kiedy jeszcze wtedy mój maleńki synek nie rozumiał, czym są święta. Ja rozumiałam, że to najpiękniejszy czas z moją rodziną, nawet nie widziałam, że od kilku miesięcy moje małżeństwo to fikcja. Czułam się jak w cholernym filmie science-fiction, w którym ktoś obcy z innej planety próbuje odebrać mi to co moje. Mój mąż patrzył na mnie, kiedy wypakowywałam ozdoby świąteczne, kiedy raz spoglądałam na niego, a raz na mojego syna.

    Podszedł do mnie, złapał mnie za dłoń i powiedział: to koniec. Myślałam, że koniec sprzątania, że koniec przygotowywania, że koniec wypakowywania. Nie, że koniec mojego życia. Podniosłam wzrok do góry i zobaczyłam jego stanowczą, ale bardzo nieśmiałą twarz. Zapytałam: koniec czego? A on patrzył na mnie tymi wielkimi oczami i odpowiedział bardzo krótko: nas, to koniec nas. Myślałam, że to żart, spojrzałam jeszcze raz na niego i zapytałam: co ty gadasz? Jaki koniec nas? O co chodzi? On odwrócił się i wyszedł bez żadnego tłumaczenia.

    Spakowana walizka

    Pobiegłam za nim, zobaczyłam spakowaną walizkę i jego nakładającego kurtkę. Złapałam go za ręce, szarpnęłam i wykrzyczałam: o co ci chodzi?! No, spójrz na mnie! Powiedział stanowczo: nie rób cyrku, zaraz są święta. Jakby te cholerne święta miały tłumaczyć to, co mnie spotyka. Jakby miały go tłumaczyć. Zapytałam: co z tego, że są święta? Wytłumacz mi! Odepchnął mnie i patrząc na mnie powiedział: przecież wiesz, że to koniec. Ja nie chcę być z tobą, a ty nie chcesz być ze mną, nic nas nie łączy. Jak nic nas nie łączy!? – krzyknęłam. Mamy dziecko, mamy dom, przecież mamy ślub, przecież ja go kocham, a on kocha mnie. Jak nas nic nie łączy? Uśmiechnął się szyderczo. Jaka Ty jesteś głupia, myślałaś, że jak złapałaś mnie na dzieciaka to będziemy razem już zawsze?!– wykrzyczał.

    Patrzyłam na niego, przełykam ślinę bardzo powoli. Bolało mnie wszystko, od czubka głowy, po czubki palców u nóg. Jakie „złapałaś”?! Pół roku rozmawialiśmy na temat dzieci i tego, jak będzie wyglądało nasze życie. Nikogo na nic nie złapałam, zaczęłam krzyczeć, że jest hipokrytą, że idiotą, że nie chcę tak żyć. On kiedy złapał za klamkę, obrócił się i powiedział: no właśnie, ja też nie chcę.

    Powtórzył spokojnie i stanowczo: ja też nie chcę tak żyć, z tobą, z tym wiecznie ryczącym dzieckiem, całym udawaniem i zabawą w dom, męczę się, duszę się tobą. Każdego dnia nienawidząc Cię bardziej. Zatkało mnie, oparłam się o futrynę drzwi i patrzyłam jak wychodzi. Drzwi zamknął z trzaskiem i dopiero trzask tych drzwi obudził we mnie jakąś złość, chciałam wybiec, chciałam wydrapać mu oczy, chciałam wytargać mu wszystkie włosy, ale kiedy wybiegłam na schody przed dom, w moich oczach odbiły się tylko światła odjeżdżającego samochodu.

    Co mnie czeka?

    Pomyślałam: co teraz? Szybko zaczęłam ubierać moje płaczące dziecko, chciałam jak najszybciej wyjść z domu i nie myślałam trzeźwo. Nie wiedziałam, co się wydarzy, chciałam uciec przecież to wszystko, co do tej pory było moim światem, runęło. Na dodatek wszystko było kłamstwem. W życiu nie chciałam żyć w kłamstwie. Mamrotałam do siebie, mówiąc: ty idiotko.

    Ubierałam mojego małego synka, który nie był świadomy, co się stało i nagle wyszłam przed dom i zrozumiałam, że tego wszystkiego, co miałam – już nie mam. Ja już nie mam auta, obróciłam się i spojrzałam na dom, który nie był moim domem. Miałam w ręku nosidełko i malutkie dziecko i tak naprawdę nawet kurtka, którą nosiłam, nie była moja. Przeraziłam się wróciłam do domu, chwyciłam za telefon zadzwoniłam do ojca, ale ten nie odbierał, zadzwoniłam do matki, ale ona też nie odbierała. Byli ode mnie jakieś 300 km, a ja nie miałam ani pieniędzy, ani samochodu.

    Nagle mój syn zaczął płakać i nawet to mnie nie otrzeźwiło. Byłam przerażona siedziałam w salonie i wyłam tak przeraźliwie, wyłam jak kojot, a mój syn płakał razem ze mną. Chciałabym powiedzieć, żeby się zamknął, że to niedobry moment, ale wiem, że mój syn by nie zrozumiał, a ja nie mogłam być jak jego ojciec. Ja nie mogłam go zostawić. Byłam zdesperowana, złapałam za telefon, zadzwoniłam do mojej przyjaciółki. Powiedziała chyba, że będzie za godzinę. Do tego czasu wyciągnęłam mojego syna z nosidełka, położyłam go w łóżeczku i tym razem chociaż on, po prostu zasnął. Ja trzymałam dwoma rękoma  poręcz od łóżeczka, dławiłam się w ciszy moimi łzami. Tłumiłam krzyk rozdzieranego serca. Kiedy ona przyjechała, poprosiłam, żeby po prostu zajęła się małym. Nie umiem pomóc sobie, a co dopiero jemu.

    Zapadłam się w sobie

    W łóżku spędziłam kilka dni, nie wiem co się działo. Nie kąpałam się, nie jadłam, czasem się czegoś napiłam. Czasem mama wcisnęła mi jakąś kanapkę. Wigilię spędziłam w szpitalu pod kroplówką, nie miałam już siły chodzić, nie miałam siły myśleć o moim małym dziecku. Pamiętam, w szpitalu migotały światełka na choince. Personel był bardzo okrojony, a ja nie czułam ani świąt, ani złości, ani smutku. Nie czułam nic, zwyczajnie leżałam i patrzyłam w sufit.

    Od mojej tragedii minął rok. To był rok, kiedy święta zaznaczyły granice mojego jednego życia z kolejnym. Dziś jestem rozwódką z prawie dwuletnim synem. Mam pracę, której nie znoszę, nie mam pięknego domu i luksusowego samochodu, ledwo wiążę koniec końcem, a mój mąż nie widuje się z dzieckiem. Cudem udało się wyciągnąć alimenty, bo pewnie byłoby mi jeszcze ciężej. Dziś kiedy patrzę na buzię mojego synka, który cieszy się z tych świąt i z tej cholernej choinki, nie umiem mu powiedzieć prawdy. Pewnie dziś by jeszcze nie zrozumiał, kiedyś zapyta, gdzie jest ojciec albo dlaczego go nie ma. Nie wiem, czy odpowiem, do dziś dławię się własnymi łzami, kiedy myślę o tamtym tygodniu i tamtych świętach. To jak koszmar, którego nigdy w życiu nie powtórzę, ale który zawsze co roku będzie miał kształt choinki.

    Paulina Oleśkiewicz — kobieta nieszablonowa, szukająca swojej drogi i samej siebie. Zakładała firmy i je traciła, otarła się o wojsko, pracowała na budowie, cały czas największą przyjemność sprawiało jej słuchanie ludzi. I tak dotarła do miejsca, w którym jest teraz — realizuje się w life coachingu, ale nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z powodzeniem pisze i nadal szuka. Przedstawione historie są historiami ludzi, z którymi w swojej pracy i życiu się spotkała.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!

    Akceptuję Politykę prywatności / RODO i Regulamin serwisu

    Proszę podać swoje imię tutaj



    Inne w kategorii

    PARTNERZY